Sunday Service Choir "Jesus is Born": Kanye West i spełnione obietnice [RECENZJA]
Co roku czekamy na wigilijny album Brudnych Serc, jednak 2019 przyniósł trochę inny prezent na święta - obiecany projekt Kanyego Westa. Jego wcześniejszych zapowiedzi nikt nie brał na poważnie, a tu proszę - okazało się, że i jemu można zaufać. Tym razem dotrzymał słowa i ponownie zaskakuje.
Wydany kilka tygodni temu "Jesus is King" był kompletną nowością w bogatej dyskografii najwybitniejszej jednostki stąpającej po ziemi. Faceta, który potrafi napisać książkę na Twitterze, kumplującego się z dziwnymi ludźmi i robiącego, co mu się jawnie podoba. Zwłaszcza muzycznie i pod tym względem Kanyemu wiele można mu wybaczyć.
Dokładnie tak też trzeba postąpić z "Jesus is Born" jego grupy Sunday Service Choir. To piękny wypadek przy pracy, który jest co najwyżej ciekawostką dla najwierniejszych i nie mam tu na myśli tylko fanów. Jeszcze do niedawna przekonany o swojej wielkości, trochę spuścił z tonu i zaprezentował swoją bardziej uduchowioną wersję. Nastawianą na własny rozwój, pomoc bliźnim, bez natłoku drogich ubrań i wypluwania kolejnych głupot zmieszanych z pięknymi soulowymi samplami i brudną elektroniką, muzyką często tworzoną przez kilkanaście osób.
"Jesus is Born" w żadnym wypadku nie jest hiphopową biblią - świąteczne dzieło Kanyego Westa, a w zasadzie Sunday Service Choir, to... pełnoprawne gospel. Udział głównodowodzącego jest umiejętnie maskowany, momentami można odnieść wrażenie, że nasz bohater jest wręcz zepchnięty na dalszy plan. Dzieje się tak nawet w momentach, kiedy w sprytny sposób Kanye wraca do swojej starszej twórczości, jak w "Father Stretch", nowej wersji "Father Stretch My Hands" z wydanego cztery lata temu "The Life of Pablo", jednym z najbardziej wyróżniających się tu numerów. Charakterystyczna perkusja pędzi we własnym kierunku, a chór raczej się tym nie przejmuje i płynie swoim nurtem.
Takich pojedynczych fragmentów, które mogą się podobać, znajdzie się tu sporo, ale zaznaczam, że są to tylko momenty. Nic więcej. Imponuje piękna melodia i nagła zmiana tempa w dwuczęściowym "Follow Me - Faith", innym odniesieniu do staroci. Ciekawią przygłuszone kazania przy akompaniamencie pianina w "Lift Up Your Voices". "More Than Anything" wnosi trochę magii z nawoływaniem do wspólnego śpiewania. To wszystko na nic, bo ginie w natłoku chórów świetnie oddających emocje, śpiewu na kilka głosów i muzyki jednorazowego użytku, której słuchanie nie sprawia wiele przyjemności. Takie "Excellent", "Paradise" czy "Count Your Blessings" brzmią niczym stworzone na siłę w celu wyższej idei.
Plusem jest jednak to, że całości słucha się jednym ciągiem - bez podziału na pojedyncze kompozycje. Na pierwszym planie zawsze jest chór, instrumenty giną w natłoku głosów, ciężko skupić się na melodiach, chociaż jest kilka wyjątków, zwłaszcza coverów. "Rain" oparte na piosence SWV, sprawia że trio - głos, perkusja i instrumenty dęte - to jedna z ważniejszych i ciekawszych partii na "Jesus is Born". Podobnie jak "Souls Anchored" interpretujące "So Anxiety" Ginuwine'a i "Back To Life" Soul II Soul (ten gospelowy refren naprawdę daje radę i pozwala na nowo odkryć znany hook), które sprawiają, że przez chwilę można poczuć ducha dawnego Westa.
"Jesus is Born" raczej nikogo nie nawróci. Nie sprawi też, że sceptycy zaczną Kanyego Westa traktować poważniej. Nagrał znowu dla siebie i dla spełnienia swoich wielkich ambicji, jednak tym razem przykrytych miłością do Boga. Nie dla mas, raczej dla tych, którzy wierzą, zwłaszcza w samego muzyka. Święte, ale czy świetnie? Skądże znowu...
Sunday Service Choir "Jesus is Born", INC
4/10