Redakcja Rozrywki poleca

Tokio Hotel: Przede wszystkim jesteśmy braćmi, a potem zespołem [WYWIAD]

Tokio Hotel opowiedzieli nam o swojej ostatniej płycie, pt. "2001" /.

Gdy przeboje grupy Tokio Hotel, która oficjalnie zadebiutowała w 2005 roku, królowały w stacjach muzycznych i rozgłośniach radiowych, członkowie zespołu byli jeszcze nastolatkami. Pod koniec zeszłego roku zespół wrócił z albumem, pt. "2001". O płycie opowiedzieli nam Tom Kaulitz i Georg Listing.

Anna Nicz, Interia.pl: Wasza poprzednia płyta została wydana w 2017 roku. Co robiliście przez ten czas?

Georg Listing: - Czemu zajęło nam to tyle czasu, Tom? (śmiech)

Tom Kaulitz: - Pracowaliście przez cały czas, ale Georg wziął długie wakacje. Gdy już się go ściągnie do studia, gra na basie tak źle, że produkcja zajmuje dużo czasu. (śmiech)

Tak na poważnie, nasz zespół jest ciągle w studiu. Przez ostatnie cztery lata nieustannie pisaliśmy piosenki, produkowaliśmy, pracowaliśmy nad różnymi projektami. Wypuszczaliśmy piosenki, ale nie planowaliśmy wydania albumu. Napisaliśmy jakiś kawałek, dochodziliśmy do wniosku, że warto go wydać i robiliśmy to. Ale dopóki nie mieliśmy poczucia, że mamy wystarczająco dużo dobrych piosenek na cały album, nie chcieliśmy wydawać krążka. Inne zespoły tak pracują, mają umowy z wytwórniami, ustawione daty premier albumów, ustalone liczby piosenek do wypuszczenia rocznie. My nigdy tak nie pracowaliśmy. Chcieliśmy wydawać albumy tylko wtedy, gdy czuliśmy, że to właściwy dla nas czas i jesteśmy na to gotowi. Teraz to się stało - w listopadzie pojawił się nasz nowy album.

Reklama

W którym momencie poczuliście, że jesteście gotowi, że macie materiał na wydanie nowego albumu?

T.K.: - To było już wcześniej, jakieś półtora roku temu, może dwa. Mieliśmy spotkania z naszymi fanami, na których słuchaliśmy niektórych nowych kawałków. Mówiliśmy wtedy, że jesteśmy blisko, że już niedługo będziemy gotowi do wydania albumu. Potem zaczęła się pandemia, polecieliśmy do Berlina, spędziliśmy tam sporo czasu. Mieliśmy bardzo kreatywny plan, wróciliśmy do studia, by napisać kilka kolejnych piosenek. Potem stwierdziliśmy, że ciągniemy to. Napisaliśmy kolejne kilka kawałków i skończyliśmy z całą płytą. 

Jak czas pandemii wpłynął na waszą pracę, wasze plany?

T.K.: - Pandemia przeszkodziła nam w koncertowaniu. Byliśmy w Ameryce Łacińskiej, gdy się zaczęło, musieliśmy odwołać większość naszych koncertów i wrócić do domu. Było to smutne, bo włożyliśmy dużo pracy i czasu w przygotowanie tej trasy. Ale to musiało być zrobione. Później wykorzystaliśmy ten czas na pracę w studiu. To było dla nas dobre, wykorzystaliśmy ten czas bardzo kreatywnie.

Tytuł waszego nowego albumu, "2001", to rok, w którym zaczęliście działalność jako zespół. Chcieliście podkreślić w ten sposób, że to dla was nowy start?

G.L.: - To raczej most pomiędzy czasem, kiedy zaczynaliśmy, a tym co jest dziś. Ta płyta łączy w sobie wszystkie brzmienia, które słychać na naszych poprzednich nagraniach. Są tam piosenki takie jak "White Lies", kawałek typowy dla naszego obecnego brzmienia. Ale są też kawałki takie jak "Dreamer", który mógłby być na naszym drugim albumie - wróciliśmy na nim bardzo do gitar. To miks najlepszego, co kiedykolwiek zrobiliśmy.

T.K.: - To nowy rozdział. Celebrujemy tym albumem istnienie naszego zespołu.

A zespół ma już ponad 20 lat. Co robicie, by utrzymać grupę razem?

T.K.: - Sami się nad tym ciągle zastanawiamy. To całkiem rzadkie: mieć zespół w tej samej formie od tylu lat.

G.L.: - Jak w każdym związku - to rzadkie znaleźć w życiu relację, która trwa tak długo.

T.K.: - Myślę, że to kwestia dobrego lidera. I to ja jestem tym liderem (śmiech). Jesteśmy braćmi, jesteśmy jak rodzina. Nie wybierasz swojej rodziny. Przede wszystkim jesteśmy braćmi, a potem zespołem. Nigdy się nie kłócimy, nie mamy wątpliwości, nie pytamy siebie o to, czy może nie powinniśmy już być razem, opuścić zespół. Mieliśmy kilka lat, gdy nie robiliśmy muzyki, ale nawet wtedy nie myśleliśmy o tym, by się rozstać. Potrzebowaliśmy na chwilę się odsunąć, zrobić przerwę. Gdy nadszedł na to czas, wróciliśmy. Myślę, że zawsze tak będzie.

Macie też mocną grupę fanów i fanek, którzy czekają na wasze nowe piosenki. Czujecie na co dzień to wsparcie?

G.L.: - Zdecydowanie! Fani i fanki dają nam najlepsze wsparcie, jakie można sobie wyobrazić. To też jest rzadkie w dzisiejszych czasach, jesteśmy dumni, że nadal ich mamy. Rozmawiamy z fanami w internecie, np. Przez nasz kanał na Discordzie. Byliśmy w kontakcie przez całą pandemię. Bardzo doceniamy to, że nas wspierają.

Na nowym albumie znalazła się piosenka "Happy People". Jak doszło do współpracy z Daðim Freyrem, którego słychać w tym kawałku?

T.K.: - Nie znaliśmy go wcześniej, nasza przyjaciółka poznała nas ze sobą. Powiedziała: musicie go poznać, to bardzo utalentowany gość z Islandii. Pokazaliśmy mu szkic piosenki, powiedziałem: jeśli ci się spodoba, możesz coś do tego zrobić. Napisał drugi wers, dodał inne rzeczy i to było idealne połączenie. Mieliśmy przy tym dużo zabawy.

Treść "Happy People" wydaje się opowiadać o fałszywych wizerunkach, które kreujemy choćby w mediach społecznościowych.

T.K.: - Tak, choć nie tylko w mediach społecznościowych. Jest o świecie imitacji, którego wszyscy doświadczamy, każdy może się do tego odnieść. Ale ten kawałek jest też po prostu o fałszywych ludziach. Ludzie, którzy wyglądają na szczęśliwych, czasem wcale tacy nie są. Z drugiej strony, czasem, gdy czujesz się gorzej, coś nie idzie po twojej myśli, jesteś sam - także uciekasz do tej imitacji i czujesz się jeszcze bardziej samotny. Chcieliśmy, by ta piosenka podnosiła na duchu wszystkich autsajderów.

To wasz ulubiony kawałek na płycie?

G.L.: - Kochamy je wszystkie, to tak, jakby spytać matkę, które dziecko jest jej ulubionym. (śmiech)

T.K.: - To nie byłoby trudne pytanie dla mojej mamy. (śmiech)

G.L.: - Nie mogę się doczekać, by zagrać płytę na żywo, podzielić się nią z publicznością.

T.K.: - Jedną z moich ulubionych piosenek jest "Back to the Ocean". Ma piękne outro. Wybraliśmy ją na ostatnią, bo w piękny sposób spina całą płytę. Z kolei "Hungover You" to najstarsza piosenka, napisaliśmy ją jakieś pięć lat temu.

Nie ma tam piosenki, której nie wypuścilibyśmy jako singiel. Nie ma takiej, którą dodaliśmy do tracklisty, by wypełnić album kilkunastoma kawałkami. Moglibyśmy wydać podwójny album. To naprawdę nasz the best of z ostatnich pięciu lat pisania.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Tokio Hotel | Tom Kaulitz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy