Reklama

Bisy specjalnie dla Krakowa

Pochodzący - wbrew pozorom - z kanadyjskiego Vancouver duet Japandroids we wtorkowy wieczór znacząco podniósł temperaturę w mroźnym Krakowie.

Podczas pierwszego pobytu w Polsce ("Jesteśmy tu tylko 6 godzin" - powiedzieli Japandroids na początku koncertu) gitarzystę Briana Kinga i perkusistę Davida Prowse'a zaskoczyło tylko jedno - niezrozumiała dla nich popularność grupy w naszym kraju. Za nic mieli ekstremalne warunki pogodowe (pewnie w Kanadzie bywa jeszcze gorzej), docenili ze sceny zniewalający nawet na mrozie urok Krakowa, ale wyraźnie zaskoczeni byli frekwencją i reakcją publiczności w Klubie Re. - To przemili, przesympatyczni, bezproblemowi i skromni kolesie. Zero gwiazdorstwa. Zdziwili się jedynie, że tyle osób przyszło na koncert - komentowali Lucjan Towpik i Łukasz Maraszek z Fabryka Productions, organizatora krakowskiego koncertu Japandroids.

Reklama

Łatwo zrozumieć reakcję Briana i Davida, bo tak zwany "Bunkier", surowo-betonowa koncertowa sala Re, był wypchany do granic możliwości. A młodsza - jak na standardy tego klubu - publiczność nieskrępowanie skakała i tańczyła w rytm nieskomplikowanych piosenek Japandroids. Takiego pogo jak przy "The Boys Are Leaving Town" czy "Young Hearts Spark Fire" w Re nie uświadczono najprawdopodobniej od blisko dekady, kiedy to Grabażowa, świętej pamięci już Pidżama Porno grywała jeszcze w tym kameralnym klubie, a nie w przepastnych halach. Dziki taniec fanów nie tylko zaskoczył Japandroids, ale także wzbudził obawy Kanadyjczyków o zdrowie polskiej publiczności. David troskliwie pytał ze sceny, czy nikomu nic się nie stało, a nie mniej opiekuńczy Brian podał spragnionym fanom dwie butelki wody mineralnej. Spragnionym, bo na koncercie temperatura była bardzo wysoka, prawdopodobnie o blisko 50 stopni Celsjusza wyższa, niż na zewnątrz.

"To nowy numer, którego pewnie nie znacie. Ale nie przejmujcie się. Po 30 sekundach będziecie znać ten kawałek" - powiedział ze sceny Brian przed bodajże "No Allegiance to the Queen", kondensując artystyczną filozofię duetu. Nieskomplikowanie, ale chwytliwie. Prosto, ale przebojowo. Hałaśliwie, ale melodyjnie. Takim podejściem bardzo łatwo dociera się do ludzi, zwłaszcza na koncertach. Nie oznacza to, że Japandroids zabrzmieli monotonnie. Było więcej, niż na płycie garażowego chrobotu, momentami zespół podchodził pod emo ekspresję znaną z utworów At The Drive In, czasami zajeżdżało przesiąkniętym konopiami stonerem, było też oldskulowo punkowo. Natomiast transowy "Heart Sweats" został zapowiedziany jako jedyny taneczny utwór w repertuarze Japandroids. "Jeżeli macie tańczyć przy jakiejś nasze piosence, to właśnie przy tej" - rzucił ze sceny gitarzysta. Krakowska publiczność udowodniła jednak Brianowi, że tańczyć da się prawie do całej płyty "Post Nothing". I tak było już do bisów, których ponoć zespół nigdy nie gra. Dla Krakowa zrobił jednak wyjątek. "W Ameryce po ostatniej piosence ludzie wychodzą z sali. A wy zostaliście i do tego klaszczecie" - dziękował gitarzysta Japandroids, który zagranie bisu uzależnił od otrzymania wody mineralnej. Ten warunek został szybko spełniony, a publiczność usłyszała w finale doskonałe "I Quit Girls".

"Jesteście cholernie niesamowici" (w oryginale "You are fucking awesome") - powiedział w trakcie koncertu King. Ten sam siermiężny, ale wiele mówiący komplement można odrzucić w stronę Japandroids. Brian i David - wy też byliście "fucking awesome". Po koncertach w Warszawie i Poznaniu, i zakończeniu światowego tournee, wracajcie szybko do Polski. Nawet jeśli - jak bezczelnie i prowokacyjnie sugerujecie na swoim My Space - w waszym koncertowym składzie mają znaleźć się nasze siostry.

Artur Wróblewski, Kraków

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: The Dumplings | publiczność | Kraków
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama