Reklama

Całkiem szczęśliwy Robbie Williams

Robbie Williams to jeden z najwybitniejszych showmanów w historii nie tylko brytyjskiej, ale i światowej sceny pop. Przyjmując za pretekst 38. urodziny artysty, warto prześledzić jego historię, bo jest to opowieść niezwykła i pełna zwrotów akcji.

W 2010 roku Robbie ogłosił powrót do boysbandu Take That - zespołu, w którym zaczynał karierę. Związana z tym wydarzeniem nowa płyta i trasa koncertowa okazały się sukcesem znacznie bardziej spektakularnym niż ostatnie solowe dokonania wokalisty.

Czy ten fakt zabolał Brytyczyka? Tego nie wiemy. Wiadomo natomiast, że nie rezygnuje z samodzielnej kariery.

"Co zrobię z pieniędzmi? Będę je liczył. Codziennie".

Williams w 2011 roku po wielu latach współpracy zerwał z wytwórnią EMI i przeniósł się do Universala. Jesienią światło dzienne ujrzy kolejny studyjny album Brytyjczyka, wydany już pod nowym szyldem. Będzie to dziewiąte wydawnictwo wokalisty, który w 2003 roku potrafił zgromadzić na swoich koncertach w parku Knebworth 375 tysięcy fanów. No i sprzedał 70 milionów płyt.

Reklama

W kontekście ostatnich dokonań Take That i umiarkowanego sukcesu solowego albumu Robbiego Williamsa z 2009 roku ("Reality Killed The Video Star") zasadne jest pytanie, czy słynny showman najlepsze lata kariery ma już za sobą. Nawet jeśli tak jest, to 38-letni wokalista może śmiało uważać się za artystę spełnionego.

"Czy lubią mnie fani indie rocka? Nie obchodzi mnie to. Pewnie nigdy mnie nie zaakceptują. Ale ja chcę ludzi bawić. Chcę, żeby krzyczeli na mój widok".

Robbie Williams postanowił zostać sławny, kiedy w wieku trzech lat wygrał konkurs dziecięcych talentów, udając Johna Travoltę.

Był dzieckiem pulchnym i zabawnym. Uczył się źle.

Tata Robbiego, Peter, był muzykiem i komikiem. W rodzinnym Stoke cieszył się niemałą popularnością. Zajmował się głównie jeżdżeniem na imprezy w hotelach, gdzie opowiadał dowcipy.

Janet Williams nie podzielała pasji męża i kazała mu znaleźć sobie rozsądniejszą pracę. Otworzył więc i prowadził razem z żoną pub Red Lion, jednak interes nie kręcił się zbyt dobrze. Sfrustrowany Peter rozwiódł się z Janet.

"Mama mówiła, że niestosowne jest rozmawianie o pieniądzach. Ale chcę, żebyście wiedzieli, że jestem bardzo bogaty".

Tymczasem Robbie rozwijał swój talent aktorski, występując na deskach teatralnych w szkolnych przedstawieniach. Jego kreacje doczekały się nawet kilku wzmianek w lokalnej prasie. Chwalono go przede wszystkim za charyzmę i wdzięk, z jakim poruszał się po scenie. Robbie tylko utwierdził się w przekonaniu, że chce bawić ludzi i być sławny.

Robbie Williams całuje się z fanką na scenie:


"Patrzę często na siebie z poprzednich lat i wstydzę się tego, co widzę. Ale nie żałuję. To jest właśnie dorastanie, rozwój. To czego się wstydzę, uczyniło mnie tym, kim jestem dzisiaj".

W 1990 roku wygrał casting do boysbandu Take That założonego przez obrotnego menedżera Nigela Martina-Smitha. Plan był prosty: zarobić jak najwięcej pieniędzy w jak najkrótszym czasie. Cena sukcesu: żadnych dziewczyn, narkotyków, ekscesów, publicznych wystąpień bez zgody menedżmentu. Publiczność: szkolne dziewczęta. Oszalały na ich punkcie.

Take That mają dziś status najpopularniejszego brytyjskiego boysbandu wszech czasów.

"Mam największego penisa w muzycznym show-biznesie. [Do dziennikarki] Powinnaś coś o tym wiedzieć."

Robbie w pewnym momencie uświadomił sobie, że nie pasuje mu wizerunek grzecznych chłopców przyjęty przez Take That. Nie podobało mu się też to, że zarządzający karierą zespołu zmuszali podopiecznych do koncertowania bez wytchnienia, że młodzi wokaliści nie mieli w tej kwestii nic do powiedzenia. W międzyczasie narastał konflikt Williamsa z pozostałymi członkami zespołu i z Nigelem Marinem-Smithem.

W 1995 roku ogłosił, że odchodzi. Take That byli wtedy na szczycie.

"Kiedy powiedziałem, że chcę sprzedać tyle płyt co George Michael i Oasis, ludzie śmiali się ze mnie. Teraz niech spieprzają".

Pierwszym samodzielnym singlem Robbiego Williamsa była przeróbka przeboju George'a Michaela, "Freedom". Cover Robbiego dotarł na drugie miejsce oficjalnej brytyjskiej listy przebojów.

W 1996 roku wokalista poznał producenta Guya Chambersa. Panowie - z pomocą innych muzyków - stali się prawdziwą fabryką przebojów.

O największym przeboju "Angels" - to jeden z najpopularniejszych singli w historii brytyjskiego popu - Robbie Williams mówił w 1997 roku tak:

"Nagrałem fajną piosenkę. Nazywa się 'Angels' i wyjdzie przed świętami. Myślę, że zarobię na niej mnóstwo pieniędzy". I dalej:

"Jeżeli nie wpadnę na pomysł na piosenkę w ciągu 20 minut, to nie piszę jej. Cały utwór 'Angels' powstał w godzinę".

Zobacz "Angels" w wersji live:


"Angels", "Let Me Entertain You" (można powiedzieć, że utwór ten to swoiste credo Williamsa), "Rock DJ", "Kids", "Road To Mandalay", "Eternity", "Supreme", "Feel", "Come Undone" - przy wszystkich tych utworach Guy Chambers maczała palce: jako producent i/lub współkompozytor.

Williams porwał Wyspy ze stu różnych powodów: od łobuzerskiego stylu bycia, przez inteligentne teksty piosenek, melodyjne refreny-hymny, świetny wokal, sceniczną spontaniczność i charyzmę, po umiejętność dogadania się zarówno z kilkudziesięciotysięcznym tłumem, jak i dziennikarzami czy małymi dziećmi. Robbie owijał sobie wokół palca każdego, kogo spotykał na swej drodze.

Gdy Chambers i Williams przerwali współpracę, Robbiemu wiodło się już znacznie gorzej (2005 r., 2006 r.). Gdy ją wznowili w 2009 r. efektem była udana powrotna płyta "Reality Killed The Video Star". Ale to już nie był sukces na miarę popularności z przełomu wieków.

"Podróżuję po świecie, jestem młody, mam niezłą pracę. Świetnie się bawię. Super jest być mną".

Wielki sukces Robbiego w latach 90. wiązał się, jak to zazwyczaj bywa, z wielkim balowaniem. W myśl maksymy: sex, drugs & pop hits. Były dziewczyny, były narkotyki i morze alkoholu. Williams imprezował między innymi z braćmi Gallagherami z Oasis. Później, kiedy przestał ćpać, on i Gallagherowie stali się zaprzysięgłymi wrogami.

"Noel Gallagher? To złośliwy, nikczemny skrzat. On ma swoje opinie, ja mam swoje, ale ludzi interesują tylko moje".

Williams po latach beztroskiego oddawania się przyjemnościom zrozumiał, że przeholował. Nie tylko z narkotykami, ale przede wszystkim z alkoholem. W końcu zdecydował się na odwyk.

"Dla mnie to była forma żartu, tak to sobie tłumaczyłem. Coś głupiego, rozrywka. Uświadomiłem sobie jednak, że to nie są żarty. Że jestem uzależniony. Ale to nie wystarcza. Ludzie zdają sobie sprawę z uzależnienia i nic z tym nie robią" - opowiadał o swoich problemach.

Mimo zerwania z twardymi narkotykami i piciem na umór uzależnienia wciąż trapiły Robbiego. W lutym 2007 roku ponownie zawitał do kliniki odwykowej. Tym razem z powodu nałogowego wlewania w siebie napoju energetycznego (to nie żart) i lekomanii.

Dwa lata później, za namową narzeczonej, Aydy Field, rzucił palenie. Wokalista zużywał po trzy paczki papierosów dziennie.

"Nazywam się Robbie Williams, jestem wokalistą, twórcą i urodzonym showmanem".

Dziś mieszkający w Los Angeles 38-letni showman jest ustatkowanym mężem Aydy Field, wolnym od (większości) trapiących go nałogów, działaczem charytatywnym, mającym własną fundację i ściśle współpracującym z UNICEF. Wszystko wskazuje na to, że jest całkiem szczęśliwy.

Michał Michalak

Robbie Williams, jakiego nie znacie:

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Robbie Williams | Take That
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy