Reklama

Recenzja Decapitated "Blood Mantra": Optimus Prime z polskiej huty

Rok 2014 rozpoczęliśmy przy dźwiękach behemothowskich trąb Gabriela, lato zaś skutecznie rozpalił nam Vader. Gdybym miał brodę i znał się na samolotach, powiedziałbym, że wraz z wydaniem "Blood Mantra" Decapitated dołączyli do spisku mającego na celu ostateczne zwycięstwo polskich służb metalowych na międzynarodowej arenie muzyki ekstremalnej.

Z zespołu, który pod koniec lat 90. uważany był raczej za zagubione dziecko Vadera (Luke Skywalker, anybody?), z biegiem czasu Decapitated przedzierzgnął się w twór o własnej tożsamości, by w końcu samemu stać się źródłem inspiracji dla innych. "Blood Mantra", szósta płyta formacji rodem z Krosna, a zarazem jednej z najpopularniejszych i najbardziej cenionych polskich grupy na świecie, udowadnia to w sposób definitywny.

Pokora, z jaką od zarania zespół Wacława "Vogga" Kiełtyki (gitara) kieruje się w swoich poczynaniach, wyrobiła w Decapitated niebywałą wręcz siłę dążenia do doskonałości, co przy ogromnym talencie popartym tytaniczną pracą, słychać również na "Blood Mantra" - albumie, który ma spore szanse stać się jedną z najjaśniej świecących pereł w koronie podopiecznych Nuclear Blast Records. Skąd to przeświadczenie?

Reklama

Po pierwsze, w zgodzie z powiedzeniem, że kto stoi w miejscu, ten się cofa, Decapitated wyraźnie urozmaicili własne brzmienie, po drugie - w znacznie większym stopniu wyzwolili się z erudycyjnego grania wyłącznie dla fachowców, co należy uznać za pozytywny objaw muzycznej dojrzałości; zdobycz osiąganą jedynie z wiekiem. "Blood Mantra" to bezapelacyjnie najbardziej wciągający i chwytliwy materiał w dziejach Decapitated. Żadnej innej płyty tego zespołu nie słuchało mi się tak dobrze!

O ile w tak precyzyjnej muzyce można mówić o spontaniczności, najlepiej słychać ją chyba w singlowym "The Blasphemous Psalm To The Dummy God Creation", niespełna trzyminutowej petardzie, której szybkość i grindcore'owa wręcz siła rażenia kierują nas w rejony Terrorizer i Napalm Death, a mimo to pozostają nieoczywiste, co uwypukla ekwilibrystyczne gitarowe solo na koniec. Mocarnym wejściem jest również detonujący blastami "Exiled In Flesh", gdzie z pochodu różnorodnych riffów wyłania się niemal blackmetalowy mrok (przyznam, że miejscami kojarzy mi się to trochę z Behemoth).

Niejakim ukłonem w stronę zwolenników "Nihility" (2002 r.) jest za to rwany "Nest", młodszy brat lubianego "Spheres Of Madness", z tą jednak różnicą, że nową propozycję Decapitated cechują zarówno większa przestrzenność brzmienia w nieco djentowym wydaniu, jak i całkiem melodyjna solówka.

Potęgę różnorodności i żonglowania tempami dzisiejszego Decapitated potwierdza z kolei niby dość pierwotnie brzmiący, a jednak wielowymiarowy "Veins", gdzie groove jak w Slipknot z "Iowa" przeplata się z melancholijnymi zwolnieniami w stylu Gojira i mechanicznym radykalizmem Godflesh, zaś genialne wokale (a tym razem również teksty!) Rafała Piotrowskiego powinny raz na zawsze zamknąć spienione usta niedobitkom rodzimych hejterów.

Sporym novum okazuje się numer tytułowy. Bo czy nie tak należałoby nazwać pojawiający się w nim, tyleż ciężki, co bezlitośnie chwytliwy riff z okupowanych przez Down obszarów Luizjany (plus niemal death'n'rollowe zacięcie), podsumowany rozpędzonym peanem ku czci Slayera?

Skoro o nowościach mowa, na czoło wysuwa się blisko ośmiominutowy "Blindness" - transowa bestia z pogranicza podskórnej pulsacji Tool w guście "Lateralus" z gęstniejącą atmosferą goliatów z Neurosis i rytualną grozą Swans. Miazga.

Na koniec zaś mój osobisty faworyt - "Instinct". Nie dość, że Vogg atakuje tu z dynamiczną finezją samego szybkopalcego Jeffa Watersa, a kroczący ciężar w środkowej części doprowadzi do łez tęskniących za Morbid Angel z okresu "Covenant" / "Domination", to mamy tu bodaj największą ilość "fucków" na pojedynczą kompozycję w historii polskiego rocka (użytych jednak w z gruntu słusznym kontekście: "Fuck the money / fuck, fuck fame").

Choć obawiam się, iż zabrzmi to górnolotnie, z faktu istnienia w Polsce takich zespołów jak Decapitated, należy być zwyczajnie dumnym. "Blood Mantra" ma się bowiem tak do większości wtórnych przedstawicieli ekstremalnego metalu, jak autobot z uniwersum Transformersów do zaporożca po nieudanym tuningu. Oprimus Prime prosto z polskiej huty!

Decapitated "Blood Mantra", Mystic

9/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach Interii!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Decapitated | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy