Off: Dajcie nam się dobrze bawić

Jarek Szubrycht

Niedzielne (9 sierpnia) koncerty w centrum Mysłowic to dla bywalców Off Festivalu szansa na stopniowy powrót do pozamuzycznej rzeczywistości, na wyciszenie emocji. No, ale jak tu się nie emocjonować przy legendarnym Wire czy rozdzierających serce pieśniach Kozelka?

Mark Kozelek
Mark Kozelek 

Koncert w MCK otworzyli lokalni bohaterowie z formacji Muariolanza, która tego dnia świętowała premierę nowego, trzeciego już albumu, zatytułowanego "Wszystko będzie inaczej". Rzeczywiście, propozycja Muariolanzy bardzo różniła się od tego, co grali inni Offowi wykonawcy - to rubieże jazzu, z jednej strony graniczące z nową elektroniką, a z drugiej ze starym, psychodelicznym rockiem. Do tego dochodzą całkiem niezłe efekty wizualne i poetyckie, ale zarazem mocno osadzone w rzeczywistości, teksty Marcina Babko.

Amerykanie z Mahjongg zaskoczyli patologicznym wręcz uzależnieniem od rytmu. Perkusja stała tam, gdzie zwykle rozkracza się wokalista i nadawała ton całości, ciągnęła za sobą bas, samplery, nawet rzadkie, zdeformowane wokalizy. Pal licho niuanse, tu liczył się trans! A że czasem tempo rosło i hipnotyczny rytm zamieniał się w trudny do wytrzymania, ale pulsujący życiem jazgot - tym lepiej.

Występujący po nich Szkoci z Errors nie mieli łatwego zadania, bo publiczność wgniecioną w fotele przez Mahjongg chcieli koniecznie z nich wyciągnąć i zaprosić pod scenę do zabawy. To nie był zły koncert. Widać było duże zaangażowanie i wbrew nazwie mało się mylili, ale wiadomo, w math rocku dyscyplina to podstawa. Niżej podpisanego drażniły nieco niektóre dźwięki wydobywane z klawisza, choć to już zapewne kwestia indywidualnego smaku. Wpleciona tu i ówdzie tęskna nuta przywodziła na myśl meandry muzyki australijskiego Pivota, ale Errors brakuje jeszcze tej odwagi i - przede wszystkim - umiejętności.

Jeśli kogoś zmęczyły błyski i hałasy w dusznej sali MCK, mógł dać odpocząć zmysłom w pobliskim klubie Divertimento. Najpierw mysłowiczanie z Iowa Supper Soccer, którzy wyjątkowo zagrali jako akustyczny kwartet (trudno dociec, czy chodziło o to, żeby dostosować się stylistycznie do gwiazdy wieczoru, czy pełny skład po prostu się nie zmieścił). Doskonale dali sobie radę i po wysłuchaniu tych kilku piosenek zupełnie nie dziwię się zainteresowaniem, jakim cieszą się autorzy "Lullabies to Keep Your Eyes Closed" za granicami naszego kraju.

Mark Kozelek, choć skryty w półmroku, jaśniał blaskiem prawdziwej gwiazdy. Nie wdzięczył się do publiczności, nie sypał dowcipami pomiędzy utworami, ale roztaczał tę nieuchwytną aurę człowieka, który wie więcej, który zna jakąś tajemnicę niedostępną innym śmiertelnikom. A może po prostu dałem się uwieść niepowtarzalnemu tembrowi jego głosu i nastrojowi jego pieśni? Grał i śpiewał bardzo cicho, tak że publiczność bała się nie tylko szeptać, ale i oddychać. Byłoby cudownie... gdyby nie barmanka, która w trakcie koncertu Kozelka, najwyraźniej znudzona brakiem kolejki po piwo, postanowiła przeliczyć wszystkie monety, które miała w kasie. Ich brzęk był tak donośny i drażniący, że wybijał z rytmu i nastroju słuchaczy w promieniu 10 metrów.

Wróciłem więc do MCK, gdzie na scenie zainstalowali się już najważniejsi goście tego dnia (zdaniem wielu - całego festiwalu), czyli dżentelmeni z Wire. Zabrzmieli potężnie. Zabili ciężkim, twardym, zimnym soundem. Niewiele znam zespołów metalowych, które potrafiłyby przywalić na koncercie z porównywalną mocą... Niestety, miało to również swoje złe strony - ucierpiała selektywność, a głos Colina z trudem przebijał się spod gęstego dywanu gitar. Newman, odziany w białą koszulę, wyglądał raczej na nauczyciela fizyki, który zabłądził do MCK-u wracając z niedzielnego spaceru, niż frontmana poważnej rockowej orkiestry. Nie stosował też żadnych scenicznych sztuczek, nie marnował czasu na zbędną konferansjerkę. Raz tylko walnął dłuższą przemowę, której adresatami byli ochroniarze pod sceną: "Możecie iść. Ci ludzie nic nam nie zrobią. Oni chcą się tylko dobrze bawić, tak jak my".

Oto cała prawda nie tylko o Wire, ale i całym Off Festivalu. Zarówno artyści, jak i fani dobrze się tam razem bawią. Czego można chcieć więcej?

Jarek Szubrycht, Mysłowice

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas