"Łatwiej powiedzieć, niż zrobić" - śpiewa David Coverdale w jednym z utworów. Jego Whitesnake akurat nie ma problemów z działaniem, prędzej można przyczepić się do treści przekazu.
Powiedzmy to od razu jasno - "Forevermore" to całkiem udana porcja amerykańskiego hard rocka. W dodatku bardziej przekonująca i przebojowa niż "Good To Be Bad", poprzedni album Whitesnake, za sprawą którego Biały Wąż przebudził się z ponad 10-letniego snu. Rockowy jad aż kipi z niemal każdej nuty, nawet kiedy zespół zwalnia tempo zostawiając chwile oddechu na tradycyjnie brzmiące ballady (nieco przypominający hity Bon Jovi "Easier Said Than Done", country-rockowe "One Of These Days").
Do szerokiej rodziny Whitesnake przed nagraniem "Forevermore" dołączyła nowa sekcja rytmiczna: Michael Devin (bas) i ceniony fachowiec okładający bębny Brian Tichy (m.in. Ozzy Osbourne, Billy Idol). W tym układzie najważniejsza jest jednak dwójka odpowiedzialna od lat za charakterystyczne brzmienie zespołu: mistrz David i znakomity gitarzysta Doug Aldrich. Zasługą Aldricha i drugiego gitarzysty Reba Beacha jest, że już od otwierającego utworu "Steal Your Heart Away" moje rockowe serce skradzione jest na dobrze ponad godzinę. Pełno tu kapitalnych, mięsistych riffów (numer 1 to bezwzględnie znakomity singel "Love Will Set You Free"), pojedynków gitarowych, brzmieniowych smaczków. A z ciekawostek mamy gościnny udział wokalny Jaspera Coverdale'a, 15-letniego syna lidera Whitesnake. Następne pokolenie rośnie, to może jakaś współpraca z młodym Blackmore'em?
A jak wygląda sytuacja z wspomnianymi na początku treściami przekazywanymi przez Coverdale'a? Lider Whitesnake nie byłby sobą, gdyby wciąż nie śpiewał o miłości (w dodatku cały czas na granicy rockowego banału). Raptem w dwóch (na 13) utworach nie pojawia się słowo "love", za to w "Love Will Set You Free", "Love & Treat Me Right" i finałowym "Forevermore" na wszelkie sposoby odmieniane jest po kilkanaście razy. Mnie tam to jednak nie przeszkadza, szczególnie, że prawie 60-letni blondwłosy Dave te błahe treści (takie wersy jak "Come on, baby / Take me home tonight / Come on, baby / Make me feel alright" nawet w oryginale przypominają niezdarne próbki buzującego hormonami gimnazjalisty) podaje z wciąż świetnym zadziorem w głosie, jakby miał niespełna 20 lat. Nic, tylko pozazdrościć formy!
7/10