Reklama

Piękne koncerty na Open'erze!

Niezwykły był piątkowy wieczór w Gdyni. Wykonawcy dali nie tylko siebie i swoje dobre samopoczucie, ale także kawał dobrej muzyki.

Choć słowo "magiczny" staje się powoli zwykłą kliszą językową - drugi dzień festiwalu Open'er 2009 taki właśnie był. Magiczny.

Kiedy Moby grubo po północy śpiewał "Lift Me Up", skakano i tańczono nawet kilkaset metrów od sceny. Nowojorczyk porwał widownię nie tylko tanecznymi utworami, ale także tymi refleksyjnymi, balladowymi - jak "Porcelain" czy "Wait For Me" z nowej płyty. Wszystkie otrzymały piękne aranżacje, które uwzględniły rozmach plenerowego koncertu.

Już samo wejście Moby'ego na scenę zwiastowało niezłe widowisko. Otóż Amerykanin wbiegł tak, jakby miał za minutę pociąg i nie do końca wiedział, na którym peronie się znajduje. Przez kilka minut muzyk miotał się po całej scenie z gitarą, uparcie za czymś goniąc; takich "showmańskich" zachowań ma zresztą w zanadrzu całkiem sporo, zwłaszcza jak na nudziarza, za którego jest przez wielu uważany. Okazuje się, że niesłusznie.

Reklama

W trakcie całego swojego występu Moby umiejętnie balansował między ostrymi, elektronicznym bitami a bardziej melancholijnymi, akustycznymi brzmieniami. Pod koniec zaskoczył wszystkich coverem utworu Johnny'ego Casha - "Ring Of Fire".

- I just wanna say this: Kocham Polska! - krzyczał Moby ze sceny. Kurtuazja kurtuazją, ale w piątkowy wieczór wszystkie gwiazdy nie mogły się nachwalić publiczności na Open'erze.

- Dziękuję, dziękuję, dziękuję - powtarzał po każdym utworze, nieco zaskoczony aż tak pozytywnym przyjęciem.

Równie zaskoczona była Beth Dito z zespołu Gossip, który wystąpił na głównej scenie o godzinie 20. Wokalistka zamiast kontrowersji, a z tego podobno słynie, wzbudzała raczej powszechną sympatię. Chętnie gaworzyła z publicznością, by na końcu stwierdzić, że to najlepszy koncert w jej życiu. Występ Gossip nie odstawał od wysokiego poziomu piątkowych koncertów.

Pod względem popularności odstawała za to Maria Peszek, której nie udało zgromadzić się na swoim występie tłumów, a i tak większość słuchała jej na siedząco. Wokalistka znów zaprezentowała ekstrawagancką kreację - tym razem był to oblany czerwoną farbą kombinezon, który to Peszek sukcesywnie z siebie zrzucała. Publiczność najlepiej zareagowała na utwór "Marznę bez ciebie". Słowa "Jak gejsza bez kimona/ Yoko Ono bez Lennona" nucono pod nosem jeszcze przez kilka chwil po ostatnich akordach piosenki.

Oprócz wymienionej trójki wykonawców na scenie głównej zaprezentowała się także młoda, brytyjska grupa The Kooks z Lukiem Pritchardem na czele. Niewyobrażalny pisk, jaki wywoływał Luke, przebił wyczyny czwartkowych amantów - Marka Karwowskiego z formacji Renton i Alexa Turnera z Arctic Monkeys. Po transparentach widać było, że niektórzy przyjechali na Open'era właśnie dla The Kooks.

Brytyjczykom należy się z pewnością wyróżnienie w kategorii "najlepsze brzmienie instrumentów". Nie wiem, kto i co majstrował przy sprzęcie, ale efekt był znakomity. Nie wyobrażam sobie, by gitara akustyczna mogła brzmieć jeszcze ładniej i pełniej.

W międzyczasie na scenie namiotowej działy się takie same czary jak na głównej. Co koncert, to zachwyt! Elektroniczna, hipnotyczna Pati Yang urzekła swoją sceniczną nadpobudliwością, intrygującym wokalem i specyficzną aurą pewnego niepokoju zawartego w tanecznych dźwiękach. Gaba Kulka została przyjęta wręcz euforycznie, czasami nie mogła zacząć utworu, bo brawa nie chciały ustać. Jej występ może śmiało pretendować do miana jednego z najlepszych na całym festiwalu. Był to popis mocnego, emocjonalnego śpiewu i oryginalnej, świeżej muzyki.

Zaraz po Kulce na scenie pojawiła się Duffy - Walijka, która podbiła listy bestsellerów płytowych swoim albumem "Rockferry". Podczas jej koncertu namiot pękał w szwach, sporo ludzi zgromadziło się także na zewnątrz. Wielka szkoda, że Duffy nie było dane zaśpiewać na Main Stage. Walijka wydawała się z początku nieco otępiała, rozkręcała się jednak z utworu na utwór, czarując swoim słodkim skrzekiem, dzięki któremu znana jest na całym świecie.

Z koncertami jest tak, że częściej się widzom podobają, niż nie podobają. Słyszy się ulubiony przebój, wykrzyczane do mikrofonu "dźjenkujem" i od razu zmienia się percepcja. Stąd duże ryzyko w dzieleniu się wrażeniami tuż po wydarzeniu. Trudno jednak przypuszczać, by to, co działo się w piątek na Open'erze było wielką, zbiorową halucynacją - przecież nie okaże się za miesiąc, że aranżacje Moby'ego wcale nie były takie piękne, na Duffy nikt nie tańczył, Gaba Kulka fałszuje, The Kooks nie mają żadnych fanek, a Gossip nie nagrali ani pół dobrej piosenki.

Michał Michalak, Gdynia

Sprawdź nasz raport specjalny o Open'er 2009.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: wykonawcy | wieczór | koncerty
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy