Johnny Ramone nie był dobrym punkowcem. Gdyby żył, skończyłby 75 lat

Johnny Ramone nazywany jest prekursorem punku /Paul Natkin/Getty Images /Getty Images

Lśniące, półkrótkie włosy opadające lekko na oczy, głowa skierowana do dołu, sylwetka lekko odchylona do tyłu, rozstawione nogi i nadgarstek z precyzyjną siłą uderzający w gitarę. Johnny Ramone, a raczej jego sceniczny wizerunek przykuwał uwagę widzów i budował pewnego rodzaju dystans. Nie był najbardziej kochanym z Ramonesów, nie grał wyrafinowanych gitarowych solówek. Był po prostu maszyną produkującą, szalone riffy, które stały się znakiem charakterystycznym The Ramones.

Johnny Ramone gdyby żył skończyłby właśnie 75 lat. Nie wiadomo jednak, czy tworzyłby nadal muzykę. Kiedy w 1996 roku po pożegnalnej trasie The Ramones przestali istnieć, Johnny sprzedał swoje gitary i wzmacniacze. Ogłosił, że przechodzi na emeryturę i ma dosyć zajmowania się muzyką. Był najstarszym członkiem zespołu. W momencie powstania grupy miał dwadzieścia sześć lat i był odpowiedzialnym młodzieńcem. Miał za sobą etap buntowniczy, w którym dokonywał nie najlepszych wyborów. Ciężko pracował w pralni chemicznej, a pieniądze odkładał na później. 

Reklama

To dzięki temu mógł pozwolić sobie na kupno pierwszej gitary Mosrite Ventures II. W swojej biografii wspominał, że mógł dalej siedzieć w pokoju, brzdąkając na niej, wiedząc, że nie zostanie drugim Jeffem Backiem, albo zainspirować się riffami Jimmyego Page'a z "Communication Breakdown" i wyjść na zewnątrz. Inspiracja młodego gitarzysty była o tyle dziwna, że większość punkowych kapel stała w kontrze do klasycznych rockowych dinozaurów, a Ramone zachwycał się pierwszymi płytami Led Zeppelin. To nie jedyna sprzeczność w jego życiu.

Większość młodych ludzi tworzących ruch punkowy uważała się za osoby o poglądach bardzo liberalnych - wręcz lewicowych czy anarchistycznych. Szczerzy do bólu, jeśli chodziło o kwestie społeczne i światopoglądowe, dumnie odrzucali konformistyczne wartości i utarte społeczne schematy. Z czasem niektórzy bohaterowie tej rewolucji odchodzili od swoich poglądów, zdradzając swoje młodsze ja. Najlepszym przykładem jest Johny Rotten, który ogłosił swoją pogardę dla małżeństw osób tej samej płci i zachwycał się charyzmą kontrowersyjnego polityka Nigela Farage'a. Johnny Ramone niczego nie zdradził, ponieważ od zawsze prezentował skrajnie prawicowe poglądy w kwestiach społecznych i politycznych.

Nie był dobrym punkowcem, za to stworzył punk

Z tej perspektywy nie był dobrym punkowcem, zupełnie jakby zdradzał ideały ruchu i stylu, którego niewątpliwie był pionierem. Gitarzysty nie interesowały punkowe ideały. On po prostu chciał grać szybkie, agresywne piosenki - i tyle. Ciężko po latach uwierzyć, że Joey, Dee Dee i Johnny wytrzymali tak długo ze sobą w jednym zespole, kiedy nie zgadzali się ze sobą w wielu fundamentalnych kwestiach. Ten ostatni nie afiszował się publicznie ze swoimi poglądami, aż do 2002 roku. Podczas przyjęcia The Ramones do Rock And Roll Hall of Fame zakończył swoją mowę słowami: "Niech Bóg błogosławi prezydenta Busha i niech Bóg błogosławi Amerykę". Fani byli zszokowani. Jak to, najsłynniejszy punkowy gitarzysta jest zwolennikiem partii republikańskiej?

W wywiadzie dla Washington Post Johnny wyjaśniał, że jego poglądy ukształtowały się jeszcze w latach 60. podczas kampanii wyborczej, w której konkurowali Nixon i Kennedy. Wkurzał się, że wszyscy postanowili głosować na tego drugiego, bo był taki piękny i przystojny. "Postanowiłem, że jeśli ludzie chcą głosować na kogoś ze względu na jego wygląd, to ja nie chcę w tym uczestniczyć. Wszyscy w młodym wieku dryfują w stronę liberalizmu i zawsze mam nadzieję, że się zmienią, gdy zobaczą, jaki naprawdę jest świat" - sądził. I tak Ramone odrzucił swój etos punkowca i okazał się zwykłym boomerem, który nie rozumiał przemian społecznych i nie miał nic wspólnego z antysystemowym przesłaniem ruchu punk.

Dziwne i wielokrotnie dyskutowane były jego relacje z innymi członkami zespołu, a w szczególności Joeyem. Johnny wielokrotnie dokuczał wokaliście, odnosząc się do jego pochodzenia w nieodpowiedni sposób. Sam wspominał w swojej biografii, że często dochodziło między nimi do sprzeczek, a nawet drobnych bijatyk. Kiedyś pokłócili się z Joeyem za to, że ten spóźnił się na spotkanie, kiedy obaj mieli iść do kina. Z drugiej strony sam wspominał, że jego relacje z wokalistą były wręcz przyjacielskie. Linda, żona muzyka, w wywiadzie udzielonym magazynowi Billboard wspominała, że wiele problemów brało się stąd, że Johnny był niecierpliwy i porywczy. Z drugiej strony miał dobrą, wręcz słoneczną, delikatną naturę, zwłaszcza kiedy znajdował się w domu i głaskał swoje koty.

Relacje między oboma muzykami zaczęły się psuć na początku lat 80., właśnie z powodu Lindy. Dziewczyna umawiała się przez trzy lata z Joeyem, aby finalnie wylądować w ramionach gitarzysty The Ramones i wziąć z nim ślub w 1984 roku. Legenda głosi, że piosenka "The KKK Took My Baby Away" napisana przez wokalistę odnosiła się do sercowej porażki i była skierowana przeciw Johnny'emu. KKK miało być odniesieniem do pewnej kontrowersyjnej organizacji, jako aluzji do pewnych poglądów muzyka. Po latach obaj zaprzeczali tej wersji.

Joey twierdził, że napisał ją z myślą o swoje ówczesnej czarnoskórej dziewczynie, o którą się obawiał. Jakiekolwiek było przesłanie piosenki pozostanie to jedynie w naszych domysłach, co nie zmienia faktu, że zadra pomiędzy byłymi przyjaciółmi została na lata. Od tego czasu rozmawiali jedynie o interesach i przyszłości zespołu. Nawet kiedy Joey umierał na chłoniaka, Johnny nie wykonał telefonu, chociaż jego żona Linda systematycznie odwiedzała byłego chłopaka. Po śmierci wokalisty przyznał, że był wstrząśnięty i przygnębiony tym faktem - w końcu po tylu latach współpracy wytwarza się między ludźmi więź.

Johnny Ramone planował wielką polityczną karierę?

Johnny Ramone zmarł trzy lata później na raka prostaty. Jego ostatnie lata życia wypełniała działalność polityczna, a nie muzyczna. Linda wspominała, że gdyby nie jego przedwczesna śmierć, to istniała szansa, że muzyk zaangażowałby się w działalność partii republikańskiej. W pamięci fanów rocka pozostanie jedną z muzycznych ikon. To jego charakterystyczna gra na gitarze wyznaczyła brzmienie punk rocka. Chociaż sam, jak już wspominaliśmy, nie był najlepszym punkiem, to odcisnął swoim stylem niezatarte piętno na całą dekadę. 

Johnny przez całą działalność The Ramones irytował się brakiem komercyjnego sukcesu w Ameryce, a także głupimi recenzjami wytykającymi grupie nieudolność. Zdawał sobie sprawę z popularności, jaką The Ramones cieszyło się w Europie, Wielkiej Brytanii i Ameryce Południowej. Był zaniepokojony odrzuceniem przez rodaków w USA Dopiero po śmierci Joeya New York Times uznał znaczenie debiutu zespołu, umieszczając go na liście "20. najbardziej wpływowych albumów XX wieku", obok dzieł Milesa Davisa, Billie Holiday i Elvisa Presleya. Kilka lat później trzy pierwsze płyty grupy zostały uznane za ważne dzieła dla dziedzictwa narodowego Ameryki.

W swojej biografii "Commando: The Autobiography of Johnny Ramone" pisał: "Po tym, jak zatrzymaliśmy się jako The Ramones, zarobiłem więcej pieniędzy, niż kiedykolwiek, gdy zespół był aktywny. Zarobiliśmy dużo pieniędzy na merchandisingu, a płyty sprzedawały się lepiej niż kiedykolwiek. Może wszyscy naprawdę cię kochają, kiedy nie żyjesz".

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Ramones
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy