Reklama

Pieniądze, piosenki, żony. O to kłócili się muzycy słynnych zespołów

Na scenie sprawiają wrażenie zgranej ekipy, a poza nią najchętniej wepchnęliby się nawzajem pod autobus. Nie wszystkich kolegów z pracy trzeba lubić, ale jeśli tą pracą jest gra w zespole, to pojawia się problem. Historia zna grupy, w których przynajmniej cześć muzyków się nienawidziła i nie mogła nawet na siebie patrzeć. Można wspomnieć tutaj m.in. o The Beach Boys, Pink Floyd, Oasis czy The Eagles. Czego dotyczyły wielkie zespołowe konflikty?

Na scenie sprawiają wrażenie zgranej ekipy, a poza nią najchętniej wepchnęliby się nawzajem pod autobus. Nie wszystkich kolegów z pracy trzeba lubić, ale jeśli tą pracą jest gra w zespole, to pojawia się problem. Historia zna grupy, w których przynajmniej cześć muzyków się nienawidziła i nie mogła nawet na siebie patrzeć. Można wspomnieć tutaj m.in. o The Beach Boys, Pink Floyd, Oasis czy The Eagles. Czego dotyczyły wielkie zespołowe konflikty?
Historia The Beach Boys to gotowy scenariusz na telenowelę /Michael Ochs Archives /Getty Images

U niektórych konflikty pojawiły się już na początku, ale w wielu przypadkach artyści dopiero po latach odkryli, że się nie dogadują. O ile w "zwykłej" pracy można spróbować unikać nielubianych osób, o tyle w studiu, a tym bardziej w trasie, jest to praktycznie niemożliwe. Niektórym, po długim odpoczynku od siebie, udało się dogadać, ale dla innych muzyków jedynym rozwiązaniem okazało się opuszczenie grupy.

Oasis

Nawet matce muzyków nie udało zażegnać tego konfliktu. Bracia Liam i Noel Gallagherowie nigdy nie gryźli się w język i potrafili się nawzajem krytykować oraz kłócić, oczywiście publicznie, ale w pewnym momencie docinki weszły na nowy poziom. Zaczęło się od tego, że podczas jednego z koncertów Liam uderzył Noela tamburynem w głowę. Gitarzysta odszedł z zespołu, jednak przemyślał sprawę i szybko wrócił. To nie załatwiło problemu. 

Reklama

Gdy grupa miała grać koncert w ramach serii MTV Unplugged, wokalista niezbyt przykładał się do pracy, a w dniu występu oświadczył, że boli go gardło i nie zaśpiewa. Liam nie poszedł jednak do domu, lecz podczas koncertu siedział na balkonie, raczył się drinkami i głośno nabijał się z reszty Oasis. Muzyk nie pojechał też później w trasę po Stanach i wszystkie piosenki znów musiał śpiewać Noel. Dalej było już tylko gorzej. 

Co prawda zespół funkcjonował, ale bracia obrażali się na siebie, schodzili ze sceny podczas występów albo w ogóle na nią nie wychodzili, do tego grozili sobie pozwami. W końcu w sierpniu 2009 roku grupa odwołała festiwalowy koncert w Wielkiej Brytanii, bo Liam narzekał na chorobę gardła. Noel stwierdził, że powodem nie było wcale przeziębienie, lecz kac. Bracia znów się pokłócili, a kolejnego występu już nie było, za to starszy Gallagher oświadczył, że odchodzi z zespołu. 

Pink Floyd

To jeden z największych konfliktów w historii rocka. Roger Waters w pewnym momencie miał na pieńku ze wszystkimi kolegami, ale jego wrogiem numer jeden był David Gilmour. Konflikt w Pink Floyd nie wybuchł nagle, raczej rozwijał się latami. Problemem było to, że basista próbował decydować o wszystkim w zespole, a kolegom, jak nietrudno się domyślić, niezbyt się to podobało. Ekipa nie mogła się w pewnym momencie dogadać co do tego, w jakim muzycznym kierunku iść, bo Roger miał swoją wizję, a reszta grupy swoją. Perkusista Nick Mason mówił w wywiadzie dla magazynu "Rolling Stone": "Według mnie problemem jest to, że Roger nie szanuje Davida. On uważa, że najważniejsze jest pisanie piosenek. Nie mówię, że każdy mógłby grać i śpiewać, ale zdaniem Rogera muzyka powinno się oceniać na podstawie tego, co stworzy, a nie jak gra". 

Waters odszedł z Pink Floyd w 1985 roku i nie był zadowolony z tego, że zespół przetrwał bez niego. Artysta próbował nawet uniemożliwić dawnym kolegom korzystanie z nazwy. Od tej pory ekipa spotkała się na charytatywnych koncertach, ale raczej nie liczcie na nic więcej. Kontrowersyjne poglądy basisty i kolejne publiczne kłótnie muzyków pokazują, że o zgodę będzie bardzo ciężko.

Van Halen

Jedyną "bezpieczną" osobą w grupie Van Halen był Alex, czyli brat Eddiego. Pozostali muzycy musieli się liczyć z krytyką, czasami bardzo ostrą. Obrywało się na przykład basiście, bo lider twierdził, że Michael Anthony nie potrafi grać. "Pokazałem Mike'owi każdą nutę, jaką kiedykolwiek zagrał. Przed trasą przychodził do mnie z kamerą i musiałem mu zaprezentować, jak wykonać wszystkie partie" - powiedział Van Halen w wywiadzie dla magazynu "Rolling Stone". Eddie krytykował też zdolności wokalne kolegi: "On nie jest wokalistą. Po prostu urodził się z wysokim głosem. Już ja mam więcej duszy jako piosenkarz niż on". 

Wrogiem numer jeden był jednak dla Van Halena David Lee Roth. Gitarzysta uważał go za dużego dzieciaka, który nie przykłada się do pracy. Lee Roth był przekonany, że koncert zespołu powinien być nie tylko występem muzycznym, ale też widowiskiem, co niezbyt podobało się reszcie grupy, a jej lidera doprowadzało do szału. Pytany o nowy album zespołu, Eddie wypalił kiedyś: "Jest ciężko, bo mamy w grupie cztery osoby. Trzy z nich lubią rock and rolla, a jedna muzykę taneczną". Nie trzeba chyba dodawać, że chodziło o Davida. Muzycy stwierdzili w pewnym momencie, że nie muszą się przyjaźnić, po prostu będą profesjonalnie zachowywać się w pracy, ale to też się nie sprawdziło i Lee Roth kilka razy odchodził, a potem wracał do grupy. 

The Eagles

Ten zespół ma na koncie jedne z najlepiej sprzedających się płyt w historii rocka w Stanach, ale rekordy nie przekładały się na miłą atmosferę. Ekipa najczęściej wolała się kłócić i walczyć, zamiast przegadać problemy. Grupą rządziły przez lata dwie osoby: Don Henley i Glenn Frey. Reszta muzyków często się zmieniała. Na przykład basista Randy Meisner opuścił The Eagles po zakulisowej bójce z Freyem. Zespół był w trasie już od wielu miesięcy, wszyscy byli wykończeni, więc nawet błahostka mogła doprowadzić do awantury. Randy się przeziębił i nie chciał śpiewać na koncercie jednego z utworów, bo zwyczajnie wiedział, że wypadnie fatalnie. Wtedy Frey się wściekł i doszło do bójki, a Meisner wkrótce pożegnał się z The Eagles. 

Jeszcze gorzej wyglądała sytuacja z gitarzystą Donem Felderem, który - jak na standardy The Eagles - dość długo zabawił w zespole. Podczas pamiętnego występu w Long Beach w 1980 roku gitarzysta przez cały wieczór kłócił się na scenie z Freyem. Don rzucił: "Jeszcze tylko trzy piosenki i skopię ci tyłek, gościu". Glenn nie był gorszy i groził: "Nakopię ci do du**ka, jak tylko zejdziemy ze sceny". Po tym wieczorze grupa The Eagles zawiesiła działalność. Nawet kiedy okazało się, że muzycy muszą wypełnić kontrakt i przygotować jeszcze album live z trasy, pracowali nad płytą w dwóch różnych studiach. Gdy po 14 latach The Eagles wrócili na scenę, stwierdzili, że to nie była przerwa, po prostu zrobili sobie "14-letnie wakacje". Odpoczynek pomógł, ale nie załatwił wszystkim problemów, bo sprawa skończyła się pozwem Feldera za bezpodstawne zwolnienie z pracy.

The Beach Boys

Jeśli myślicie, że w zespole z taką nazwą i tak beztroskimi czasem piosenkami panowała sielanka, to bardzo się mylicie. Najbardziej skonfliktowanymi muzykami The Beach Boys byli Brian Wilson oraz kuzyn braci Wilsonów, Mike Love. Artyści kłócili się dosłownie o wszystko. Brian krytykował śpiew Mike'a, a Love uważał, że kuzyn robi to specjalnie, żeby nie pozwolić mu zaistnieć wokalnie. Mike nie zgadzał się z muzycznymi pomysłami Wilsona i sądził, że jeśli styl grupy spodobał się słuchaczom, to eksperymenty i nagłe zmienianie brzmienia nie mają żadnego sensu. Muzycy walczyli też o pieniądze. Love współtworzył wczesne przeboje zespołu, ale nie został podpisany jako ich autor, co oznaczało, że na nich nie zarabiał. Mike był zdania, że rodzina Wilsonów go oszukała, łącznie z ojcem braci, który był ich menedżerem. Skończyło się pozwem, zresztą jednym z wielu między kuzynami. 

Love popadł poza tym w konflikt z Dennisem, czyli perkusistą, który okazał się kochankiem jego żony, a do tego ojcem dziecka niepełnoletniej rzekomej córki Mike'a. Uczciwie trzeba jednak dodać, że przyszła małżonka Dennisa zdradziła go właśnie z Lovem, więc romans był w pewnym sensie odwetem. Niezła telenowela, prawda? To nie koniec, bo zespołowi nie pomogła nawet przerwa w działalności. Chociaż grupa zorganizowała trasę z okazji swojego 50-lecia, to później Mike, który ma prawa do nazwy The Beach Boys, wynajął innych muzyków i koncertował razem z nimi. Reszta ekipy występowała już jako trio.

The Smiths

Historia tego zespołu była krótka, jednak już kilka lat działalności wystarczyło grupie, żeby stać się jedną z brytyjskich legend. Fani na lata zapamiętali piosenki The Smiths, ale też konflikty, jakie toczyły zespół. Już po rozpadzie formacji Andy Rourke i Mike Joyce pozwali swoich byłych kolegów, bo uznali, że za mało zarabiali i byli traktowani jako muzycy sesyjni. Największe spory w grupie toczyli jednak Morrissey i Johnny Marr. Wokalista oraz gitarzysta nie mogli się dogadać co do kierunku artystycznego The Smiths, a później było już tylko gorzej. W tym przypadku nie dochodziło do karczemnych awantur ani bójek, panowie starali się raczej rozwiązywać problemy z brytyjską elegancją, co nie znaczy, że to ułatwiło sprawę. 

Nie myślcie też, że konflikt zakończył się wraz z rozwiązaniem zespołu. Muzycy od lat publicznie wbijają sobie szpile, opisują nawzajem swoje kompromitujące zachowania w autobiografiach oraz prasie i nadal mają bardzo napięte relacje. Przykład? Morrissey w otwartym liście zaapelował, żeby Johnny nie wspominał o nim w wywiadach i nie walczył o uwagę ludzi przy pomocy wokalisty, skoro w tym czasie może mówić o "własnej karierze i niekończących się solowych osiągnięciach". To by było na tyle, jeśli chodzi o szanse na powrót i nawet miliony funtów za koncert niewiele tu zdziałają.

Guns N’ Roses

Ten konflikt zaskoczył wiele osób, bo Axl Rose i Slash przecież długo współpracowali, ze świetnymi efektami. Problemy pojawiły się na początku lat 90. Muzycy zaczęli mieć różne wizje dalszej działalności zespołu, do tego Axl chciał sam kontrolować zbyt wiele rzeczy, chociaż nie mógł do końca zapanować nad sobą. Członkowie Guns N' Roses nigdy nie byli grzecznymi chłopcami, więc musieli się mocno postarać, żeby podpaść kolegom. Na przykład gitarzysta Izzy Stradlin zaczął być problemem, kiedy wychodził na scenę tak pijany, że fałszował. Wyobraźcie sobie w takim razie, co musiał robić Rose i jak bardzo wpływało to na działalność grupy, skoro wokalista zirytował Slasha, który sam przecież lubił zaszaleć. 

Kroplą, która przelała czarę goryczy, okazała się współpraca gitarzysty z Michaelem Jacksonem. Slash pomógł królowi popu nagrać przebój "Black or White". Kłopot w tym, że w szołbiznesie zaczęły akurat krążyć plotki o molestowaniu dzieci przez Jacksona, a Rose w dzieciństwie sam padł ofiarą molestowania - i to we własnym domu. Axl wpadł w furię, kiedy dodatkowo dowiedział się, że gitarzysta wystąpił w zamian za... duży telewizor. Relacje między muzykami były w pewnym momencie tak złe, że Slash opuścił zespół. Powrót do normalności i wspólnego grania zajął artystom aż 20 lat.

Simon and Garfunkel

Teoretycznie duet to mniejsza szansa na kłótnie między muzykami, skoro to tylko dwie osoby, ale w tym przypadku nie miało to najmniejszego znaczenia. Paul Simon i Art Garfunkel mieli na koncie wiele przebojów lat 60., ale przy okazji znacznie więcej nieporozumień. Artyści już od początku kiepsko się dogadywali, co nie wróżyło długotrwałej kariery. Muzycy kłócili się przede wszystkim o piosenki. W wywiadzie dla "The Telegraph" Garfunkel wspominał swoją rozmowę z Georgem Harrisonem: "George podszedł do mnie kiedyś na imprezie i rzucił: 'Mój Paul jest dla mnie tym, czym twój dla ciebie'. Miał na myśli to, że psychologicznie mieli na nas taki sam wpływ. Przyćmiewali nas". 

Simon żalił się z kolei po latach, że Art chciał grać w filmach i oczekiwał, iż kiedy wróci z planu, nowe utwory będą gotowe. Po prostu miał traktować Paula jak maszynkę do tworzenia piosenek. Gdy Simon postanowił rozpocząć solową karierę, relacje jeszcze bardziej się pogorszyły i duet był już nie do uratowania. Nawet ostatnia płyta grupy zawierała 11 utworów, bo artyści robili sobie na złość i nie mogli się dogadać co do 12. piosenki. Simon and Garfunkel próbowali później kilka razy wracać na scenę, ale zawsze kończyło się tak samo - kolejnymi nieporozumieniami.

Fleetwood Mac

Historia grupy Fleetwood Mac to coś między dramatem a telenowelą. Z jednej strony muzycy nagrywali przez lata świetne płyty, a z drugiej - zupełnie nie potrafili się dogadać. Zanim zespół zaczął występować w swoim najsłynniejszym składzie, z grupy wyrzucono już kilka osób, zresztą jeden gitarzysta wyleciał za romans z żoną kolegi. Nowy zestaw artystów wcale jednak nie zapewnił spokojniej działalności. Sprawy nie ułatwiało to, że w składzie Fleetwood Mac grały pary, które zresztą rozpadły się później na oczach fanów i reszty ekipy. To między innymi z powodu prywatnych problemów nagrywanie słynnej płyty "Rumours" trwało wiele miesięcy. 

Dawni albo "wkrótce byli" partnerzy nie potrafili się porozumieć, co właściwie nie dziwi, bo niektórzy muzycy nawet się do siebie nie odzywali. Zamiłowanie artystów do używek i męczące trasy koncertowe też nie pomagały. Ostatni album w słynnym składzie, płytę "Tango in the Night", ledwo udało się wydać, bo nawet ściągnięcie całej ekipy do studia okazało się wyzwaniem. Historia Fleetwood Mac to miłości, rozstania, zdrady, narkotyki, odejścia, powroty i... świetne piosenki, chociaż pewnie sami muzycy woleliby, żeby aktualne było tylko to ostatnie.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy