"Chcemy więcej"
Może i śpiewają o zaspanych poniedziałkach, ale jeśli chodzi o swoją karierę na pewno nie zasypiają gruszek w popiele. O tym, co wydarzyło się od wydania "Jedynki", dobrych ojcowskich radach oraz koncertach lepszych lub gorszych, z Kubą Holakiem, basistą Kumka Olik, rozmawiał Jarek Szubrycht.
Od wydania "Jedynki" minęło ledwie kilka miesięcy, ale sporo się przez ten czas wydarzyło, prawda?
Na podsumowania jeszcze za wcześnie, ale jest bardzo dobrze. Ludzie pozytywnie reagują na naszą muzykę, przychodzą na koncerty... Nie zawsze jest łatwo, ale jakoś sobie radzimy. I oczywiście chcemy więcej.
Jak wam się grało na Open'erze?
Moim zdaniem, to najlepszy koncert, jaki dotychczas zagraliśmy. Nie spodziewałem się, że będzie pełny namiot i że ludzie będą tak żywiołowo reagować. Tak się złożyło, że my też chyba byliśmy w życiowej formie. Wydaje mi się, że długo będziemy porównywać kolejne koncerty do tego występu na Open'erze.
Jarocin wspominacie równie dobrze?
Graliśmy bardzo wcześnie, więc pod sceną było jeszcze strasznie mało ludzi. Wiesz, pierwszy dzień, zjeżdżali się jeszcze... Trzeci rok z rzędu otwieramy festiwal w Jarocinie, więc wiem o czym mówię. (śmiech) Sam koncert był fajny.
Był też wyjątkowy, bo w pewnym momencie przerodził się w występ Malarzy i Żołnierzy. Świetny pomysł.
Narodził się niestety w dość przykrych okolicznościach. Tata spotkał się z kolegami na pogrzebie jednego z muzyków zespołu, zmarłego na początku tego roku. Od słowa do słowa i spotkaliśmy się na próbie. Później część z nich zrezygnowała z grania, stąd tak mocny udział naszego zespołu, bo pierwotnie miałem w tym brać udział tylko ja i być może mój brat, a zagraliśmy wszyscy. To nie miało być nic poważnego, a na jarociński festiwal trafiliśmy przypadkiem. Tata rozmawiał z burmistrzem Jarocina i doszli do wniosku, że fajnie będzie zrobić taki koncert łączący pokolenia. Myśleliśmy o tym, jako o czymś jednorazowym, ale teraz słyszę coś o nowych piosenkach, więc kto wie, jak to się potoczy...
Może nabierająca rozpędu kariera Kumka Olik działa na waszego tatę inspirująco?
Przez ostatnie 15 lat zdarzały mu się okresy powrotu do gitary i coś tam sobie nagrywał. Ma już gotowe pewnie ze dwie płyty w wersji demo. Nie wiem czy inspiruje go sam fakt, że gramy, może bardziej to, że przy okazji premiery naszego albumu, paru ludzi przypomniało sobie o Malarzach i Żołnierzach? Mniej więcej w tym samym czasie Grabarz nagrał "Pastelowe", no i doszło do spotkania, o którym już mówiłem. W okolicznościach niezbyt przyjemnych, ale sprzyjających wspomnieniom. Przy czym nie był to pomysł taty, trzeba go było długo namawiać. Twierdził, że już jest za stary. (śmiech)
Często spotykacie się z insynuacjami, że tata wam ustawił karierę?
Pojawiły się jakieś bzdurne zarzuty, na przykład, że nasz tata jest szefem wytwórni i wydał nam płytę, albo że ma jakieś mega znajomości. Śmiejemy się z tego. Znajomości taty skończyły się, kiedy skończył grać w Malarzach, wszędzie są nowe ekipy. Nie wszyscy chyba do końca rozumieją, jak działa polski show-biznes.
Ale chyba dobrze mieć ojca muzyka? Zawsze mógł wam coś doradzić, prawda?
Na początku, kiedy nie było jeszcze zespołu i Mateusz sam pisał piosenki, które później znalazły się na "Jedynce", tata bardzo mu pomagał. Mateusz miał wtedy 14 lat i mimo, że miał mnóstwo pomysłów, trzeba było te pomysły uporządkować, pomóc mu przy realizacji... Całą tą pracą związaną z rozsyłaniem demówek czy zgłaszaniem się do konkursów, również zajął się ojciec i robił to z wielką pasją. Ale kiedy już to wspólnie rozkręciliśmy, wycofał się. Dzisiaj mamy od tego ludzi w agencji koncertowej czy wytwórni, ale tata często służy radą. Czasem dochodzi do kłótni i nie zawsze przyznajemy mu rację, ale jego zdanie wciąż się liczy.
Jesteście jednym z niewielu polskich zespołów rockowych, który może zagrać w Opolu, na Open'erze i na Offie, i wszędzie liczyć na życzliwe przyjęcie. Co takiego jest w tych waszych piosenkach?
Niektórzy mają wrażenie lekkiej schizofrenii... Po koncercie na Open'erze podchodzili do nas ludzie, gratulowali i mówili: "Zajebisty koncert, jesteście prawdziwym zespołem, a ja myślałem, że jesteście takim sztucznym tworem z telewizji". (śmiech) Myślę, że nasze single to po prostu dobre piosenki, niektórym pewnie też podoba się fakt, że jesteśmy tacy młodzi. A może decydenci z telewizji dopiero teraz usłyszeli o modzie na gitarowe granie, która na świecie zaczęła się 10 lat temu? (śmiech) Nie mam pojęcia, jak to się dzieje, ale fajnie, że tak jest. Dużo nam się dzięki temu udaje.
Czego możemy spodziewać się po waszych koncertach na Offie?
Na pewno dużo energii. Na scenie Offensywy zamierzamy zagrać całą "Jedynkę", a na scenę Miasta Muzyki przygotowaliśmy coś specjalnego. Po raz pierwszy zgramy piosenki, które szykujemy na drugą płytę, planowaną na wiosnę przyszłego roku. To będzie wyjątkowa rzecz, bo jeszcze nie gramy tych utworów, nie chcemy ich zmęczyć.
Powiesz coś więcej o nowym materiale?
Nowe utwory są jeszcze w fazie demo i do wiosny może się z nimi dużo wydarzyć, ale wyraźnie słychać, że jest inaczej. Gitary oczywiście odgrywają ważną rolę, ale jest dużo więcej syntezatorów, automatów perkusyjnych. Wydaje mi się to bardzo osadzone w latach 80. Będzie mała rewolucja.