Reklama

"Wszystko jest możliwe"

Derek Sherinian to jeden z najbardziej zapracowanych muzyków na świecie. Po okresie współpracy z Dream Theater, grał m.in. z Kiss, Yngwie Malmsteenem i Billy Idolem. W międzyczasie stworzył jeszcze formację Planet X, z którą nagrał trzy albumy, a ponadto pracuje nad swoim kolejnym albumem solowym. Jak sam mówi, muzyka jest jego pasją i nie boi się próbować niczego. Jego marzeniem jest, aby grupa Planet X stała się najbardziej "chorym" instrumentalnym zespołem na świecie. O tym, jak zamierza zrealizować to założenie, o współpracy z innymi artystami i planach solowych, z Derekiem rozmawiał Konrad Sikora.

Zacznijmy od najnowszego albumu grupy Planet X. Podobno pracowaliście nad tym materiałem aż 15 miesięcy. Czy to prawda?

Tak. Rzeczywiście nie spieszyliśmy się z komponowaniem nowych utworów. Byliśmy bardzo dokładni w naszych pracach i staraliśmy się, aby wszystko na tym albumie brzmiało tak, jak tego chcieliśmy. Nic nas nie goniło i jeśli mogliśmy poświęcić na to wszystko kilka miesięcy więcej, to zrobiliśmy to. Simon Phillips, który zajął się produkcją tego albumu, wykonał wspaniałą pracę. Dzięki niemu osiągnęliśmy kolejny poziom wtajemniczenia.

Reklama

Jak wyglądała tym razem praca w studiu, w porównaniu do poprzedniej płyty?

Bardzo się różniła, a to właśnie głównie za sprawą Simona. Był osobą z zewnątrz, ale z drugiej strony był także kimś, kogo zespół bardzo szanował. Sprawa wygląda tak, że każdy z nas, mówię tu o muzykach, którzy tworzą Planet X, jest w zasadzie solistą i dlatego bardzo często dochodzi między nami do różnicy zdań. On potrafił nami pokierować i doprowadził do tego, że tych konfliktów prawie nie było.

Dlaczego zdecydowaliście się zaprosić właśnie Phillipsa do współpracy przy "Moonbabies"?

Pracowałem już Simonem przy mojej solowej płycie "Inertia". Naprawdę dogadywaliśmy się wspaniale i dlatego wiedziałem, że nie znajdę nikogo lepszego niż on do pracy z Planet X.

Na płycie pojawiło się wielu znakomitych gości, jak choćby Billy Sheehan. Dlaczego wybrałeś właśnie tych muzyków?

Pracując nad tym albumem potrzebowałem ludzi, którzy nadadzą tej muzyce swoistego charakteru. Każdy z nich jest niepowtarzalny i potrafi zrobić coś wyjątkowego. Tom Kennedy nagrywał już z nami "Universe" i zagrał na kilku koncertach. Zaprosiłem go ponownie, bo to świetny muzyk.

Gdybyś miał wymienić jedną, największą różnicę pomiędzy obu studyjnymi albumami Planet X, co byś wspomniał?

Największa różnica to produkcja. Ten album brzmi znacznie bardziej dojrzale, znacznie ciekawiej. Jak już wcześniej mówiłem, spora w tym zasługa Simona.

Kiedyś powiedziałeś, że Planet X to prawdopodobnie najbardziej chory instrumentalny zespół na świecie...

W sumie nie powiedziałem tak do końca. Powiedziałem, że marzy mi się, aby Planet X został najbardziej chorym instrumentalnym zespołem, ale jak na razie jeszcze nie potrafię powiedzieć, czy tak się stało. Ale szczerze mówiąc nie słyszałem jeszcze nikogo bardziej porąbanego niż my...(śmiech)

Czyli wciąż jesteś przekonany, że możecie posunąć się dalej?

Nie wiem. Na pewno tak, możemy jeszcze bardziej kombinować i czynić tę muzykę wprost niesłuchalną, ale przecież nie o to tylko chodzi. Na pewno będziemy próbować być coraz lepsi i coraz doskonalsi.

Wygląda na to, że większość muzycznych barier złamaliście, no może poza jedną - jeszcze nie zacząłeś używać namiętnie samplera...

Tak, namiętnie jeszcze nie zacząłem go używać, ale próbowałem, jak można go wykorzystać i nawet jestem zadowolony z końcowego efektu. Zobaczymy, może następnym razem będzie go więcej. Nie chcę się zarzekać, że nigdy nie pójdę w stronę elektroniki, bo wszystko jest możliwe.

A myślałeś kiedyś, aby nawiązać współpracę z takimi zespołami, jak na przykład Massive Attack czy też Portishead?

Nie wiem. Planet X to Planet X i nie zamierzam muzyki tego zespołu w żaden sposób przetwarzać za pomocą elektroniki w jakieś remiksy. Sam oczywiście nie miałbym nic przeciwko temu, żeby z nimi coś nagrać, ale wydaje mi się, że jakoś do siebie nie pasujemy, mimo wszystko. Ja lubię zatracać się w swojej muzyce, nie patrzeć się na innych i mieścić w jakichś formułach, a przy współpracy z nimi tak by musiało być. Nie wykluczone jednak, że kiedyś do czegoś takiego dojdzie, ale teraz nawet takie rzeczy nie przychodzą mi do głowy.

Znany jesteś z tego, że raczej nie przejmujesz się tym, jak sprzedają się twoje płyty. To prawda?

Tak. Zupełnie mnie to nie obchodzi. Dowodem na to jest muzyka, jaką wykonuje Planet X. To nie jest rzecz dla masowego odbiorcy, tutaj nie ma miejsca na single. Oczywiście byłoby świetnie sprzedawać setki tysięcy płyt i jeździć na koncerty lepszym autobusem. Ale o wiele bardziej od tego wszystkiego cenię sobie muzyczną niezależność. Wolę myśleć o graniu, a nie o sprawach marketingowych.

Wydanie płyty koncertowej od razu po pierwszym albumie studyjnym, mogło zaskoczyć fanów Planet X. Dlaczego zdecydowaliście się na taki krok?

Tak się składa, że jako Planet X nie mamy zbyt wielu szans na koncertowanie. Wiemy jednak, ze bardzo dużo osób chciałoby obejrzeć nasze występy i posłuchać tych utworów na żywo. W tej sytuacji jedyna rzecz, jaką mogliśmy zrobić, to właśnie wydać płytę koncertową. Jesteśmy zdecydowanie zespołem koncertowym i doszliśmy do wniosku, że taka płyta może nam przysporzyć jeszcze więcej sympatyków.

Czy to oznacza, że nie lubicie siedzieć w studio?

Nie. Praca w studiu także jest przyjemna. Ale chcę to równoważyć, dlatego wydawanie płyty koncertowej po każdej studyjnej stanie się tradycją. W ten sposób najlepiej będzie można śledzić to, jak ten zespół się rozwija. Te utwory na żywo brzmią zupełnie inaczej, to nie są płyty koncertowe, na których nutka w nutkę odgrywamy płytę studyjną.

W sumie gdybyście tylko chcieli, to każdy z utworów mógłby trwać w nieskończoność...

I tak, i nie. Oczywiście mamy takie umiejętności, że moglibyśmy dany temat wałkować na tysiące sposobów, ale z drugiej strony nasze kompozycje są tak zbudowane, że nie ma w nich aż tak wiele miejsca na improwizacje. Wszystko się zazębia.

Niedawno miałeś okazję występować u boku Billy'ego Idola. Jak wspominasz te koncerty?

Dopiero co wróciłem z tych koncertów i niedługo wybieram się z nim do Australii. Granie z Billym to niczym granie z Elvisem. Na widowni zawsze pełno kobiet. To jest wprost niesamowite. Uwielbiam patrzeć, jak szaleją na jego punkcie, to jest nie do opisania.

Współpracowałeś z wieloma muzykami i często grałeś rozmaitą muzykę. Jaki to ma wpływ na twoją solową twórczość? Co chcesz grać jako solista?

Nie wiem. Chcę grać coś, co będzie mieszanką tych wszystkich stylów, jakie prezentują Billy Idol, Kiss, Yngwie Malmsteen czy też Dream Theater. Chcę temu nadać specyficzny charakter i mam nadzieję, że mi się to udaje. Dla mnie to wszystko jest muzyka. Nie ważne z kim i co gram, zawsze staram się robić to najlepiej, jak potrafię.

Czy uważasz się za muzyka grającego rocka progresywnego?

Uważam się za faceta, który gra rocka i czasami ma skłonność do nadużywania dźwięków. Lubię, kiedy spod moich palców wychodzi spora ilość dźwięków, coś więcej niż tylko proste akordy.

Co w takim razie oznacza dla ciebie ten termin: rock progresywny?

To takie stare określenie na muzykę, w której zawsze jest sporo dźwięków.

Skoro rozmawialiśmy o Billym Idolu, to powiedz coś jeszcze o Yngwiem. Podobno nie jest to muzyk, z którym pracuje się najłatwiej.

Yngwie to świetny facet, profesjonalista. Ma ogromne poczucie humoru i bardzo dobrze mi się z nim gra. Zagrałem ostatnio na jego nowej płycie, a on zagrał także na mojej, tej, która ukaże się wiosną 2003 roku. Mam nadzieję, że jeszcze nieraz będzie nam dane się spotkać na scenie. Jeśli chodzi o tę opinię na jego temat, to rzeczywiście coś w tym jest. Ale każdy ma do wyboru - albo godzisz się na jego zasady, albo nie ma mowy o współpracy. Yngwie to Yngwie i trzeba go akceptować takim, jaki jest. Kiedy zaczynałem z nim grać, musiałem się nauczyć z nim pracować, ale zgodziłem się na te warunki, bo byłem przekonany, że on może mnie wiele nauczyć, że granie z nim da mi niesamowite doświadczenie.

Czyli Yngwie to twój nauczyciel?

Tak - on i wszyscy pozostali, z którymi grałem. Wciąż uważam siebie za ucznia i twierdzę, że cały czas muszę jeszcze ćwiczyć, aby nie tracić swoich zdolności. Niestety, nie mogę już ćwiczyć tyle, ile bym chciał, bo po prostu nie mam na to czasu.

Powiedz coś o swojej solowej płycie. Kiedy możemy się jej spodziewać?

Nie chcę się chwalić, ale moja nowa solowa płyta będzie naprawdę dobra. Pojawi się na niej naprawdę wielu gości - m.in. Yngwie Malmsteen, Al Di Meola, Steve Lukather, Simon Phillips zagra na perkusji, nie zabraknie także Billy’ego Sheenana. Wydaje mi się, że będzie to coś naprawdę dobrego. W sklepach płyta pojawi się prawdopodobnie wiosną przyszłego roku. Przynajmniej taki mam plan. Płyta jest już właściwie nagrana, muszę tylko dograć kilka partii klawiszy. Później wszystkim zajmie się Simon, który będzie to wszystko miksował.

Czy nowy album będzie się różnił od "Inertii"?

Mówiąc w skrócie, będzie bardziej metalowy. Znacznie cięższy i mniej jazzowy.

Czy jest szansa, że wreszcie pojawisz się w Polsce?

Mam nadzieję, że tak się stanie. W listopadzie Planet X będzie koncertować w Stanach Zjednoczonych. Prawdopodobnie na początku 2003 roku zagramy serię koncertów w Europie. Nie wiem, czy uda nam się dotrzeć do Polski. Wiem, że mamy tam sporo fanów. Udało nam się dotrzeć do Bułgarii i Rumunii, może uda się także do Polski.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: muzyka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy