Recenzja P.A.F.F. "Fala": Bezwstydnie skuteczne
"Falę" prosto zamknąć w trzech literach: EDM. Żeby jednak nie iść na skróty: to niewybredny house, sporo trapu i szczypta karaibskiej egzotyki, użytkowy, taneczny album pełen agresywnych kulminacji, ale też pozwalający odpocząć, gdy rozlewa się w radiowy pop i r'n'b. Języczkiem u wagi jest jego obsada.
Spis utworów "Fali" wygląda jak coś, co nie miało się prawa wydarzyć. Na jednej płycie spotyka się na przykład laureat Paszportu Polityki, szanowany bard debiutujący właśnie ze swoją książką w wydawnictwie Czarne i samozwańczy król Albanii znany z tatuowania gałek ocznych, walk w klatce oraz utworów traktujących o p****ie nad głową, ślepych k***ach i Cyganach sprzedających dywany. Obok siebie znajdziemy nagranie renomowanej australijskiej wokalistki, której udało się zepchnąć Britney Spears ze szczytu U.S. Billboard Chart i utwór z udziałem polskiego vlogera debiutującego w nowej roli. Pojawiają się rodzimi raperzy chrześcijańscy oraz pierwszy grzesznik sceny, oskarżony niegdyś przez jednego z nich o "podłość", mający na koncie płytę o nazwie "Mefistotedes". Mógłbym takie zestawienia wypisywać jeszcze dłuższą chwilę, wiadomo chyba już jednak o co chodzi. Krótko mówiąc - jest wesoło.
To jednak żadne dyktowane marketingiem dziwactwo. Po prostu odpowiedzialny za "Falę" producent P.A.F.F. (długo czekał na oficjalny, "sklepowy" debiut) przez lata nie ograniczał swojej twórczości i nie obawiał skrajnie różnych współprac - Popka, Bosskiego, Dużego Pe, Tedego, Dogasa (Wice Wersa) i Dwa Sławy łączy to, że byli otwarci na jego mocno klubowe, nie dla wszystkich strawne brzmienie. Są w tym gronie pionierzy takich eksperymentalnych fuzji. Obecność na krążku to często konsekwencja dawnych kooperacji. Reszta, np. reprezentant ekstraklasy rodzimego rapu Paluch czy zagraniczna gwiazda Emma Hewitt, pokazuje też, że P.A.F.F. nie jest pierwszym producentem z brzegu, którego można zbyć sobie ot tak. Może pochwalić się współpracą z samymi Major Lazer i wytwórnią Kontor, rekomendacją Willa Smitha (po remiksie utworu jego żony Jady), zaś jego nagrania grały tuzy takie jak Tiesto, Steve Aoki, Armin Van Buuren i Paul Oakenfold. Należy zatem do ścisłej polskiej producenckiej czołówki, zaś jego sukces jest ewidentnie ponadlokalny.
Gdzie jest haczyk? Ano P.A.F.F. chętnie maczał palce w muzyce, która nie wszędzie przystoi, nie bez przyczyny zresztą uchodząc za "wiksę" i "młóckę" . Zaczynał od trance'u, gatunku, który na niektóre elektroniczne festiwale po prostu nie ma wejścia. Nie pogardził potem electrohousem, brostepem, reggaetonem. I trochę mu z tamtych czasów zostało. Robi bardzo skuteczną muzykę, z którą nieco się po Diplo i Guetcie oswojono, ale nadal pozostaje "guilty pleasure". Jak głosi intro - "ważne, że bas się zgadza". Pierwszy numer "Bang 2.0" pokazuje się czego się spodziewać - uczepia się frazy z nagrania będącego niegdyś internetowym viralem, serwuje prostą zepętloną jadowitą melodyjkę, napędzające się bębny prowadzące do dropu w postaci wiąchy robotycznych dźwięków. Posiłkując się rytmiką południowego rapu tłucze w ucho człowieka, czym tylko może. Ten schemat później będzie powtarzał się często, zwłaszcza jeśli chodzi o refreny. Bo na zwrotkach taka "Elita" Tedego mogłaby śmiało uchodzić za numer w duchu Maybach Music (tylko co to za pomysł na wokal, jakby nawijało do mnie całe stado TDF-ów, a żaden nie stał wystarczająco blisko mikrofonu), a "Fala, Part II" doskonale dysponowanego Abla za powertrapowy atak na listę Billboardu.
"Fala" działa dwutorowo. Numery takie jak "Bomba" to przykład nieustannej sonicznej ofensywy, której słucha się (przynajmniej kiedy nie ma rapera) mniej więcej tak, jak ogląda się naładowany nieustannymi wystrzałami i wybuchami trailer dobrze zrobionego filmu klasy b. Kiedy jednak w kawałkach pojawiają się na przykład wokalistki, zaczyna to brzmieć inaczej. "Domek z kart" Lanberry mógłby być kawałkiem dajmy na to Tinashe, bo to takie współczesne, mainstreamowe r'n'b. "Give you love" z Emmą Hewitt to całkiem kulturalny, tropikalny house. Podobnie jak w wypadku "Czasu" z Kasią Grzesiek P.A.F.F. kombinuje, ale nie przewalcza melodyjnego charakteru numerów, nie dokręca śruby do końca i nie zmienia piosenki w popis słonia pędzącego po podłodze pełnej piszczących zabawek, nie odpala syren i nie ostrzeliwuje się z laserów.
Co z tego, o czym jeszcze nie pisaliśmy się udało? Przede wszystkim "Aye". Bas pracuje jak dobry, wysokoobrotowy silnik, orientalizująca melodyjka zagryza natychmiast, a Popek sprawdza się jako charyzmatyczny, uśmiechnięty wodzirej, nie buc. Posłuchajcie tylko jak nakręca bridge! Senne i słodkie "Leki" rozwijają się do letniego, przyjemnego house'owego 4/4, Paluch czuje się zaś w tym środowisku jak ryba w wodzie, wie kiedy przeciągnąć, jak zagrać melodią w głosie. Kapitalny jest "Rejwach", to jak w utworze wrzucane są kolejne biegi (zbasowane bębny na 1:15 poderwą z fotela największych ponuraków!) i fakt, że Duże Pe, obyty i z bigroomowymi brzmieniami i z wszelakimi egzotycznymi wynalazkami, zupełnie nie gubi się w tej wysokoobrotowej jeździe, czyniąc pożytek z barwy głosu idealnie do takiej ekspresji przystającej.
Co nie wyszło? Zimne i pompatyczne "Win/Win". Nie dość, że wykoleił się wagon z hi-hatami, to jeszcze wersy Dwóch Sławów nie dojechały odpowiednio gorące. Łączenie wody z ogniem w "Instaksie" Zjednoczenia Sound System wypadło niemrawo - Pablopavo brzmi jak na zesłaniu. "Turnup" z udziałem "Świętych z Bozonu", z co najmniej niefortunnym wersem "scena się na mnie wypięła, to wchodzę", mnóstwem wysilonych punchlines, autotunem na siłę, parafrazą "Chrześcijanin tańczy" i lekkim smrodkiem dydaktycznym okazało się z kolei zupełnie kabaretowe.
"Fala" żeruje na najniższych instynktach, prosto zarządza emocjami. I taka miała być. To nie tak, że P.A.F.F. nie umie inaczej, bo już to po wielokroć pokazywał. On chce właśnie tak i wie jak to zrobić. Mógł zbilansować krążek lepiej, sięgnąć po ciekawszych gości, choćby paru młodych, topowych raperów, a nie Bosskiego, za sprawą którego "Bomba" nie wybucha jak ładunek, tylko jak upuszczona na chodnik butelka ciepłej oranżady Zbyszko. Ale jeżeli tylko ludzie będą w stanie włączyć bezpretensjonalność, łaskawie pozwolą się ponieść, to barbarzyńsko skuteczna płyta zrobi resztę i zamieni imprezę w rzeźnię, zostawiając parę spokojniejszych chwil podczas których można bez żenady odetchnąć.
P.A.F.F. "Fala", Universal Music Polska
7/10
***Zobacz materiały o podobnej tematyce***