"Znalazłem swoją własną ścieżkę"
Są wykonawcy, którzy jedną płytą zapisują się w historii, i do grona tychże bez wątpienia należy szwajcarski Hellhammer, którego 4-utworowy MLP "Apocalyptic Raids" należy do fundamentalnych dla sceny black i death metalowej dzieł. Wpływu Celtic Frost oraz jego pierwszych krążków, aż do genialnego "Into The Pandemonium", nie sposób przecenić. W końcu nie od dziś jednym tchem wymienia się nazwę tej formacji razem z Venom i Bathory.
Dziś, po smutnym i niepotrzebnym rozpadzie zespołu, jego lider Thomas Gabriel Fischer powraca w trzeciej odsłonie swojej muzycznej działalności, które zgodnie z jego skłonności do symboliki nazwał mianem Triptykon. Z muzykiem rozmawiał Paweł Domino z magazynu "Hard Rocker".
Witaj Thomas! Zaczynasz po raz kolejny od nowa z zespołem Triptykon. Możemy oczekiwać trasy? I przy okazji - pamiętasz wasz jedyny koncert w Polsce - razem ze Slayer?
- Oczywiście. Jednym z głównych powodów, dla których założyłem Triptykon była chęć koncertowania. W Celtic Frost w czasie ostatniej trasy chciałem dać jeszcze około stu koncertów, ale inni się na to nie zgodzili, więc w Triptykon chciałem się upewnić, że wszystkim będzie sprawiać radość granie na żywo. Chcieliśmy zagrać w Polsce od bardzo dawna i kiedy wreszcie stało się to możliwe bardzo się z tego cieszyłem. Pamiętam miejsce, to była fantastyczna sala, bardzo duża scena. Zaplecze było bardzo profesjonalne, mam z tego koncertu wyłącznie pozytywne wspomnienia i bardzo fajne zdjęcia. Było fantastycznie zagrać z Behemoth, których mam honor uważać za przyjaciół. To świetny zespół, mam wielki szacunek dla Nergala.
Miło to słyszeć. Triptykon jest, jak sama nazwa mówi, trzecią częścią twojej muzycznej drogi. Zastanawiam się, dlaczego nie doliczasz zespołu Apollyon Sun? Jego styl był mocno odmienny, ale są i podobieństwa...
- Liczę tylko ekstremalne, metalowe, okultystyczne zespoły. Apollyon Sun było zespołem industrialnym. Całe swoje życie grałem w Hellhammer i Celtic Frost i potrzebowałem zrobić coś innego, oczyścić swój umysł, potrzebowałem odmiennych doświadczeń. Poza tym przez całe życie byłem fanem muzyki elektronicznej, równie długo jak fanem heavy metalu, więc kiedy czułem potrzebę założenia zespołu elektronicznego zrobiłem to.
Debiut Triptykon brzmi tak, jak prawdopodobnie było to zamierzone: jednocześnie jak kontynuacja Celtic Frost i nowy zespół. Teraz chyba nie będzie już pytań o celowość zmiany nazwy?
- Zgadza się, to jest kontynuacja, a zarazem nowy zespół. Byłem głównym kompozytorem w Celtic Frost i jestem nim w Tryptykon, więc dlatego muzyka oczywiście brzmi bardzo podobnie. Ale też nie chciałem by był on solowym projektem Toma Warriora, tylko prawdziwym zespołem, więc chciałem by inni członkowie też angażowali się w proces twórczy. Ale też muzyka Celtic Frost zawierała bardzo unikalne elementy, które są też obecne w Triptykon, więc twoja obserwacja jest absolutnie prawidłowa.
- Celtic Frost to byłem ja i Martin, pracowaliśmy razem, więc kiedy opuściłem zespół ludzie w biznesie sugerowali mi żebym kontynuował pod starą nazwą, bo tak zarobię więcej pieniędzy. To nie byłoby uczciwe, nie chciałbym tego zrobić fanom. Nie będzie nowego Celtic Frost, bo ja i Martin już nigdy nie będziemy pracować razem. Jestem otwarty i szczerze chcę kontynuować muzykę Celtic Frost, ale jako nowy zespół.
Na okładce ponownie widać dzieło Gigera. Mam wrażenie, że wasze kontakty można by określić jako przyjaźń?
- Masz rację, jesteśmy bardzo bliskimi przyjaciółmi. Znam go od bardzo dawna. Pierwszy raz pracowaliśmy wspólnie w 1985 roku. Byłem fanem jego twórczości całe moje życie, nawet jako dzieciak. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem jego prace byłem zszokowany. Dla mnie jest on geniuszem i mam dla niego ogromny szacunek, czy jest moim przyjacielem, czy nie. Było honorem pracować z nim ponownie, mieć jego dzieło na okładce.
Powiedziałbym, że wytwórnia w ciebie wierzy. Obraz Gigera, zdjęcia Petera Beste, krążek ukazuje się w 4 różnych edycjach. Ale właściwie firmujesz to sam pod szyldem Prowling Death. To zapewne korzyść z niezależności?
- Tak, ale nie będzie 4 różnych edycji. W Europie będzie mediabook i winyl. Jestem przeciwny wydawaniu różnych edycji, bo to okradanie fanów. Dla mnie wydanie regularne powinno być bardzo luksusowe. Nie chciałbym płyty, która nie jest tak wydana. Jestem dumny, ze moi fani kupują moje płyty i chciałbym by dostali coś pięknego. W Stanach wyjdzie to jako wydanie w normalnym pudełku, ale nie jest to odmienna edycja. Tam sklepy nie sprzedają mediabooków.
- Ale odpowiadając - nie wyobrażam sobie teraz pracować na warunkach kontraktu. To podstawa mieć pełną kontrolę nad swoją sztuką. Chcę kontrolować jak wygląda i brzmi płyta. Jestem artystą i chcę decydować kto ją wyprodukuje, gdzie zostanie nagrana, jakie będą reklamy. To moja muzyka, moja twarz, moje nazwisko. Nie sądzę, by powinna o tym decydować wytwórnia, więc założyłem własną by decydować o każdym etapie swojej kariery.
Czytając twój blog trudno nie wyczuć żalu, że Celtic Frost definitywnie przestał istnieć. Można było tego uniknąć?
- Próbowałem wszystkiego by tego uniknąć, przez wiele lat próbowałem zrobić co się da, by to się nie stało. Ostatnią rzeczą jakiej pragnąłem było opuścić Celtic Frost, mój własny zespół, dzieło mojego życia. To była ostatnia rzecz, jaką mogłem zrobić i zwlekałem z tym do ostatniej chwili. Celtic Frost było dla mnie ważniejsze niż mógłbym kiedykolwiek opisać słowami. To była bardzo trudna, bolesna i frustrująca decyzja. Spodziewałem się nagrać z zespołem jeszcze wiele płyt, muzycznie podążaliśmy we właściwym kierunku. Ale nie mogłem pozwolić na nadużycie Celtic Frost.
Teksty "Eparistera..." wydają się być pełne podsumowań przeszłości. Wersy takie jak "inner sanctum dies", czy "as you parish I shall live" są głęboko symboliczne, tak jak tytuł płyty. Ale ty zawsze byłeś zwolennikiem symbolicznych tekstów.
- I to bardzo. To podstawowa sprawa być symbolicznym. Dla mnie teksty to jak poezja. Bardzo się angażuję w ich pisanie i są dla mnie niezwykle istotne. Oczywiście chcę by miały one jakąś treść, jakąś symbolikę.
Zawsze interesował cię okultyzm. Tytuł debiutu wzięty z Aleistera Crowleya albo utwór "Goetia" wiele mówią. To gra ze słuchaczem, czy też magia ma jakąś rolę w twoim życiu?
- Zorganizowana religia i magia nie mają w moim życiu żadnego znaczenia. Ale ta tematyka bardzo mnie interesuje. Całe życie studiowałem tematykę religii, lecz nie przyłączam się do żadnej z nich. "Goetia" jest bardzo cynicznym spojrzeniem na zorganizowaną religię. Używam słów, których używają oni sami. To bardzo sarkastyczne podejście.
Album wydaje mi się być najwolniejszym, najbardziej doomowym, najmroczniejszym z twoich dokonań. Utwory "Descendant" lub "Abyss Within My Soul" brzmią jak Hellhammer przeniesiony w nowe stulecie... Z drugiej strony "Goetia" i "A Thousand Lies" zawierają te specyficzne rytmy Celtic Frost. Album jest tak zróżnicowany, jak to zawsze u ciebie bywało..
- Tak, mają bardzo zbliżone wibracje do utworów Hellhammer. Mam podobne odczucia. I bardzo szybko się nudzę i nie chciałbym by pierwszy utwór brzmiał jak ostatni. To dla mnie ważne by w utworach zawrzeć zróżnicowanie, by album w ciekawy sposób się rozwijał. Także w obrębie utworu lubię by utwór podążał w kierunku, którego nikt nie oczekiwał. To moja cecha charakterystyczna.
"Eparistera..." to duży krok od "Monotheist", podobnie jak albumy Celtic Frost szybko odchodziły od spuścizny Hellhammer. Czy widzisz dla siebie jakieś ograniczenia, ścieżki, którymi byś nie podążył? Czy jesteś krytyczny wobec swoich utworów?
- Jest milion ścieżek, którymi nie podążę. Znalazłem swoją własną i jestem bardzo szczęśliwy podążając nią. Zajęło mi wiele czasu stworzenie swojego stylu pisania utworów, nauczenia się wielu rzeczy, które teraz wykorzystuję. Jestem ekstremalnie krytyczny. Mam bardzo szczegółową wizję tego jak powinien wyglądać album i na długo przed wejściem do studia wiem, jak powinien brzmieć. Ciężko pracuję w studiu by tak właśnie zabrzmiał. Sztuka to według mnie nie coś co powstaje przypadkiem, wymaga to wiele pracy, determinacji, wizji.
Wiem, że nie lubisz mówić o wpływie jaki twoje zespoły wywarły na scenę. Ale wystarczy popatrzeć na reakcję zespołów, które zaprosiłeś na Roadburn. Słuchałeś coverów swoich utworów albo tribute albumów? Hellhammer to jeden z ojców sceny death metal.
- Starałem się nie słuchać zbyt wielu z nich. To byłoby strasznie pretensjonalne zbytnio się w to zaangażować. Słyszałem dwa albumy i uważam je za bardzo interesujące. Było tam wiele znaczących zespołów, co mnie bardzo mnie zaskoczyło. Uważam za wielki honor, że nagrywali moją muzykę. Ale to dziwne - jestem wciąż żywą osobą, wciąż tworzę. Nie jestem gwiazdą, tworzę, bo sam kocham muzykę. Nigdy nie widziałem naszej muzyki jako podstawy death metalu. Nie mi o tym decydować i czuję się z tym bardzo niekomfortowo.
Celtic Frost było pierwszym tak nowatorskim zespołem lat 80., nawet Voivod rozwijał swój styl później. Wcześniej użycie klasycznych instrumentów, czy klawiszy było zarezerwowane dla zespołów komercyjnych. Sądziłeś, że do tego stopnia uda się wam zmienić scenę?
- Nie postrzegam się jako innowatora. A poza tym byłoby skrajnie pysznym stwierdzić: "Tak, chciałem zmienić scenę metalową". Moja muzyka jest głęboko osobista, piszę ją przede wszystkim dla siebie, zawieram w niej swoje myśli i emocje. Moje motywy były daleko bardziej osobiste. Nie sądziłem, że jestem dostatecznie dobry i kreatywny by mieć na kogoś wpływ. To nigdy nie było celem. Napisałem muzykę, bo ona we mnie siedzi, jest moją pasją. Nigdy nie sądziłem, że ktoś będzie lubił moją muzykę, będzie chciał jej słuchać. Było dla mnie ogromną niespodzianką, że ktoś chciał słuchać Hellhammer, a potem Celtic Frost. Ale nigdy nie graliśmy klasycznych instrumentów na klawiszach, zawsze byli prawdziwi muzycy, nieważne ile to kosztowało. Nie zniósłbym klasycznych instrumentów granych na klawiszach.
W moich oczach najbardziej rozrywkową twoją płyta było "Into The Pandemonium". Niewiele zespołów tego czasu mogłoby nagrać "Mexican Radio", "I Won't Dance" albo "One In Their Pride". Właściwie to szliście pod prąd ówczesnych metalowych tendencji...
- Może dlatego, że choć ja i Martin byliśmy bardzo zainspirowani przez heavy metal to byliśmy też otwarci. Ja na przykład wniosłem wiele elementów klasycznych i new wave, a Martin był bardziej zainteresowany muzyką średniowieczną. Kochaliśmy muzykę i być może dlatego nasze płyty brzmią odmiennie. Nie rozumieliśmy dlaczego mielibyśmy się ograniczać.
Wasz debiutancki album "To Mega Therion" był pionierski pod względem połączenia takiej klasy metalu z partiami klasycznymi i kobiecymi wokalami. Sądzisz, że mogliście pociągnąć to dalej, jak zrobił to właśnie Therion?
- Nie, to też była bardzo osobista decyzja, zrobiliśmy to dla siebie. Kocham piękno kobiecych głosów i uważałem, że dobrze będzie to współgrać z mrokiem naszej muzyki. Chciałem usłyszeć jak te kompletnie odmienne elementy zabrzmią razem. Jak już spróbowaliśmy zaintrygowało nas to i chcieliśmy więcej, dlatego rozwijaliśmy to na każdej płycie. Nie sądziliśmy, że ktoś to skopiuje i będzie dalej rozwijał.
Byłeś jedną z osobistości zaproszonych przez Dava Grohla z Nirvany do jego projektu Probot. Zwykle starał się dopasować do stylu gościa, ale "Big Sky" leży dość daleko od utworów Celtic Frost. Ale pewnie było to całkiem zabawne przeżycie?
- To było bardzo dziwne, bo muzyka Dava Grohla leży daleko od tego co ja tworzę. To był honor i dlatego to zrobiłem. Ale koniec końców było bardzo dziwne być częścią tego projektu. Powiedział mi, że mogę zrobić co chcę, wiec zrobiłem coś nieoczekiwanego, odległego od tego czego ktoś mógł się po mnie spodziewać lub oczekiwać. Więc napisałem "Big Sky". Ale wciąż nie wiem co o tym wszystkim sądzić.
Lider Nordic Mist i Nunslaughter podobno jest autorem najlepszego, kompletnego bootlega Hellhammer. Czy ta edycja legła u podstaw decyzji o wydaniu "Demon Entrails", zbioru demówek tego zespołu? Widziałeś to?
- Nie, nie sądzę, nie interesują mnie bootlegi moich własnych dzieł. Oczywiście mam świadomość, że wokół jest ich milion. W końcu to logiczne. Czuliśmy z Martinem, że już czas byśmy wydali to sami. To nasza muzyka i nikt poza nami nie ma prawa jej wydawać.
"Demon Entrails" razem z biografią "Only Death Is Real" definitywnie zamyka rozdział Hellhammer. Odmówiłeś reanimacji zespołu i zagrania koncertu na Wacken?
- Tak, to byłoby kłamstwo. Hellhammer nie powinien być reformowany dla pieniędzy, on nie opierał się na pieniądzach, nie grały one w nim żadnej roli. To był bardzo szczególny zespół, w bardzo szczególnym czasie. Byłoby błędem odtwarzać go z komercyjnych powodów.
Więcej w magazynie "Hard Rocker".