Reklama

Zespół Kim Nowak wraca na scenę. "Musieliśmy odpocząć" [WYWIAD]

Potrzebowali jedenastu lat i niezłego przypadku, żeby wrócić na scenę. Grupa Kim Nowak wydała swoją trzecią płytę - "My". Wokalista Fisz (Bartek Waglewski) i basista Staszek Wróbel opowiadają o tym, komu potrzebna jest dzisiaj muzyka rockowa i dlaczego fajnie jest sobie czasem pokrzyczeć.

Potrzebowali jedenastu lat i niezłego przypadku, żeby wrócić na scenę. Grupa Kim Nowak wydała swoją trzecią płytę - "My". Wokalista Fisz (Bartek Waglewski) i basista Staszek Wróbel opowiadają o tym, komu potrzebna jest dzisiaj muzyka rockowa i dlaczego fajnie jest sobie czasem pokrzyczeć.
Zobaczcie, o czym porozmawialiśmy z Kim Nowak /Bart Pogoda /.

Anna Nowaczyk, Interia: Pamiętasz ostatni koncert Kim Nowak przed tą przerwą?  

Fisz: - Nie, nie pamiętam.

Albo w ogóle ostatnią rozmowę?  

- (śmiech) Rozmowę pamiętam.  

Staszek Wróbel: - Koniec! (śmiech) 

Fisz: - Tak, powiedziałem wtedy do Piotrka i Michała (przyp. EmadeMichała Sobolewskiego, gitarzysty): "Zatrzymujcie sobie tę nazwę, weźcie wokalistę, ja odpadam" (śmiech). Rzeczywiście była taka rozmowa.  

Reklama

To sporo wyjaśnia, bo zastanawiałam się, czy postanowiliście odpocząć i ta przerwa trochę się przeciągnęła, czy zwyczajnie mieliście dosyć.  

Fisz: - Mieliśmy dosyć, w ogóle mieliśmy kilka różnych problemów. Po pierwsze chłopaków ciągnęło w stronę stoner rocka, a ja nie do końca odnajduję się w tej stylistyce, chociaż gdzieś tam ją lubię. Po drugie byliśmy po trasie, która rozpoczęła się bardzo dobrze, ale potem okazało się, że - oprócz kilku dużych miast - ludzie nie chcieli przychodzić na koncerty, w mniejszych miastach było już dużo słabiej. To wywoływało może czasami trochę nerwową atmosferę. Poza tym wydarzyła się płyta "Mamut" Fisz Emade Tworzywo, która już zupełnie porwała nas w inne muzyczne rejony i przy okazji okazała się dużym sukcesem. 

Wtedy zaczęliśmy myśleć, czy w ogóle chcemy jeszcze grać muzykę rockową, która jest dosyć skostniałą formą. w której nic nowego nie da się wymyślić, czy mamy na to jeszcze jakikolwiek pomysł. Zespół nie wróciłby pewnie do grania, gdybyśmy nie spotkali Staszka Wróbla. W ogóle z Kim Nowak było tak, że z Michałem Sobolewskim zgadaliśmy się przy okazji Tworzywa. Michał jest człowiekiem od stóp do głów zanurzonym w rocku, jest świetnym gitarzystą i to wielka przyjemność grać z nim tutaj właśnie muzykę rockową, bo w Tworzywie jest jednym z elementów rytmicznych, chociaż gra też piękne solówki. No i historia zatoczyła koło, bo ze Staszkiem też pracowaliśmy w Tworzywie, w pierwszym składzie, czyli pewnie jakieś 58 lat temu (śmiech). 

Kiedyś mieszkaliśmy na tych samych osiedlach, Staszek, podobnie jak my, wychowywał się na muzyce rockowej, postpunkowej, a przy okazji - jako że jesteśmy z Ursynowa - przeszliśmy wszyscy tę falę hip hopu. Ursynów jest przecież centrum warszawskiego hip hopu. To, że później spotkaliśmy się znowu na próbach Tworzywa, a przy okazji próbowaliśmy jakiegoś jamowania na instrumentach, spowodowało, że pomyśleliśmy: "Może to jest dobry pomysł, żeby też trochę połomocić?".  

Czyli Staszek jest szarą eminencją Kim Nowak wersja 2.0?  

Fisz: - Tak jest.  

S.W.: - Przyznam się, że jestem fanem tego zespołu i kiedy odłączyłem się od tego pierwszego składu Tworzywa, to śledziłem gdzieś z daleka, co chłopaki robią. Kiedy pojawiła się pierwsza płyta Kim Nowak, to rzeczywiście poczułem takie ukłucie w serduszku. Pomyślałem sobie, że nie jestem z ekipą aż tak blisko, a gdybym był, to może pograłbym z nimi takie rzeczy, bo bardzo mi się to podobało. 

Kiedy dwa lata temu pojawiłem się w Tworzywie na nowo, na zastępstwie, to zacząłem między wierszami dopytywać, co z Kim Nowak, czy jeszcze coś może się wydarzyć, czy są jakieś plany. Dopiero wtedy też poznałem Michała i znaleźliśmy wspólny język, bo okazało się, że mamy podobne inspiracje w rockowej, gitarowej muzyce. I zgadzam się z Bartkiem, że w tym graniu Michała jest taki diamencik, nieoszlifowany, a może właśnie już nawet oszlifowany. Fajnie zapędzać się w tego typu rewiry muzyczne z taką osobą jak on, więc tym bardziej cieszę się, że to się udało. Mieliśmy akurat z ekipą krótką przerwę w koncertowaniu, więc zaplanowaliśmy sobie próbę, zamówiliśmy salę, pohałasowaliśmy i okazało się, że coś z tego może być. A reszta jest historią (śmiech).  

Spodziewałam się trochę innej opowieści. Na przykład takiej, że przez ponad dekadę, kiedy Kim Nowak nie było na scenie, ty knułeś, co tu zrobić, żeby zespół wrócił.  

Fisz: - (śmiech) 

S.W.: - (śmiech) Dobra intryga! Tak na poważnie, to ja w tym czasie nie próżnowałem, miałem takie twórcze i odtwórcze ADHD.  

Fisz: - W większości związane właśnie z muzyką gitarową, prawda?  

S.W.: - Tak, tak. Zwiedziłem sporo składów, zebrałem trochę doświadczeń, refleksji pod tytułem "co mi robi, a co mi nie robi". Kiedy wyszła sprawa z powrotem Kim Nowak na scenę, to pomyślałem, że to jedna z takich sytuacji, kiedy wszystko jest kompletnie bezwysiłkowe. Czasami masz wrażenie, że coś właśnie tak się odbywa. Nie mówię, że tutaj nie trzeba było się pochylić nad pewnymi rzeczami, bo musieliśmy się zgrać, dograć, poćwiczyć i tak dalej, ale praca nad nową płytą przebiegała w takiej fajnej, harmonijnej atmosferze. 

Bartek wspominał, że udało nam się stworzyć taką maszynę, kolektyw, który idzie w jednym kierunku, stąd też tytuł albumu "My" - i w pełni się pod tym podpisuję. Nie było zbyt wielu dyskusji typu: "Nie, to w ogóle nie tak, wszystko powinno iść w inną stronę". Raczej wszystko przebiegało gładko i naturalnie, bo każdy podskórnie czekał na to spotkanie i efekty współpracy.  

Czyli z "Zostawcie sobie nazwę, znajdźcie wokalistę" Fisza zrobiło się "Wokalista zostaje, znajdujemy basistę". 

Fisz: - (śmiech) Trochę tak. 

Nie musieliście w sumie daleko szukać.  

S.W.: - (śmiech) Mówiłem, że bezwysiłkowo.  

Fisz: - Wydaje mi się, że to rzeczywiście miało się tak ułożyć. Kiedy w ogóle powstawała grupa Kim Nowak, to chcieliśmy zachować w niej pewną spontaniczność. Muzyka rockowa i postpunkowa ma dla mnie sens wtedy, gdy każdy z twórców jest ważnym elementem tej układanki. I tutaj wszystko bardzo naturalnie się ułożyło. Kiedy postanowiliśmy wrócić po przerwie, byliśmy już po długiej trasie promującej album Fisz Emade Tworzywo "Ballady i protesty", nagrywany w czasie pandemii. To, że znów mogliśmy spotykać się z ludźmi, pracować w sali prób, w której były "krew, pot i łzy", też miało dla nas duże znaczenie. Być może ta covidowa izolacja i praca z Piotrkiem na odległość przy okazji "Ballad i protestów" zaowocowały taką tęsknotą za wspólnym graniem. Kim Nowak jest zespołem, tu nie ma lidera, więc wszyscy tak samo bierzemy udział w komponowaniu, a w Tworzywie jednak Piotrek i ja mamy rozpisany cały koncept.

Już w czasach licealnych chcieliśmy grać w grupie, ale to się zawsze wysypywało. Ktoś spóźniał się na próby, ktoś uzależnił się od brown sugar, ktoś nagle przychodził i mówił: "Od dzisiaj nie gram na gitarze, gram teraz na trąbce". Mieliśmy taki przypadek i to trochę komplikowało sytuację (śmiech). Kiedy zaczęła się ta rewolucja hiphopowa, myśl, że teraz będziemy braterskim duetem, okazała się ulgą po wszystkich doświadczeniach z różnymi wariatami i przygodami. Ale w Kim Nowak nie ma takich problemów. Być może z Michałem już się po prostu dotarliśmy, a ze Staszkiem znamy się długo, chociaż kontakt się urwał, jednak mijaliśmy się na scenach. Staszek przecież grał z Kasią Nosowską. Kiedyś spotkaliśmy się też, jak występowałeś z Basią Wrońską.  

I - jak już ustaliliśmy - Staszek wtedy knuł.  

S.W.: - (śmiech) Cały czas! 

Fisz: - Tak, wtedy knuł (śmiech). Muszę powiedzieć, że przy naszych projektach z Piotrkiem jest podobnie, w każdym razie w Kim Nowak nie czujemy żadnej presji. Nie chcemy też łamać jakichś zasad ani kombinować. Dlatego jestem tak bardzo przywiązany do określenia garage rock. Wiesz, ludzie spotykają na próbach w piwnicach albo garażach i siła tkwi w tej prostocie rocka, w którym już przecież wszystko było. W ogóle uważam, że w muzyce już wszystko było, jednak elektronika i hip hop otwierają jakieś nowe drzwi na samplery, zabawę z brzmieniem. Rock jest ponadpokoleniowy, chociaż nie mam pewności, czy dla młodych ludzi ten gatunek ma dzisiaj jeszcze jakieś większe znaczenie. Natomiast na pewno są to dźwięki, których nasłuchaliśmy się w latach 90. albo odkryliśmy na płytach naszych rodziców.

Nieżyjący już ojciec Michała był na przykład kolekcjonerem albumów z lat 60., Michał ma zresztą ogromną wiedzę na temat muzyki z tamtych czasów, ja przy nim odpadam. Staszek, Piotrek i ja przeszliśmy podobną drogę w tym poznawaniu dźwięków. Tak jak hip hop był takim buntem i próbą znalezienia własnego języka, oderwania od tego, czego nasłuchaliśmy się w domach, tak rock jest czymś, co jakoś towarzyszy nam od dzieciństwa. 

W moim przypadku to była akurat muzyka postpunkowa, a najważniejszym zespołem dla mnie była grupa Pixies. Bez niej nie byłoby na przykład Nirvany. W ogóle słuchałem ostatnio Nirvany i myślę, że dzisiaj jej utwory nie miałyby szans na zdobycie aż takiej popularności, chociaż widzę, że "Nevermind" cały czas świetnie się sprzedaje. Kim Nowak jest zespołem, który stworzyliśmy dla siebie, ale mam nadzieję, że znajdzie się trochę ludzi, którzy tęsknią za taką prostą, dynamiczną, krzykliwą muzyką.  

Wasza sytuacja jest w ogóle nietypowa, bo zwykle jest tak, że zespół zawiesza działalność i każdy z muzyków idzie w swoją stronę. U was ci sami muzycy tworzą inny zespół, więc mogliście najwyżej powiedzieć sobie: "Ok, kończymy na razie przygodę z Kim Nowak, mamy dosyć. To do zobaczenia za tydzień na próbie do innego projektu!". 

Fisz: - (śmiech) Ja naprawdę nie traktowałem przerwy w działalności Kim Nowak jako zawieszenia. Byłem przekonany, że ten zespół będzie sobie działać, tylko beze mnie. Po koncertach czułem się totalnie wypalony, do tego nie wiedzieliśmy, w którą stronę pójść, a muzyka rockowa ma dzisiaj to do siebie, że nie wyważa żadnych drzwi, więc łatwo o taką pułapkę. Musieliśmy odpocząć parę lat, pograć coś innego z Tworzywem i wtedy zadać sobie pytanie, czy w ogóle grupa Kim Nowak powinna cokolwiek nowego odkrywać. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że nie, bo przecież możemy grać muzykę, która jest stara jak świat, ale po prostu sprawia nam frajdę. Sami sobie zrobiliśmy niespodziankę (śmiech).  

Myślałam, że się "nawróciliście" i stwierdziliście po latach, że rock jednak może zmienić świat, ale słyszę, że niekoniecznie.  

Fisz:  - Nie (śmiech). On zmieniał świat w latach 60., ale wiesz, wszystko już było, wszystko. Nawet kiedy robiliśmy próby i zaczynaliśmy grać jakiś akord, to za każdym razem mieliśmy świadomość, że coś podobnego było już w muzyce milion razy. Tylko czy muzyka dzisiaj musi za każdym razem coś przełamywać? Rock był rewolucyjny w lata 60., a później w latach 80., dzięki punk rockowi i uważam, że muzyka rockowa będzie sobie tak po prostu istnieć obok nas. Na polskiej scenie byłem wielkim fanem zespołów Klaus Mitffoch, Pogodno, a wcześniej Ścianki. To były grupy, które w pewnym momencie się poddawały, bo ile można grać dla 50 osób w klubie?  

S.W.: - Rzecz w tym, że zespoły grające taką muzykę jak Ścianka czy Pogodno, funkcjonują sobie na świecie, ale śpiewają po angielsku. Dzięki temu mają fanów w różnych krajach i mogą z powodzeniem działać. Jeśli ktoś jednak nastawi się tylko na rynek krajowy, polski, to siłą rzeczy skazuje się na działanie w niszy i na starcie niewielką liczbę odbiorców. Gdy komuś przyświeca taki cel, żeby w nieposkromiony sposób wyrażać się w takim nurcie, to w porządku, ale w pewnym momencie trzeba będzie stawić czoło realiom. A realia są takie, że musisz płacić rachunki. Jeżeli poświęcasz czas i uwagę na coś, co długoterminowo nie przynosi ci profitu, to musisz znaleźć coś innego, co pozwoli ci zwyczajnie zarobić na życie. Nie mówię tu o tym, żeby komercjalizować swoją sztukę. Po prostu wielu moich ulubionych artystów pracowało na normalnych posadach, zanim tym ludziom udało się odnieść jakieś znaczące sukcesy. To jest zupełnie normalne.

Nie mówię, że zespołom anglojęzycznym jest łatwiej zacząć, ale jednak rynek amerykański, brytyjski czy australijski - każdy z nich jest ogromny. U nas w porównaniu do nich mamy "ryneczek". Tam jest oczywiście ogromna konkurencja, ale uważam, że jeśli już ktoś się wybije, to znaczy, że ma naprawdę sporo do zaoferowania. Oczywiście muzyki nie da się podsumować jakimiś wynikami jak w sporcie, ale nawet niszowy artysta, który śpiewa po angielsku, dzięki internetowi ma szansę dotrzeć do fanów na całym świecie.

Mam znajomych w naszym kraju, którzy wykonują muzykę metalową, z tekstami po angielsku i ci ludzie grają trasy w Europie, mają odbiorców głównie poza Polską. To też o czymś świadczy. Ale wiesz, nie było w nas żadnego koniunkturalizmu ani poczucia, że akurat teraz zrobimy rockandrollową płytę Kim Nowak, bo to zadziała. Bardziej mieliśmy po prostu potrzebę udokumentowania tego spotkania, bo z niego wzięła się garstka utworów, od której wszystko się zaczęło.  

Fisz: - Gdyby nie to spotkanie, podejrzewam, że dzisiaj rozmawialibyśmy o nowej płycie Tworzywa (śmiech). Dla mnie Kim Nowak to świetna muzyka do skakania po tapczanie, jakaś taka pierwotna dawka energii. Nie zależało nam na odkrywaniu nowego świata. Natomiast na pewno wszyscy tęskniliśmy za graniem koncertów, bo dla mnie rock albo postpunkowe brzmienie to przede wszystkim koncerty, chociaż w Tworzywie też je uwielbiam. 

Przy poprzedniej płycie Kim Nowak, poza dużymi miastami, nie mieliśmy wielkiej publiczności na takie granie, ale nie myśleliśmy o tym przy okazji pracy nad nowym albumem. Trudno, najwyżej rozłożymy sobie te płyty w domach i zrobimy fajną dekorację na ściany dla dzieci (śmiech). Jednak same koncerty sprzed lat wspominam bardzo dobrze, były fajne, energetyczne, dlatego przede wszystkim nie mogę się doczekać występów na żywo.  

Dosyć ostro oceniacie tego rocka i jest w tym niestety trochę racji, bo takich naprawdę odkrywczych rzeczy trochę brakuje. Są jednak tacy artyści, którzy próbują zrobić coś innego, świeżego. Udało wam się natrafić na jakieś - mimo wszystko - odkrywcze płyty?  

Fisz: - Ostatnim takim zespołem było chyba Radiohead, tylko ja nie oczekuję od muzyki rockowej tego, żeby mnie czymś zaskakiwała. Wszędzie słyszę echa Gang of Four czy Wire, pewnie w jakimś nowym wydaniu, ale nie mam z tym problemu, bo ja oczekuję od rockandrolla po prostu wpie**olu, energii.  

S.W.: - Wiesz, oceniamy to ostro, pod kątem rynku, z punktu widzenia osób, które siedzą w tej branży. Natomiast ja sam jako fan rockandrolla nie oczekuję, że on otworzy mi na coś głowę, wniesie mnie na inny poziom świadomości. Może w latach 60. kiedy hipisi zażywali LSD i słuchali Jefferson Airplane, to miało taki wymiar - i fajnie. Natomiast dzisiaj - tak jak Bartek powiedział - włączam sobie takie utwory i liczę na to, że dostanę jakiś ładunek energetyczny. Być może mnie to obudzi, może mną wstrząśnie, ożywi, pobudzi emocje. 

Czasami muzyka na przykład potrafi przeprowadzić cię przez jakiś gorszy dzień. Jako słuchacz mam takie doświadczenia z płytami The Damned czy Osees, Tego typu brzmienia kojarzą mi się z czymś nieposkromionym, nieoszlifowanym, z brakiem kalkulacji. Dla mnie akurat im prostsze są piosenki w takim gatunku, tym lepiej. Na przykład Sleaford Mods - bardzo prosta warstwa muzyczna i nieskomplikowana forma przekazywania tekstu. Niczego więcej nie potrzebujesz, bo to jest współczesny punk.  

Fisz: - Nie ma drugiego takiego gatunku muzycznego, który pozwoli ci się wykrzyczeć, wypocić i wrócić z uśmiechem do domu. To uwielbiam w rocku. Na naszej płycie pewnie słychać lata 90., bo wtedy się kształciliśmy muzycznie. Bardzo często wspominam Beastie Boys, bo to był pierwszy biały zespół, który w autentyczny sposób opowiedział mi muzykę afroamerykańską, rapową, ale też był bardzo zanurzony w punkowych, nawet hardcore’owych dźwiękach.

To były zawsze takie dwa światy, które przepychały się w mojej głowie. Hip hop był dla mnie rewolucyjny, dzięki niemu mogłem odciąć pępowinę i powiedzieć: "Wreszcie mamy swoją bajkę". A rock za każdym razem kojarzy mi się z energią. Zaczęło się od bluesa, potem wszystko się rozwijało. To jest muzyka oparta właściwie na najprostszych akordach i niesamowitej motoryce, która jest podana w taki organiczny sposób i to jest super. Dlatego bardzo czekam na te koncerty, bo rocka nie byłoby bez koncertów.  

S.W.: - Kiedy mówiłeś o Beastie Boys, przypomniało mi się, że miałem ich płyty, wtedy jeszcze na kasetach - i czułem, że to jest coś adekwatnego dla mojego pokolenia. Z ojcem mogłem pogadać o Ten Years After czy innych zespołach, ale hip hop musiałem sam przetrawić i zrozumieć, o co w tym chodzi. Podobało mi się też, że wkładki do kaset miały wtedy spisane wszystkie teksty, piosenka po piosence. Ja się z tego naprawdę nauczyłem angielskiego! Hip hop już naprawdę wymaga skupienia się na słowie, więc sprawdzałem w słowniku wyrazy, jakieś slangowe wyrażenia. Słuchanie tej muzyki bez zrozumienia tekstu jest trochę jak słuchanie czegokolwiek przez ścianę. Kiedy zacząłem rozumieć ten przekaz, zacząłem inaczej odbierać nie tylko hip hop, ale też rockandrollowe rzeczy. Beastie Boys świetnie łączyli gatunki. Poza tym, jak zobaczysz, co oni samplowali w swoich piosenkach, to masz całą historię muzyki, od Mylesa Davisa do rocka.  

Fisz: - Muzycznie dojrzewaliśmy w latach 90., myślę, że to był w ogóle dobry czas dla muzyki. Potem oczywiście wszystko się zmieniało, ale zmieniał się świat, więc przecież muzyka też musiała być inna. Na przykład czytałem ostatnio, że dzisiaj bardzo duży procent młodych ludzi mieszka z rodzicami. Być może właśnie dlatego jest popularna właśnie taka muzyka, która podoba się i babci, i cioci, i mamie, i córce. Tymczasem dla mnie hip hop był gatunkiem, do którego rodzice nie mieli już wstępu. Trochę go nie lubili, dziwili się, gdzie tu jest melodia, harmonia, że można samplować i tak dalej. Moim zdaniem rock taką samą rolę pełnił w latach 60., wiesz, te słynne grzywki The Beatles, przez które rodzice byli zaganiani do fryzjerów. Później była wielka rewolucja punkrockowa, a dzisiaj stąpamy po różnych śladach. Traktuję rocka jako ważny gatunek, bo nic mi nie daje tyle energii i kopa, ile da mi prostota, wywodząca się z bluesa.  

Właśnie taką prostotę słychać na nowej płycie Kim Nowak, "My", ale można tam usłyszeć coś jeszcze: luz. Mam wrażenie, że nagraliście ten album bez żadnego ciśnienia i dobrze się przy tym bawiliście.  

Fisz: - Ja bardzo lubię pierwszą płytę Kim Nowak i mam wrażenie, że ten nowy album ma z nią sporo wspólnego. "My" rzeczywiście ma jakiś element dystansu i świetnie, że to zauważyłaś. Może to też zasługa ciężkiej pracy, którą później wykonał Piotrek, bo on miał wizję, żeby to wszystko brzmiało bardzo naturalnie. A to nie jest wcale takie proste (śmiech). Trzeba znaleźć odpowiednią salę, dobrze brzmiące instrumenty i tak dalej.  

S.W.: - Na szczęście pomogło mu doświadczenie producenckie.  

Fisz: - To prawda. Znalezienie tej prostoty przy okazji radości z grania jest kluczowe, ale też wymaga pewnego skupienia.  

Czyli najlepsza improwizacja to ta dobrze przygotowana?  

S.W.: - (śmiech) Tak, ale rzeczywiście dobrze się bawiliśmy podczas nagrywania. Tych prób było w sumie niewiele. Mieliśmy chyba dwa "zgrupowania", a potem już ruszyliśmy do studia, więc wszystko faktycznie było dość spontaniczne. Po prostu nie było miejsca na kalkulowanie, bardziej chwytaliśmy "tu i teraz" i korzystaliśmy z energii, która się tworzyła. Michał przyniósł riff, ja też, Piotrek chciał przemycić jakieś szybsze bity - i to zadziałało. Wszystkie nasze pomysły udało się zrealizować w tym gronie, zrobić z tego płytę i fajnie, jeśli tę swobodę słychać na albumie.  

Fisz: - Rock ma wiele odmian, a ja bardzo nie lubię tego patetycznego wydania. Podoba mi się, kiedy słyszę jakieś nawiązania do bluesa, gdy wychodzi człowiek i jest w stanie sam zagrać tę muzykę wszędzie, opowiedzieć historię. Tak jak na Tworzywie czasami sięgamy po sekcję smyczkową, robimy jakieś wycieczki aranżacyjne, tak na nowej płycie Kim Nowak zależało nam, żeby uchwycić przede wszystkim "bycie tu i teraz". Jeśli to usłyszałaś, to świetnie, bardzo dobra wiadomość (śmiech).  

Nagrywaliście tę płytę "na setkę"?  

Fisz: - Cały trzon, czyli pierwszą gitarę, bas i bęben nagrywaliśmy "na setkę". Oni się męczyli, a ja sobie siedziałem na kanapie i tylko patrzyłem, czekałem na efekty (śmiech).  

S.W.: - Szybciej! Równiej! (śmiech)  

Fisz: - Ale przy okazji już wymyślałem sobie teksty i melodie, a właściwie krzyki wokalne. Teraz mi się przypominała jedna rzecz. To nie jest tak, że nie lubię płyty "Wilk", czyli poprzedniego albumu, ale tam popełniliśmy ten błąd, że mieliśmy partie dogrywane osobno.  

S.W.: - Ja dopiero teraz to sobie uświadamiam, bo kupiłem obie poprzednie płyty Kim Nowak.  

Fisz: - To ty! (śmiech) 

S.W.: - To byłem ja (śmiech). Faktycznie, pierwsza i druga płyta bardzo się różnią.  

Fisz: - Ta spontaniczność jest istotna również dlatego, że wiem, jak powstaje współczesna muzyka i nudzi mnie to od strony technicznej. Muzyka środka jest oczywiście potrzebna i często brzmi fantastycznie, ale to nie są dźwięki, przy których chciałbym demolować własny pokój - a tego mi brakuje.  

S.W.: - To było bardzo ciekawe, bo w styczniu spędziliśmy w studiu dwa tygodnie, nagrywając instrumenty i nie mieliśmy pojęcia, jak to ostatecznie zabrzmi. Tylko Piotrek miał w głowie jakąś pełną koncepcję tego albumu, poza tym nie wiedzieliśmy nawet, który kawałek będzie mieć jaki tekst. Dopiero wiosną i latem wszystko zaczęło nabierać kształtów. Bartek dograł wokale, Piotrek zaczął jakieś prace z miksem. Kiedy już usłyszałem płytę w całości, to okazało się, że niektóre rzeczy nabrały zupełnie nowego wymiaru, na przykład singel "My". W studiu myślałem, że to będzie jakiś niepozorny utwór, coś tam się snuje, jakiś riff, a na płycie, z tymi chórkami w refrenach, piosenka nabrała zupełnie innej emocji.  

Łatwiej ci się wkurzać w tekstach w rocku niż w hip hopie?  

Fisz: - Akurat nie. W hip hopie tekst był zawsze istotny. Różnica jest taka, że tam mogę się rozgadywać, a jestem z tych, którzy lubią to robić. W Kim Nowak musiałem się trochę hamować, ale zawsze podobało mi się, na przykład w Sonic Youth w latach 90., takie zderzenie lirycznego tekstu z brudną warstwą muzyczną, przesterowanymi gitarami. Te kontrasty są bardzo ciekawe i jest kilka takich kontrastowych utworów na płycie, między innymi "Piasek" albo "Echo". Tutaj mam też coś, czego nie robię za często w Tworzywie - mogę sobie pokrzyczeć. Jest teraz takie podwójne wydanie płyty The Breeders, nie wiedziałem nawet, że minęło już 30 lat od premiery tego albumu. Zdziwiłem się, jak dobrze to cały czas brzmi. W rocku jest jakaś ponadczasowość. Gdybym zapakował do worka wszystkie nowe zespoły typu Squid czy Idles i dorzucił do tego Sonic Youth, Gang of Four czy wczesne Talking Heads, a za 20 lat moje dzieci musiałyby odgadnąć, co powstało wcześniej, a co później, to miałyby duży problem. Ale to jest właśnie fajne. Dobre, energetyczne piosenki mają w sobie coś ponadczasowego.  

A czy dla Kim Nowak piszesz inaczej niż dla pozostałych projektów? Masz wrażenie, że jesteś tu trochę innym człowiekiem niż na przykład w Tworzywie?  

Fisz: - Innym nie, bo to zawsze będę ja, ale rzeczywiście piszę inaczej. Teksty dla Tworzywa to są często krótkie opowiadania. Nie wspominam już o tych rapowych rzeczach, bo tam szukam jakiejś zabawy słowem, dziwnych skojarzeń, wszystko musi się rymować. W Kim Nowak też piszę o rzeczach ważnych dla mnie, więc nie nakładam tu żadnej maski, natomiast muzyka wymusza na mnie pewną oszczędność, czasem wykrzykiwanie niektórych rzeczy. Z drugiej strony to ma w sobie taki chuligański element, który strasznie mnie kręci. Można czasami krzyknąć coś ironicznego, mocniejszego. Jest to inne pisanie, ale zawsze to jestem ja. Nie potrafiłbym w sumie zagrać kogoś innego. Nie zakładam teraz do rockowego zespołu skórzanych spodni i kowbojek.  

S.W.: - Jeszcze (śmiech).  

Fisz: - Jeszcze! Nie, ja jestem cały czas sobą, tylko zmienia się forma.  

Podsumowując: Kim Nowak okazało się w 2023 zespołem niespodzianek i szczęśliwych zakończeń. Fisz po "zostawcie sobie nazwę, nie chcę już tu śpiewać" nadal jest wokalistą, Staszek dołączył do gangu, zgodnie z planem, czyli nieźle się ułożyło.  

S.W.: - Wiadomo (śmiech). 

Fisz: - I właśnie takie spotkania są idealne, bo nie są wymuszone. To chyba efekt takiego lenistwa, mojego i Piotrka, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Nikt nas do niczego nie przymusza, nie mamy presji, żeby co roku wydawać albumy, a Kim Nowak to jest niespodzianka również dla nas, że jeszcze żyje i oddycha (śmiech).


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Kim Nowak | Fisz | Emade
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy