Reklama

W ich wypadku jedna jaskółka wiosny nie czyni. Po przeboju zapadli się pod ziemię

Wyobraźcie sobie, że jesteście muzykami. Ktoś na początku daje wam wybór: możecie nagrać jeden wielki przebój, który ustawi całą waszą karierę - ale tylko jeden i nikogo nie będą interesować pozostałe piosenki, lub mieć na koncie kilka popularnych utworów, o których ludzie zapomną po roku albo dwóch. Co wybieracie? W prawdziwym życiu oczywiście nie ma takiej możliwości, ale ciekawe, na co zdecydowałyby się niektóre gwiazdy, gdyby mogły dzisiaj zdecydować. Oto słynni artyści jednego przeboju.

Wyobraźcie sobie, że jesteście muzykami. Ktoś na początku daje wam wybór: możecie nagrać jeden wielki przebój, który ustawi całą waszą karierę - ale tylko jeden i nikogo nie będą interesować pozostałe piosenki, lub mieć na koncie kilka popularnych utworów, o których ludzie zapomną po roku albo dwóch. Co wybieracie? W prawdziwym życiu oczywiście nie ma takiej możliwości, ale ciekawe, na co zdecydowałyby się niektóre gwiazdy, gdyby mogły dzisiaj zdecydować. Oto słynni artyści jednego przeboju.
Linda Perry po nagraniu hitu "What's Up?" zdecydowała się pisać piosenki dla innych artystów /Gie Knaeps/Getty Images /Getty Images

Niektórzy mówią wprost, że ich najbardziej znana piosenka stała się ich zmorą. Nawet kilkanaście lat później, na koncertach i podczas telewizyjnych występów, wszyscy chcą słyszeć tylko jedno. Nowa płyta? Nieważne. Grajcie hit, ten hit! Takie opinie jednak muzycy wygłaszają raczej po cichu, bo oficjalnie każdy swój przebój kocha, nawet jeśli do końca życia będzie się kojarzyć już wyłącznie z nim. Głośno nie boją się za to mówić ci, którzy są zachwyceni, że mają chociaż jeden hit, dzięki któremu nie muszą się już martwić o emeryturę.

Gotye ft. Kimbra "Somebody That I Used to Know"

Dla wielu osób zaskoczeniem było w ogóle to, że ta piosenka stała się przebojem. To nie jest przecież banalnie prosty utwór, który nuci się już po pierwszym usłyszeniu. Nie przeszkodziło to jednak milionom słuchaczy, którzy zakochali się w piosence. Przez kilka lat Gotye był znany w rodzinnej Australii, jednak pozostała część świata nie miała raczej pojęcia o istnieniu takiego artysty. Aż do 2011 roku. 

Reklama

"Somebody That I Used to Know" trafiło na trzecią płytę muzyka i miało być po prostu kolejnym singlem. Na początku utwór grały głownie mniejsze stacje radiowe, nawet w Australii, jednak potem wydarzyło się coś dziwnego. Piosenka wylądowała na pierwszym miejscu najczęściej słuchanych kawałków w ojczyźnie muzyka. Przebój nucili już wszyscy, więc wytwórnia postanowiła wydać go też w Europie. Szaleństwo zaczęło się od Belgii i Holandii, później singel podbił już resztę świata, a Gotye nagle stał się najgorętszą nową gwiazdą, zresztą z dwiema nagrodami Grammy na koncie. Artysta przyznał, że w pewnym momencie miał już dosyć utworu. Codziennie dostawał setki wiadomości z coverami albo parodiami i nie miał już nawet ochoty zaglądać do skrzynki mailowej. Wszystko uspokoiło się dopiero po kilku latach. Muzykowi nie udało się pobić nieoczekiwanego sukcesu "Somebody That I Used to Know", ale nie ma co ukrywać, że piosenka dała mu sporą popularność i pozwoliła grać w miejscach, o których wcześniej wokalista mógł jedynie pomarzyć.

Deep Blue Something "Breakfast at Tiffany’s"

Pewnie słyszeliście tę piosenkę setki, nawet tysiące razy, świetnie ją znacie, ale mało kto kojarzy nazwę zespołu. Deep Blue Something to rockowo-alternatywna ekipa z Teksasu, która działa do dzisiaj, ale oczywiście nie udało jej się nagrać drugiego tak wielkiego przeboju. "Breakfast at Tiffany’s" było inspirowane filmem "Rzymskie wakacje", jednak autor utworu Todd Pipes, zresztą jeden z dwóch braci w zespole, stwierdził, że "Śniadanie u Tiffany’ ego" brzmi znacznie lepiej. Nie uwierzycie, ile razy żałował tej decyzji. 

Ze względu na "śniadanie" w tytule, zespół był zapraszany praktycznie wyłącznie do porannych programów w radiu i telewizji. Jeśli występ miał się odbyć wcześnie rano, muzycy musieli wstać w środku nocy. Nic dziwnego, że - jak sami przyznali - ludzie ciągle pytali ich, dlaczego są tacy wkurzeni. Piosenka "Breakfast at Tiffany’s" okazała się jednym z największych przebojów lat 90., jednak do dziś regularnie pojawia się w stacjach radiowych i raczej szybko z nich nie zniknie.

Hanson "MMMBop"

Jeśli należycie do tej części ludzkości, która przez lata zastanawiała się, o co właściwie chodzi z tym "MMMBop", to piosenka opowiada o tym, że życie szybko płynie i warto się skupić na tym, co ważne. Raczej jednak nie ukryta, głęboka treść, lecz wyjątkowa przebojowość zapewniła utworowi sukces. W drugiej połowie lat 90. "MMMBop" grupy Hanson można było usłyszeć na każdym kroku, tak często, że niektórych piosenka do dziś przyprawia o gęsią skórkę. Bracia Isaac, Taylor i Zac stworzyli utwór już kilka lat przed jego premierą, tylko... jeszcze o tym nie wiedzieli. 

Muzycy pisali inny kawałek i stwierdzili, że melodia, którą wymyślili, jest świetna, więc odłożą ją do szuflady i wrócą do niej za jakiś czas. Pierwsza wersja "MMMBop" była trochę wolniejsza niż to, co ostatecznie poznał świat. Producencki duet The Dust Brothers nie tylko przyspieszył piosenkę, ale też dodał jej energii. Jak widać - z wyjątkowo dobrym rezultatem.

Vanilla Ice "Ice Ice Baby"

Queen i David Bowie musieli się nieźle zdziwić, kiedy usłyszeli w radiu piosenkę z fragmentem "Under Pressure", o którego wykorzystaniu nie mieli pojęcia. Vanilla Ice długo upierał się, że jego utwór ma niewiele wspólnego z przebojem rockowych legend. Później tłumaczył, że to żart, ale taka zmiana wersji jest raczej zasługą interwencji prawników. Queen oraz Bowie ostatecznie dostali pieniądze za swoją pracę i zostali dopisani do grona autorów "Ice Ice Baby". Vanilla Ice stworzył ten hit już jako 16-latek. Robert Van Winkle, bo tak naprawdę nazywa się muzyk, przesłuchiwał kolekcję płyt brata i znalazł tam rzeczy, które postanowił wykorzystać. Utwór jednak musiał poczekać kilka lat na premierę, a potem na swój wielki sukces. 

"Ice Ice Baby" początkowo ukazało się jako strona B innego singla, który nie zrobił furory. Jeden z DJów odkrył jednak, że druga piosenka z tej płyty jest znacznie lepsza i zaczął ją grać, a za nim szybko poszli inni. Wierzcie lub nie, ale "Ice Ice Baby" było pierwszym hiphopowym numerem jeden na amerykańskiej liście Billboardu.

Haddaway "What Is Love"

Tak, Haddaway nagrał jeszcze kilka piosenek, które pojawiły się na chwilę na listach przebojów, ale kto je dzisiaj pamięta? Muzyk w ogóle ma ciekawy życiorys. Haddaway - to zresztą jego prawdziwe nazwisko - urodził się w Trynidadzie i Tobago, potem mieszkał w Europie oraz Stanach Zjednoczonych. Wokalista nauczył się grać na trąbce, dołączył nawet swego czasu do orkiestry marszowej, ale szybko zrozumiał, że chce mieć swój zespół. Pierwsza grupa muzyka nie zanotowała większych sukcesów, a Haddaway, szukając swojego celu w życiu, rzucił uczelnię medyczną i przeprowadził się do Niemiec. Artysta pracował przy organizacji pokazów mody i sesjach zdjęciowych, jednak cały czas marzył o śpiewaniu. Kiedy pojawiła się szansa na kontrakt płytowy, wokalista nawet przez chwilę się nie zastanawiał. 

Małżeństwo, które napisało "What is Love", miało już na koncie spore sukcesy przy okazji innych piosenek. Ten hit czekał tylko na odpowiedniego wykonawcę i okazał się nim właśnie Haddaway, dla którego był to debiutancki singel. Utwór zapewnił muzykowi długą karierę, a dziesiątki nowych remiksów, coverów i sampli przeboju w innych piosenkach tylko pomagają ją podtrzymać.

Chumbawamba "Tubthumping"

Punkowcy, którzy gardzą listami przebojów, sami na nie trafiają. Być może brzmi to jak scenariusz jakiejś komedii klasy B, ale taka historia przydarzyła się brytyjskiej grupie Chumbawamba. Formacja była właściwie rozpolitykowaną ekipą, która stwierdziła, że swoje opinie i poglądy będzie przekazywać w piosenkach. Trzeba przyznać, że - jak na anarchistów - artyści w muzyce potrafili wyjątkowo dobrze trzymać się zasad. Jedna z nich mówi, że jeśli utwór ma w sobie coś chwytliwego, warto to parę razy powtórzyć, żeby słuchacz zapamiętał i od razu skojarzył. Pewnie dlatego słowa "I get knocked down, but I get up again. You’re never gonna keep me down" pojawiają się w "Tubthumping" prawie 30 razy. W 1997 roku, kiedy singel się ukazał, muzycy mieli za sobą już kilkanaście lat działalności i sami przyznali, że nie bardzo wiedzieli, w którą stronę pójść. Ten przebój dodał im energii i pomógł wziąć się w garść. Wokalista Dunstan Bruce twierdził, że nikt nie spodziewał się takiego sukcesu i to nawet nie była najlepsza piosenka w dorobku grupy, ale muzycy nie zamierzali wybrzydzać. Poza tym nawet najwięksi anarchiści nie narzekają, kiedy mają pieniądze na opłacenie rachunków.

Andreas Johnson "Glorious"

Szwedzki artysta był właściwie skazany na życie na scenie. Rodzice Andreasa Johnsona byli profesjonalnymi muzykami jazzowymi, więc chłopak od najmłodszych lat przyglądał się show-businnesowi od środka, tym bardziej że w trasę ruszała często cała rodzina. Johnson marzył o śpiewaniu i próbował swoich sił jako wokalista w zespole, ale grupa rozpadła się od razu po wydaniu pierwszej płyty, bo ekipa zwyczajnie nie potrafiła się dogadać. Trudno nazwać to zachęcającym początkiem, jednak artysta się nie poddał i zaczął solową karierę. Pierwszy album, chociaż cały po angielsku, raczej nie zaistniał poza Szwecją, za to druga płyta okazała się już ogromnym sukcesem, a wszystko dzięki jednej piosence. Teledysk do "Glorious" zaczął pojawiać się z niepokojącą wręcz częstotliwością na antenach muzycznych telewizji, a wokalista stał się obiektem westchnień wielu nastolatek, co na pewno nie zaszkodziło kawałkowi. Sam utwór - połączenie rozmachu U2, smyczków i przebojowego refrenu - był skazany na sukces. "Glorious" pojawiło się też w wielu reklamach, między innymi samochodów, a nawet kremu orzechowego. Johnsonowi nie udało się od tej pory nagrać żadnego większego przeboju, ale muzyk ciągle tworzy i występuje. Co ciekawe, artysta w ciągu ostatnich kilkunastu lat już kilka razy próbował reprezentować Szwecję na Eurowizji, jednak zawsze ktoś inny okazywał się lepszy.

4 Non Blondes "What’s Up?"

Gdybyście robili kiedyś listę najpopularniejszych utworów lat 90., to nie ma szans, żeby ta piosenka nie znalazła się co najmniej w pierwszej trzydziestce. Grupa 4 Non Blondes wydała jedną płytę, album "Bigger, Better, Faster, More!" Krążek nie wzbudził na początku wielkiego zainteresowania, ale wszystko zmieniło się, kiedy zespół wypuścił drugi singel. "What’s Up?" natychmiast podbiło stacje radiowe, muzyczne telewizje i - ku rozpaczy niektórych - bary karaoke. Jeśli ktoś mówił o 4 Non Blondes, to tylko w kontekście tego utworu. Grupa nie musiała jednak latami wysłuchiwać próśb o zagranie na żywo tej jednej piosenki, bo formacja rozpadła się rok później, podczas prac nad drugim albumem. "What’s Up?" zdarzało się za to wykonywać wokalistce, podczas solowych koncertów. Linda Perry rozpoczęła własną karierę na scenie, jednak przede wszystkim od lat pisze oraz produkuje dla innych artystów. Wokalistka odpowiada za przeboje takich gwiazd jak Pink, Christina Aguilera czy Pitbull.

Aqua "Barbie Girl"

Niby trochę tandetna, ale zbyt chwytliwa, żeby nie zwrócić na nią uwagi - ta piosenka stała się jednym z najchętniej kupowanych singli na świecie. Członkowie duńsko-norweskiej grupy Aqua zaczynali swoją przygodę ze sceną między innymi jako DJe na łodzi turystycznej. Mieli więc swoje marzenia o tworzeniu ambitnej muzyki, ale z drugiej strony doskonale wiedzieli, co porywa tłumy. "Barbie Girl" powstało po tym, jak jeden z artystów zobaczył w centrum handlowym wystawę słynnych lalek. Później zespół miał już tylko jeden cel: napisać coś zabawnego, a przy okazji przebojowego. Kiedy powstała ta piosenka, muzycy doskonale wiedzieli, że tak chwytliwy kawałek nie może nie stać się hitem. 

"Barbie Girl" wyśmiewa operacje plastyczne, kult piękna, a także celebrytów, którzy zrobią wszystko, żeby tylko trafić na listy typu "10 najseksowniejszych osób w show-bussinesie". Przekaz utworu jest taki, że trzeba być sobą i nie przejmować się kanonami piękna, chociaż ta wiadomość trochę tonie tutaj pod pokładami różu. Popularność piosenki nie spodobała się producentowi słynnych lalek i sprawa trafiła do sądu, ale skończyło się oddaleniem pozwu. Później zresztą firma Mattel wykorzystała przebój w swojej akcji promocyjnej. Utwór w nowej wersji dostał drugie życie w 2023 roku, oczywiście dzięki filmowi "Barbie".

Dexys Midnight Runners "Come On Eileen"

Kiedy modne były syntezatory i elektroniczne dźwięki, grupa Dexys Midnight Runners postanowiła podbić świat rockiem, banjo, skrzypcami i akordeonem. Ryzykowny plan, jednak - jak się okazało - bardzo skuteczny. Piosenka "Come On Eileen" trafiła na pierwsze miejsca list przebojów nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale też między innymi w USA i Australii. To spory sukces, tym bardziej że niełatwo było wtedy zrzucić ze szczytu "Billie Jean" Michaela Jacksona. Wokalista Kevin Rowland wiele razy był pytany o tytułową Eileen i wymyślił dla mediów historyjkę o swojej pierwszej dziewczynie. 

W rzeczywistości jednak utwór był ukrytym buntem przeciwko katolickim zakazom. Rowland służył kiedyś do mszy jako ministrant i po latach wspominał, że przez cały czas słuchał wyłącznie o tym, że czegoś mu nie wolno, albo że coś jest grzeszne. Co ciekawe, pierwsza wersja tekstu "Come On Eileen" opowiadała zupełnie inną historię niż piosenka, którą dzisiaj znamy. Wokalista zaniósł demo do wytwórni płytowej, której utwór zupełnie się nie spodobał. Wściekły muzyk nawrzucał więc pracownikom firmy, a potem... napisał nowe słowa. Chyba nigdy tego nie żałował.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Gotye | Kimbra | Vanilla Ice | Alexander Nestor Haddaway | Chumbawamba | Aqua | Linda Perry
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy