Reklama

Recenzja Kroke "Traveller": Zaproszenie do podróży

"O... kocham Kraków!" - chciałoby się zaśpiewać za Stanisławem Soyką. Bo kiedy słucha się tria Kroke, które swoją nazwę wzięło właśnie od rodzinnego miasta i od lat kojarzone jest z muzyką krakowskiego Kazimierza, to trudno nie poczuć przypływu ciepłych uczuć do Krakowa właśnie. Najnowszy album Kroke, to Kraków w pigułce i jednocześnie - świat w pigułce. Podsumowanie ich wieloletnich podróży, mały worek z inspiracjami najróżniejszymi kulturami i oczywiście - trochę humoru.

"O... kocham Kraków!" - chciałoby się zaśpiewać za Stanisławem Soyką. Bo kiedy słucha się tria Kroke, które swoją nazwę wzięło właśnie od rodzinnego miasta i od lat kojarzone jest z muzyką krakowskiego Kazimierza, to trudno nie poczuć przypływu ciepłych uczuć do Krakowa właśnie. Najnowszy album Kroke, to Kraków w pigułce i jednocześnie - świat w pigułce. Podsumowanie ich wieloletnich podróży, mały worek z inspiracjami najróżniejszymi kulturami i oczywiście - trochę humoru.
Kroke na "Lone Traveller" zabiera słuchaczy w muzyczną podróż /

Kroke żyje swoim życiem i rozwija się w sobie tylko znanym i zrozumiałym tempie. Mam wrażenie, że ten rozwój następuje - jak mawiała Joanna Chmielewska - we wszystkich kierunkach naraz. Bo Kroke zarazem wytycza nowe ścieżki i otwiera kolejne drzwi dla world music, a zarazem z upodobaniem i rozbrajającą naiwnością sięga do stylistyki, czy raczej brzmienia new age, które kojarzymy z początkiem lat 90.

Taki właśnie rozmarzony, rozmyty charakter ma otwierające album "Lone Traveller", które trio odważnie wybrało na singel swojej jedenastej już solowej studyjnej płyty. Czy to za sprawą nagranej na pogłosie perkusji, czy unisona akordeonu z falsetowymi wokalizami Tomka Kukurby, "Lone Traveller" przenosi nas w świat rozmyty, mglisty i senny. Zupełnie... nie-Kroke. W ten właśnie sposób ulubieńcy Petera Gabriela i Stevena Spielberga zapraszają nas w podróż po świecie. Taką typowo new-ageowo-marzycielską podróż.

Reklama

Na "Traveller", Kroke zebrało swoje doświadczenia z 25 lat działalności i nagrania w sumie czternastu różnych płyt - z różnymi gośćmi i pod kątem różnych artystów. Nie mogło więc zabraknąć typowo - przynajmniej w naszym, popularnym mniemaniu - klezmerskiego brzmienia ("Maleta llena de sonrisas"), a tym bardziej intensywnie tanecznych, pobudzających zmysły kompozycji przenoszących nas w świat aromatycznych przypraw, gorących pustyni i zmysłowych tańców (fenomenalna, rozwijająca się, niczym arabska baśń "Piosenka").

W muzyce Kroke słychać i regularny rytm podróżowania ("Mirar") i romantyzm odpoczynku (odwołujące się do delikatnego francuskiego chanson "Le cadeau"). Ba, jest nawet inspiracja folklorem polskim ("Memories")! Ale przede wszystkim, "Traveller" to nagromadzenie wrażeń, rytmów, skal i melodii. Gdyby tak wejść do głowy Tomasza Lato, Tomka Kukurby i Jerzego Bawoła po kolei, sądzę, że potknęlibyśmy się o tę właśnie plątaninę inspiracji, muzycznych wspomnień i obrazów. Plątaninę, która stworzyła niezwykle barwną tkaninę "Travellera".

Najnowszy album Kroke to nie typowe - o ile w przypadku Kroke można mówić o jakiejś typowości - dla nich klezmersko-porywające brzmienia. Panowie zdają się nieco wspominać i podsumowywać swoją wieloletnią działalność, ale też zaglądać z ciekawością do kolejnych rozdziałów muzyki świata. Odważnie, bo publiczność wychowana przez Kroke wręcz wymaga od nich burzących krew aksakowych rytmów, szalonych jazzujących i niekontrolowanych wokaliz Kukurby i ognia buchającego z akordeonu Jurka Bawoła. Tymczasem Kroke daje nam materiał miejscami wyciszony, piosenkowy, zmuszający do poddania się pewnemu stałemu transowemu rytmowi. Tak więc Kroke, zupełnie niespodziewanie stają się naszymi podróżniczymi przewodnikami - album "Traveller" wymaga od nas przyjęcia drogi taką, jaka jest.

Kroke "Traveller", Universal Music Polska

8/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Kroke | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy