OFF Festival: Fucked Up w obozie pracy

To będzie już drugi występ kanadyjskiego kolektywu Fucked Up na OFF Festival. W rozmowie z INTERIA.PL perkusista grupy Jonah Flaco wspomina dotychczasowe wizyty grupy w Polsce oraz opowiada o koncertowych przygodach zespołu.

Wokalista Damian Abraham z Fucked Up w akcji fot. Brad Barket
Wokalista Damian Abraham z Fucked Up w akcji fot. Brad BarketGetty Images/Flash Press Media

W ciągu kilku ostatnich lat Fucked Up z intrygującego przedstawiciela sceny post-hardcore, stali się jednym z najistotniejszych zespołów alternatywnych na świecie, a albumy "The Chemistry of Common Life" czy "David Comes To Life" to w tym momencie klasyka współczesnej muzyki gitarowej. Z tego powodu możemy się tylko cieszyć, że Fucked Up ponownie zawitają do Polski zwłaszcza, że ich obłąkane w formie i treści koncerty to wydarzenia same w sobie. Co więcej, Kanadyjczycy również cieszą się z perspektywy kolejnych występów w naszym kraju. Perkusista Jonah Flaco nie ukrywał entuzjazmu w głosie, gdy INTERIA.PL zapytała go o poprzednie wizyty w naszym kraju.

- Mam wiele wspomnień z poprzedniego występu na OFF Festival. Pamiętam, że scena na której graliśmy, była w lesie [Fucked Up grali jeszcze w Mysłowicach - przyp. AW]. Pamiętam, że przed koncertem poczęstowano nas pysznym jedzeniem. I pamiętam też, że podczas koncertu było tak ciemno i byliśmy otoczeni przez tak wiele osób, że czułem się jak w czarnej dziurze - wspomina, przechodząc do koncertu w Krakowie.

- Natomiast z wizyty w Krakowie pamiętam, że byliśmy na potężnym placu w centrum starego miasta i jedliśmy jakieś wędzone sery podgrzane na grillu. I piliśmy gorące wino, bo było chłodno. Pyszne. Jak widzisz, mam same smakowite wspomnienia z Polski (śmiech). Ale najważniejsze jest to, że za każdym razem w Polsce spotykamy się z entuzjastycznym przyjęciem widzów, którzy więc z przekazują nam swoją energię. Dzięki temu czujemy się na scenie komfortowo i to jest bardzo przyjemne - zaznaczył.

Jak widać, kulinaria to istotna dla Fucked Up sprawa. Nic zatem dziwnego, że zespół z dumą przyjął informację, że jedna z restauracji w Toronto serwuje potrawy nazwane na cześć zespołu.

- "Nasze" śniadanie jest tak obfite i tak kaloryczne, że nie powinna go spożywać tylko jedna osoba, chyba że nie dba o własne zdrowie (śmiech). Ostatnio mieliśmy problemy skończyć je we czwórkę! To dla nas spory zaszczyt, naprawdę, będziemy ich reklamować na całym świecie - opowiada Jonah.

Przed OFF Festival zadaliśmy Jonah Flaco pytania z naszego koncertowego formularza. Pierwsze z nich dotyczyło najgorszych i najlepszych koncertów w historii Fucked Up.

- To pytanie, na które odpowiem z uśmiechem na ustach, bo w mojej pamięci jest kilka świetnych i kilka beznadziejnych koncertów. Ale zawsze te najgorsze koncerty są pożyteczne, bo uczą nas czegoś nowego. Na przykład podczas naszej pierwszej trasy koncertowej po Wielkiej Brytanii graliśmy nawet po dwa koncerty dziennie w dwóch różnych miastach. I tak pierwszy koncert graliśmy popołudniu w jakimś pubie, a następny kilka godzin później w innym pubie. Co gorsza, w tym czasie kończyłem jakiś istotny referat na studia, a byłem zupełnie przemęczony ciągłymi podróżami, brakiem snu, beznadziejną pogodą i kiepskim jedzeniem. Wszyscy byliśmy wykończeni, a co gorsza na naszych koncertach były pustki. Pamiętam, że pewnego wieczoru o mało nie doszło do bójki w zespole, bo pokłóciliśmy się o to, kto ma załadowywać sprzęt do furgonetki - relacjonuje jak się okazuje mało rock'n'rollowe życie w trasie.

- A co do najlepszych koncertów... Jesteśmy największymi szczęściarzami na świecie, bo udało nam się zagrać w prawie wszystkich miejscach, o których marzyliśmy, dla ludzi, którzy chcieli nas oglądać. Największym przeżyciem były dla mnie koncerty w Chinach. Być może nie wszyscy uznaliby granie koncertów dla kilkunastu osób w dosyć nietypowych miejscach, w brzydkich komunistycznych miastach za sukces. Ale dla mnie występy tak daleko od domu, w zupełnie innym pod względem kulturowym kraju, gdzie zostaliśmy bardzo ciepło przyjęci, były najwspanialszym doświadczeniem. Jestem wdzięczny za to, jak zostaliśmy tam przyjęci. Zresztą zawsze, gdy występujemy gdzieś daleko od domu i jesteśmy tam dobrze przyjmowani, czuję się wspaniale - opowiada.

A czy Kanadyjczykom podczas koncertów przydarzyły się jakieś tragikomiczne wypadki w stylu kultowego filmu "Spinal Tap"?

- Jasne, mnóstwo (śmiech)! Z filmu najlepiej pamiętam scenę, w której basista nie mógł wydostać się z tego przeźroczystego jaja podczas koncertu. I oczywiście dialog na temat wzmacniacza gitarowego, który ma skalę nie tylko do 10, ale do 11. W Fucked Up co chwilę przydarzają nam się sytuacje żywcem wyjęte z tego filmu. Często tuż przed samym koncertem coś się psuje albo sami coś rozwalamy. Pamiętam, jak podczas koncertu w Vancouver Damian [Abraham, wokalista grupy - przyp. AW] wspiął się na ścianę głośników, która nagle przewróciła się. Albo w Birmingham nasz gitarzysta Mike [Haliechuk - przyp. AW] tak się zakręcił grając solówkę, że spadł ze sceny.

Pytamy Jonah Falco o garderobiane ekstrawagancje Fucked Up, przypominając słynna historię o grupie Van Halen, która zażądała miski z drażetkami m&m - ale bez tych w kolorze brązowym.

- Nie wiem, czy widziałeś nasz koncert rider, ale jest tam mnóstwo tego typu głupot (śmiech). Na przykład zamawiamy jakieś głupkowate nakrycia głowy. Zazwyczaj do ludzi dociera, że to jest tylko dowcip i nie spełniają naszych żądań. Ale zdarzają się sytuacje, gdy dzwonią do nas zrozpaczeni organizatorzy koncertów, którzy nie dają sobie rady z naszymi riderami i proszą nas, byśmy pomimo tego wystąpili (śmiech).

Na koniec zapytaliśmy perkusistę Fucked Up o jego wymarzony festiwalowy line-up.

- To ciekawe pytanie. Muszę się zastanowić (chwila ciszy). Na pewno zaprosiłbym wielu wykonawców, których szanuję. Na przykład The Melvins, z którymi już mieliśmy okazję występować. Albo My Bloody Valentine, z którymi zagramy w Katowicach. Ale gdybym miał moc sprawczą, to wskrzesiłbym mało znany zespół z Wielkiej Brytanii o nazwie The Record Players. To mało istotna grupa z lat 70., której tylko niektóre nagrania są wybitne. Ale zrobiłbym wszystko, by usłyszeć wykonany na żywo utwór "Don't Go Backwards". Chciałbym, że by zagrali go na małej scenie tylko dla mnie. Jestem pewien, że popłakałbym się ze szczęścia. Po tym koncercie mogliby mnie wysłać do obozu pracy. Żyłbym, wspominając ten koncert. Powinniście wszyscy sprawdzić ten numer, jest genialny.

Spełniamy zatem życzenie Jonah i niecierpliwie czekamy na koncert Fucked Up w Katowicach.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas