Reklama

Ma na koncie wiele światowych przebojów. Nie szczędził legendom gorzkich słów

Ile można zrobić podczas prawie 70 lat kariery? Sporo, a kiedy jest się jednym z najsłynniejszych muzyków i producentów na świecie, to jeszcze więcej. Quincy Jones jest żywą legendą szołbiznesu, człowiekiem, który nigdy nie bał się mówić, co myśli, a do tego osobą, która nie zna słowa "niemożliwe". Oto słynne przeboje, za którymi stoi właśnie Quincy.

Ile można zrobić podczas prawie 70 lat kariery? Sporo, a kiedy jest się jednym z najsłynniejszych muzyków i producentów na świecie, to jeszcze więcej. Quincy Jones jest żywą legendą szołbiznesu, człowiekiem, który nigdy nie bał się mówić, co myśli, a do tego osobą, która nie zna słowa "niemożliwe". Oto słynne przeboje, za którymi stoi właśnie Quincy.
Quincy Jones ma na koncie wiele światowych hitów /Rich Fury /Getty Images

Jaki jest przepis na sukces dobrego producenta? Czasem musi zostawić własny gust za drzwiami studia. Quincy to wielki fan jazzu, ale artysta zawsze miał świadomość, że to nie jest muzyka, która zachwyci masowego odbiorcę. Jazzem producent zajmował się więc w wolnych chwilach, a na co dzień pomagał artystom podbijać listy przebojów. Ta strategia okazała się wyjątkowo skuteczna, co potwierdzają sukcesy Jonesa. Artysta pracował z największymi gwiazdami, między innymi Milesem Davisem, Arethą Franklin i Michaelem Jacksonem, któremu pomógł zostać królem popu.

Reklama

Michael Jackson "Billie Jean"

Muzyk jazzowy, trębacz, specjalista od aranżacji, menedżer w wytwórni płytowej, łowca młodych talentów i działacz społeczny - długo można by wymieniać, czym zajmował się w życiu Quincy Jones, ale przeciętny słuchacz na pewno miał w życiu do czynienia przede wszystkim z Quincym-producentem. Na pewno każdy z was kojarzy przynajmniej jedną płytę stworzoną właśnie we współpracy z tym artystą. Kiedy w połowie lat 70. Jones postanowił odpocząć trochę od ukochanego jazzu i zainteresował się popem, niektórzy jego znajomi załamywali ręce. Jak to, porzucić coś ambitnego dla dźwięków dla mas? Nie wiedzieli jednak, że ta decyzja - jakkolwiek pompatycznie to zabrzmi - zmieni historię muzyki. 

Jedną z najsłynniejszych współprac w zawodowym życiu Quincy’ego okazała się ta z Michaelem Jacksonem. Artyści poznali się, kiedy Jones produkował ścieżkę dźwiękową filmu "The Wiz", w którym Jackson występował z Dianą Ross. Wokalista planował wtedy swoją nową płytę i wypytywał Quincy'ego o dobrych producentów. Kolega podpowiedział mu parę nazwisk, jednak po kolejnych rozmowach zaproponował, że sam wyprodukuje ten album. Obaj świetnie na tym wyszli, bo "Off the Wall" sprzedało się w 20-milionowym nakładzie. Dla Jacksona było więc jasne, z kim będzie pracować przy kolejnym krążku. 

"Thriller" pobił już wszelkie możliwe rekordy, a sukces zawdzięczał między innymi piosence "Billie Jean". Jacko od początku czuł, że to będzie przebój, a mieszanka funku, tanecznych rytmów i R&B pomogła "opakować" świetny pomysł w jeszcze lepsze brzmienie. Quincy wspominał, że Michael koniecznie chciał, aby do "Billie Jean" dało się tańczyć, a z takimi życzeniami się nie dyskutuje.

USA for Africa "We Are the World"

"Zróbmy coś podobnego!" - amerykański artysta oraz działacz społeczny Harry Belafonte zachwycił się brytyjskim Band Aid i chciał stworzyć coś podobnego po drugiej stronie oceanu. Pierwotny pomysł był taki, żeby zorganizować trasę koncertową. Harry wiedział, że nie uda się to bez sławnych muzyków, więc odezwał się do menedżerów Lionela Richie i Kenny'ego Rogersa oraz Steviego Wondera. Lionel zgłosił się z kolei do Quincy'ego i musiał się nieźle zdziwić, kiedy producent zaczął zniechęcać go do pomysłu. Jones stwierdził, że trasa z wielkimi gwiazdami, które mają swoje liczne zobowiązania, będzie logistycznym koszmarem. Trudno nie przyznać mu racji. Quincy zaproponował, żeby zamiast tego nagrać piosenkę, którą miał napisać Richie. To nie wszystko, bo producent zadzwonił od razu do swojego przyjaciela Jacko i zaprosił go do projektu, a Michaelowi tak spodobał się pomysł, że zaoferował pomoc w pisaniu. "We Are the World" powstało w tydzień, w rodzinnym domu Jacksonów. Został jeszcze jeden organizacyjny szczegół: nagranie. Tu jednak pomogło doświadczenie Jonesa, który wiedział, że zbliża się rozdanie American Music Awards, czyli wieczór, który zgromadzi szołbiznesową śmietankę w jednym miejscu. W ten sposób powstał jeden z najlepiej sprzedających się singli w historii, dzięki któremu udało się zebrać kilkadziesiąt milionów dolarów na pomoc głodującej Afryce.

Lesley Gore "It's My Party"

Amerykańska artystka, która miała na koncie kultowe już wręcz przeboje, współpracowała z Jonesem przy wielu płytach, podobnie jak Michael Jackson. Wujek wokalistki dał jej taśmę demo znanemu menedżerowi muzycznemu, ten przekazał ją wytwórni płytowej, a ostatecznie materiał trafił do Quincy'ego. Producent szybko zorientował się, że 16-latka ma świetny głos i talent, więc postanowił wyprodukować dla niej płytę. Gore wspominała, że Jones pojawił się w jej rodzinnym domu z zestawem ponad 200 propozycji utworów do nagrania. Kawałek "It's My Party" spodobał się obojgu, więc od niego postanowili zacząć współpracę. 

O tym, jakie tempo miała branża muzyczna w latach 60., niech świadczy fakt, że piosenki były wybierane i opracowywane zaledwie kilka tygodni przed wejściem do studia, a samo nagranie i wysłanie singla do stacji radiowych potrafiło dzielić zaledwie kilka dni. Nie bez znaczenia w tym konkretnym przypadku było również to, że utwór - i to w tym samym czasie - chciał wydać z innymi artystami inny słynny producent, Phil Spector, a na to Quincy nie zamierzał pozwolić. "It's My Party" przyniosło Lesley Gore taką popularność, że przed domem wokalistki zaczęły się gromadzić tłumy fanów. Płyta, która ukazała się kilka miesięcy później, tylko potwierdziła status młodej gwiazdy.

Lesley Gore "You Don't Own Me"

Wspominaliśmy o niesamowitym tempie pracy? Wyobraźcie sobie, że drugi album Leslie Gore ukazał się w ciągu pół roku od premiery debiutu. Płyta przyniosła kolejny wielki przebój: "You Don't Own Me". Ballada była dość odważnym singlem w konserwatywnych latach 60., później została nazwana feministycznym hymnem. Oczywiście utwór odniósł ogromny sukces, ale Quincy nie był do końca zadowolony. Kiedy ukazała się piosenka Leslie, The Beatles właśnie podbijali Stany Zjednoczone singlem "I Want to Hold Your Hand", a pokonanie czwórki z Liverpoolu było wtedy praktycznie niemożliwe dla jakiegokolwiek artysty. Jonesa bolało to tym bardziej, że uważał The Beatles za... koszmarnych muzyków, przynajmniej pod kątem techniki. 

Producent zdradził w rozmowie z magazynem "Vulture", że jego pierwsze wrażenie było fatalne: "Byli najgorszymi muzykami na świecie. Suk***yni nie potrafili grać. Paul był najgorszym basistą, jakiego kiedykolwiek słyszałem. A Ringo? Szkoda gadać". Quincy miał okazję towarzyszyć kiedyś The Beatles i George'owi Martinowi w studiu, więc sporo widział na własne oczy. Producent, na pocieszenie, przyznał jednak, że to w sumie mili goście.

Michael Jackson "Beat It"

Kolejna odsłona płyty "Thriller", ale trudno się dziwić, skoro to jeden z największych albumowych sukcesów wszech czasów. To Quincy namówił Jacko, żeby umieścił na krążku jakiś rockowy utwór. Wokalista stwierdził, że napisze taką piosenkę, jaką sam chciałby kupić na singlu - energetyczną, za to niezbyt ostrą, która trafi do młodych słuchaczy. Kiedy Jones usłyszał demo "Beat It" przygotowane przez artystę, od razu rzucił: "O to chodziło!". Skoro rock, to utwór potrzebował jakiegoś dobrego gitarzysty. 

W szołbiznesie takie rzeczy często załatwia się przez menedżerów, ale Quincy nie chciał tracić czasu, więc osobiście zadzwonił do Eddiego Van Halena. Efekt? Muzyk był przekonany, że ktoś sobie z niego żartuje. Kiedy okazało się, że to nie dowcip, Eddie błyskawicznie załatwił najlepszy sprzęt, a Jones i Jackson przyjechali do domu muzyka na nagrania. Van Halen nie wziął pieniędzy za swoją pracę, czego nie mogli pojąć ani jego koledzy, ani menedżment. Gitarzysta stwierdził, że chciał to zrobić w ramach przysługi i ani przez moment nie czuł się wykorzystany.

Michael Jackson "Dirty Diana"

Wokaliście ewidentnie spodobały się rockowe eksperymenty, bo sięgnął po nie również na kolejnej płycie, czyli na albumie "Bad". Długo spekulowano, o kim opowiada "Dirty Diana" i najczęściej pojawiły się teorie, że o Dianie Ross albo księżnej Dianie. Pudło. Chodziło o groupies, których wtedy wokół Jacksona na pewno nie brakowało. Quincy znów potrzebował pomocy gitarzysty, ale - chociaż dobrze współpracowało mu się z Eddiem - tym razem postanowił poszukać innego muzyka. Producent Van Halen podpowiedział Jonesowi, że gitarzysta Billy'ego Idola właśnie podpisał solowy kontrakt, więc może on będzie dobrym pomysłem? Quincy osobiście zadzwonił do Steve'a Stevensa i - tak, zgadliście - kolejny artysta był przekonany, że ktoś go wkręca. Gitarzysta okazał się jednak zachwycony propozycją, a po latach świetnie wspominał współpracę. 

Ciekawostka: kiedy Jacko grał w Londynie i wiedział, że wśród publiczności pojawi się Diana, dyplomatycznie usunął piosenkę z setlisty. Księżna spotkała się z wokalistą przed występem i zapytała, czy zagra ten singel. Michael odpowiedział, że nie zamierzał tego robić, z szacunku do niej. Wtedy Diana wzięła Jacksona na bok i rzuciła "Nie, nie rób tego. Zaśpiewaj!". Okazało się, że księżna uwielbiała piosenkę.

Quincy Jones "Ai No Corrida"

Ta piosenka jest najlepszym dowodem na to, że Jones nie tylko produkował muzykę dla innych artystów, ale też potrafił w wolnych chwilach tworzyć własne albumy. Oryginał "Ai No Corrida" wydał w 1980 roku brytyjski muzyk Chaz Jankel. Piosenka tak spodobała się Jonesowi, że kilka miesięcy później umieścił własną wersję utworu na płycie "The Dude". Singel okazał się oczywiście sporym sukcesem, podobnie zresztą jak album, który zdobył trzy nagrody Grammy. 

Kiedy jest się znanym producentem, to jedna rzecz potrafi bardzo ułatwić pracę: znajomości. Niekoniecznie nawet te, które pozwalają coś przyspieszyć albo "ominąć przeszkody". Chodzi raczej o to, że zna się wiele osób, które można zaprosić do współpracy. Quincy zawsze doskonale potrafił do wykorzystać, co najlepiej widać na przykładzie "The Dude". W nagraniach płyty wzięło udział kilkudziesięciu muzyków oraz specjalistów od dźwięku, co daje naprawdę imponującą listę płac.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Quincy Jones
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy