Reklama

Jedna podróż pociągiem zmieniła jej życie. Joni Mitchell skończyła 80 lat

Co można robić w trakcie prawie trzydniowej podróży pociągiem? Na przykład napisać pierwszą w życiu piosenkę. Kiedy Joni Mitchell postanowiła zrobić karierę muzyczną, wsiadła w pociąg do Toronto, a po drodze stworzyła balladę o stukocie kół wagonu. Artystka pewnie nie miała wtedy pojęcia, że ta podróż okaże się najlepszą decyzją w jej karierze. Królowa folku skończyła 80 lat, a tych rzeczy pewnie o niej nie wiedzieliście.

Co można robić w trakcie prawie trzydniowej podróży pociągiem? Na przykład napisać pierwszą w życiu piosenkę. Kiedy Joni Mitchell postanowiła zrobić karierę muzyczną, wsiadła w pociąg do Toronto, a po drodze stworzyła balladę o stukocie kół wagonu. Artystka pewnie nie miała wtedy pojęcia, że ta podróż okaże się najlepszą decyzją w jej karierze. Królowa folku skończyła 80 lat, a tych rzeczy pewnie o niej nie wiedzieliście.
Joni Mitchell uznawana jest przez wielu za królową folku /Gijsbert Hanekroot/Redferns /Getty Images

Kolej to dość ważny motyw w życiu Joni. Wokalistka wychowywała się w Maidstone - małym miasteczku, w którym nie było zbyt wielu atrakcji. Mitchell miała jednak swoją rozrywkę. Jako dziecko każdego ranka siadała na łóżku i obserwowała konkretny, przejeżdżający w tym czasie pociąg. Rodzice artystki po latach spotkali na imprezie kierownika tego składu, zupełnie przypadkiem. Mężczyzna pamiętał z przejazdów przez Maidstone tylko pięknie udekorowany na każde święta dom, a w nim dziewczynkę, która każdego dnia o tej samej porze machała mu w oknie.

Nieco innym składem, ale też koleją, Joni Mitchell pojechała później po sławę, jednak zanim to się wydarzyło, w życiu wokalistki pojawiła się pewna ważna postać: pan Kratzmann. Tak właśnie nazywał się nauczyciel angielskiego, który przekonywał przyszłą gwiazdę, żeby tworzyła piosenki. Mitchell miała na siebie trochę inny plan, o którym za moment, ale pedagog nie odpuszczał. Pewnie widział w artystce coś, czego ona sama wtedy nie dostrzegała - talent. "Tę płytę dedykuję panu Kratzmannowi, który nauczył mnie miłości do słów" - napisała artystka w notatkach do swojej debiutanckiej płyty.

Reklama

Joni przez kilka lat uczyła się gry na pianinie, sama opanowała też grę na gitarze. Studiowała jednak kierunek, który nie miał nic wspólnego z muzyką, ale - na szczęście - zajęcia okazały się tak nudne i mało rozwijające, że Joni rzuciła uczelnię i postanowiła zacząć śpiewać. Artystka wsiadła we wspominany pociąg do Toronto, a w 1962 roku, dokładnie w Halloween, zagrała pierwszy poważny koncert. W ten sposób 19- latka postawiła pierwsze kroki w świecie muzyki.  

140 dolarów do szczęścia

Jeśli zastanawiacie się, jakież to studia odpuściła sobie wokalistka, to proszę bardzo: sztukę i wzornictwo. Mitchell chciała bowiem zostać malarką - taki miała plan na życie i przez lata była przekonana, że go zrealizuje. Zanim pojawiła się u niej miłość do muzyki, Joni owszem, występowała, ale... tylko dla pieniędzy. Artystka podczas studiów próbowała dorabiać, między innymi na papierosy - nałóg, który zresztą został z nią na kilkadziesiąt lat. Zdarzało jej się śpiewać, ale nie traktowała tego poważnie. Dopiero rozczarowanie uczelnią pchnęło wokalistkę w stronę muzyki. Mitchell stwierdziła w rozmowie z "Toronto Globe and Mail": "Zawsze uważałam się za malarkę, którą okoliczności skierowały na inne tory".

Ponad 60 lat temu zostanie profesjonalnym artystą nie było jednak tak łatwe, jak dzisiaj. Joni musiała na przykład zapisać się do związku muzyków, a opłata nie była wcale niska. Wokalistka zatrudniła się w domu towarowym i tak długo zachwalała produkty, aż zarobiła dokładnie 140 dolarów na wpisowe.

Mitchell wydała swój pierwszy album w 1968 roku, ale bywalcy klubów i kawiarni w Detroit świetnie znali ją już wtedy z występów w duecie. Joni bowiem pojawiała się często na scenie z mężem Chuckiem Mitchellem. Artyści wzięli ślub w 1965 roku i była to wyjątkowo skromna uroczystość, bo oboje byli zwyczajnie biedni. To właśnie z powodu braku pieniędzy Joni w lutym tego samego roku oddała swoją córkę do adopcji. Ojciec dziecka zostawił wokalistkę bez środków do życia, artystka nie miała nawet pieniędzy na opał podczas srogiej zimy. 

Mitchell wracała do sprawy adopcji w swoich piosenkach, bo przez wiele lat nie mogła się pogodzić z tą decyzją. Czy związek wokalistki z Chuckiem skończył się lepiej niż ten z ojcem jej córki? Niekoniecznie. Para rozwiodła się w 1967 roku, a właśnie po rozstaniu Joni wyjechała do Nowego Jorku, żeby działać już na własny rachunek.  

Artyści na początku działalności zwykle marzą o występach przed wielotysięczną publicznością, ale Joni wcale nie przeszkadzało granie na małych scenach. Wokalistka śpiewała na początku w skromnych klubach oraz kawiarniach i - jak mówiła - miało to swój urok. W wywiadzie dla "The Guardian" artystka przyznała: "Uwielbiałam grać w miejscach, w których mogłam zejść ze sceny i usiąść wśród publiczności albo w tych klubach, w których nie byłam zbyt oddzielona od ludzi". Oczywiście tak wyglądały początki kariery wokalistki, później przyszła popularność, która wiele zmieniła. Po płycie "Blue", która jest uważana za jeden z najlepszych albumów wszech czasów, nic w życiu Mitchell nie wyglądało już tak, jak wcześniej.

Wokalistka jednak starała się ciągle robić wiele rzeczy po swojemu. Joni na przykład odmówiła występu na słynnym festiwalu Woodstock w 1969 roku, bo stwierdziła, że woli pojawić się w telewizyjnym show komika Dicka Cavetta. Być może z tego powodu gwiazda nie zapisała się w historii festiwalu, ale na pewno zapisała się w historii muzyki. Mitchell okazała się inspiracją dla takich artystów jak Bob Dylan, Prince, Alanis Morissette, Suzanne Vega, Madonna i Taylor Swift, a nawet dla metalowców z Opeth. Fanem Joni był nawet... Jimi Hendrix. Legendarny gitarzysta zagrał kiedyś koncert w Ottawie, a potem pobiegł na występ koleżanki po fachu. Hendrix, za zgodą Joni, nagrał cały występ i był zachwycony, że będzie mógł go sobie odtwarzać w dowolnym momencie. Problem w tym, że kiedy kilka dni później ktoś ukradł mu te cenne taśmy.   

Poker do białego rana

Łagodna i nostalgiczna Joni czasem pokazywała swoje drugie oblicze - bezwzględnej i nieustępliwej osoby. W jakich okolicznościach? Znani muzycy wiele razy powtarzali, że nikt nie gra w pokera tak, jak Mitchell. Artystka chętnie pojawiała się w domu Glenna Freya z The Eagles, zresztą posiadłość muzyka nazywano w branży "Kasynem Kirkwood". W każdy poniedziałek, podczas sezonu futbolowego, fani gier spotykali się u Freya na pojedynkach. Goście najpierw oglądali popisy zawodników na boisku, a później zaczynali grę. Rozgrywki toczyły się bardzo często do świtu. Joni nigdy szczególnie nie chwaliła się swoim karcianym talentem, ale nawiązania do pokera można znaleźć w jej piosenkach, na przykład "Song for Sharon" i "Taming the Tiger". Uważni słuchacze dowiedzą się na przykład, że wokalistka "potrafi zachować kamienną twarz podczas gry, ale w miłości traci rozum".  

Gwiazda nie miała łatwego życia, choćby dlatego, że musiała zmierzyć się z problemami zdrowotnymi. Ośmioletnia Joni zachorowała na polio, zresztą ofiarą tej samej epidemii w Kanadzie padł Neil Young. Artystka spędziła wiele tygodni w szpitalu i groziło jej, że nigdy nie będzie w stanie oddychać bez pomocy maszyn. Wokalistka wspominała, że wtedy odbyły się jej pierwsze publiczne występy, bo tak głośno śpiewała na oddziale piosenki świąteczne, że pozostali pacjenci zaczęli się skarżyć. Na szczęście lekarzom udało się wyleczyć przyszłą gwiazdę, chociaż choroba na zawsze osłabiła lewą dłoń artystki. Mitchell musiała więc przez całą karierę grać na gitarze w taki sposób, żeby słuchacze nie zauważyli problemu.

Poważne kłopoty zdrowotne dopadły wokalistkę jeszcze raz, w 2015 roku. Joni doznała pęknięcia tętniaka mózgu. Nie mogła mówić, musiała też na nowo nauczyć się chodzić. Artystka przyznała w rozmowie z "The Guardian": "Jestem waleczna. W moich żyłach płynie irlandzka krew. Wtedy pomyślałam więc tylko: ’Znowu to samo, kolejna walka’". Mitchell nie odzyskała pełnej sprawności, ale nie przeszkadza jej to w śpiewaniu. Artystce zdarza się jeszcze występować gościnnie na festiwalach, a to, że siedzi na scenie w fotelu, nie ma żadnego znaczenia dla oczarowanej publiczności, która ma okazję zobaczyć żywą legendę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Joni Mitchell
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama