Reklama

"Muzyka interesuje mnie każdego wieczoru"

Właściwie wystarczyłoby napisać, że Alan White od 30 lat jest perkusistą angielskiej grupy Yes. Jednak byłoby to nieco krzywdzące, bowiem jego dorobek nie ogranicza się bynajmniej do płyt nagranych z tą legendarną formacją. Nie sposób nie wspomnieć, że White to muzyk, na którego zwrócił uwagę sam John Lennon, gdy bębniarz liczył sobie ledwie 20 wiosen. Najsłynniejszy z Beatlesów poprosił Alana, by dołączył do niego podczas koncertów. Wyrażenie zgody oznaczało dla młodego angielskiego perkusisty, że stał się częścią rockowej historii. Jego grę słychać na trzech albumach Johna. Nie można pominąć współpracy Alana White?a z innymi wielkimi sceny rockowej, by wymienić choćby Joe Cockera. Te doświadczenia były jego przepustką do gry w Yes. Na ofertę tej grupy nie musiał czekać długo. Pomimo zmęczenia podróżą, Alan White znalazł chwilkę czasu, by odpowiedzieć na pytania Lesława Dutkowskiego w przededniu dwóch symfonicznych koncertów Yes w Polsce.

Pracowaliście już w przeszłości z orkiestrą symfoniczną, na przykład na płycie "Time And A Word". Graliście też na żywo z muzykami symfonicznymi, ale dlaczego zdecydowaliście się na nagranie "Magnification" właśnie teraz, gdy stało się to pewnego rodzaju modą? W ostatnich latach płyty z orkiestrą symfoniczną nagrało przecież sporo artystów?

Sądzę, że stało się tak prawdopodobnie dlatego, że muzyka Yes dobrze współbrzmi z muzyką klasyczną i nowy materiał pisaliśmy mając właśnie to na myśli. Chcieliśmy to zrobić już dawno temu, ale być może nie najlepsze doświadczenia z przeszłości powstrzymywały nas przed tym. Graliśmy bowiem wiele lat temu jeden koncert z orkiestrą symfoniczną i niestety nie udał się on zbyt dobrze. Wszystko było źle zaaranżowane i nagrane. Z tego też powodu nie wspominamy tego, jako miłego doświadczenia. Po tych wszystkich latach byliśmy lepiej przygotowani do nagrania całej płyty z orkiestrą symfoniczną. Kiedyś zamiast orkiestry używaliśmy instrumentów klawiszowych, lecz teraz był dobry czas, aby taką płytę wreszcie nagrać.

Reklama

Nie obawialiście się, że niektórzy mogą was posądzić o podążanie za modą, która pojawiła się kilka lat temu?

Nie, absolutnie nie. Jesteś pierwszą osobą, która o to pyta. Poza tym patrząc z naszej perspektywy trudno uznać to za modę. Mieliśmy pomysł nagrania takiej płyty od wielu lat, zanim ktokolwiek wydał album z orkiestrą symfoniczną. Myślę, że słuchając niektórych naszych klasycznych utworów można zauważyć aranżacje kojarzące się z muzyką klasyczną. Dobrze widoczne jest to, iż na tę ścieżkę wkroczyliśmy już dawno temu. W twórczości Yes można się doszukać elementów kojarzących się z muzyką Strawińskiego czy Wagnera.

Czy praca z orkiestrą i aranżowanie utworów na wiele instrumentów było trudnym doświadczeniem?

Nie, wcale nie. Większość muzyki z "Magnification" została napisana przez Jona [Andersona], Steve?a [Howe'a], Chrisa [Squire'a] i mnie. Komponując nowe utwory mieliśmy w głowie to, że musi zostać trochę przestrzeni dla orkiestry. Nasza wyobraźnia podpowiadała nam, w których momentach to ma być.

Jesteś bardzo doświadczonym muzykiem, ale czy podczas koncertów nie masz tremy mając świadomość, że za tobą jest około 50 muzyków, którzy cały czas patrzą się na ciebie, gdyż ty podajesz rytm?

(śmiech) To całkiem interesujące doświadczenie, zwłaszcza, że dyrygent niemal wisi mi na ramieniu, zespół mam przed sobą, a jeszcze kilkadziesiąt ludzi gra za moimi plecami. Naprawdę wspaniałe w graniu takich koncertów jest to, że wielu z muzyków orkiestry to ludzie wspaniale wykształceni muzycznie, potrafiący wspaniale czytać muzykę i ją grać, a przy tym otwarcie przyznający się do tego, że są fanami Yes. Słuchali tej muzyki od wielu lat. Na przykład po pierwszym naszym koncercie z orkiestrą w USA, kilku z nich podeszło do mnie, wśród nich pierwszy trębacz i pierwszy puzonista, i powiedzieli, że słuchali naszej muzyki całe życie oraz że ich marzeniem było zagranie z nami na jednej scenie.

W jednej z gazet spotkałem się z opinią, że nagraliście płytę z orkiestrą symfoniczną, gdyż jest to najlepsze możliwe zastępstwo za Ricka Wakemana. Co o tym sądzisz?

(śmiech) To zwyczajowe spekulacje mediów. Nie, to nie z tego powodu nagraliśmy tę płytę. Rick jest moim wielkim przyjacielem i znamy się od lat. On robi teraz coś innego, ale nie można wykluczyć, że w przyszłości ponownie stanie się członkiem Yes.

Czyli nie myślicie o zatrudnieniu na stałe innego klawiszowca?

Nie, nie myślimy. W tej chwili gra z nami Tony Brislin, 23-letni chłopak, który jest znakomitym muzykiem i wielkim fanem Yes. Znaleźliśmy go przez nasz menedżment, który zajmuje się także karierą Meatloafa, a Tom współpracował z nim. Jest naprawdę wspaniałym muzykiem, zna niektóre nasze utwory lepiej niż my sami (śmiech). To spokojny, miły człowiek, skoncentrowany głównie na muzyce, ale został tylko wynajęty przez nas i ze swoich obowiązków wywiązuje się wzorowo.

Powiedz mi, czy po tych 30 latach grania w Yes, wolisz grać krótsze kompozycje, jak "Owner Of A Lonley Heart", czy może te monumentalne, długie, jak na przykład "Close To The Edge"? Czy w ogóle robi ci to jakąś różnicę?

Rzecz jest w tym, że muzyka jako taka interesuje mnie każdego wieczoru, gdy gramy koncert. Każdy występ to spory wysiłek, gdyż nasza muzyka jest bardzo złożona i każdy koncert jest dla nas ogromnym wyzwaniem, gdyż chcemy, aby wszystko było jak należy. Owszem, ma to znaczenie, nie można grać ciągle "raz dwa, raz dwa". To duża rzecz móc grać te długie kawałki z orkiestrą symfoniczną i czuję się naprawdę dumny, iż jestem częścią tego wszystkiego, jestem wśród tylu inteligentnych i szanowanych muzyków.

Co twoim zdaniem decyduje o długowieczności Yes, co sprawia, że jesteście wciąż aktywni i kreatywni?

To, co powiedziałem przed chwilą, także ma na to wpływ. Również to, że staramy się grać na instrumentach najlepiej jak potrafimy i oczekujemy od siebie nawzajem najwyższych standardów. Dzięki temu właśnie Yes jest taki a nie inny. Gdy widzi się nas grających koncert z orkiestrą, ma się wrażenie, że oni są częścią zespołu. To wspaniałe doświadczenie.

Jako fan The Beatles muszę cię zapytać o to, jak doszło do tego, że stałeś się członkiem zespołu towarzyszącego na koncertach Johnowi Lennonowi? Czy rzeczywiście było tak, że pewnego dnia zadzwonił do ciebie i poprosił, abyś zechciał z nim zagrać?

Dokładnie tak to było. Zadzwonił i zapytał, czy nie zechciałbym zagrać z nim na koncercie. Byłem wówczas bardzo młody, miałem 20 lat, a on zobaczył mnie kiedyś, gdy grałem w klubie w Londynie. Później zadzwonił i zapytał, czy nie zagrałbym razem z nim w Toronto. Przez moment myślałem, że żartuje. A potem grałem na koncercie, na którym wystąpili również Eric Clapton, Klaus Voorman, Yoko i ja.

Jak współpracowało się z tak wielką osobowością jak John Lennon?

Było wspaniale. Wiesz, kiedy znajdowałeś się w jakimś pomieszczeniu z którymkolwiek z Beatlesów, czuło się w powietrzu wielką muzykę. Wszystko w takim miejscu obracało się wokół nich. Każdy z nich to wielka, silna osobowość. Zdarzało mi się być w pokoju tylko z Johnem. Byłem wówczas naprawdę bardzo młody i granie takich piosenek, jak "Instant Karma" czy "Imagine", sprawiało mi wielką radość.

Dziękuję bardzo za rozmowę i do zobaczenia na koncertach w Polsce

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: john | john lennon | śmiech | doświadczenia | koncert | muzyka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy