Recenzja PRO8L3M "Pro8l3m": Na ratunek
Tomek Doksa
W czasach kiedy niezrozumiała liczba Polaków klęczy przed tworami pokroju Gangu Albanii, debiutancki album Pro8l3mu brzmi jak zbawienie. Nie tylko dla rodzimego hip hopu.
"O, pozdrowienia dla ulicy" - rzucił pod nosem znajomy, kiedy z głośników zaczął dobiegać zdecydowanie najmocniej kopiący na oficjalnym debiucie PRO8L3MU "777moneymaker". Trochę mnie to zmroziło, w końcu ulicznego rapu made in Poland od dobrych lat unikam już jak ognia. Pod blokiem nie mam nawet ławki, z poziomu której mógłbym wieczorami (bo w ciągu dnia siedzę przecież w pracy) rejestrować szarą rzeczywistość. Ale kolega z głosem Oskara nie był dotąd zaznajomiony - OK, pewnie coś tam usłyszał, ale sam nie był pewien, co to takiego - puściłem mu więc tę uwagę szybko w niepamięć.
Choć z drugiej strony to bardzo ciekawe, że dotąd PRO8L3MU i jego twórczości nie rozważałem w podobnych kategoriach. Wokal jest tu w końcu toporny, Oskar brzmi jak wkurzony, nabuzowany ziomek, który artykulację swoich codziennych odczuć i emocji stawia ponad wszelkie podręcznikowe formy i gatunkowe zasady. Ale ta autentyczność jest jego największą zaletą - może na pierwszy rzut ucha brzmieć jak nieokrzesany amator, ale rapowane przez niego teksty to już zupełnie inna jazda, na którą na rodzimej scenie mogą sobie pozwolić tylko nieliczni. I dlatego tak daleko i jemu, i partnerującemu mu Steezowi, do rodzimego worka "z ulicy".
Bo PRO8L3M to nie tylko mięsisty, dający po uszach hip hop, nie tylko konkretny przekaz na płaszczyźnie słów i muzyki (na nowej płycie, znaną z mixtape'u "Art Brut" cudowną zabawę z przykurzonymi samplami z historii polskiej piosenki, zastąpiły produkcje Steeza, inspirowane m.in. soundtrackami do starych filmów sci-fi), ale też mnóstwo fantastycznych, popkulturowych tropów, które nadają temu projektowi jeszcze więcej życia, jeszcze więcej kolorytu. Na swoim pierwszym małym wydawnictwie, EP-ce "C30-C39", wspominali gwiazdę filmów dla dorosłych, Tori Black w numerze o takim samym tytule, po "Art Brut" wydali singel nagrany w hołdzie jednemu z najznakomitszych filmów kryminalnych w historii, "Heat" Michaela Manna, a na najnowszej płycie przypomnieli o kultowej "Rodzinie Soprano" ("Dr Melfi") - no i jak tu ich nie cenić, jak tu ich nie lubić?
"Uważaj czego pragniesz, bo potem może nie starczyć siły" - rapuje Oskar w zamykającym krążek numerze... "Intro". Fakt, trzeba się przy nich mieć na baczności, słuchać ich uważnie, bo PRO8L3M , mimo że tacy z postury i brzmienia groźni, bawią się hiphopową konwencją w najlepsze. Opowiadają historie o narodowym napinaniu muskułów, o pędzie za forsą i cyckami, ale też - w przeciwieństwie do niemal całej rodzimej sceny w wydaniu 2016 - nie udają przy tym Amerykanów czy innych Albańczyków, ale robią to z perspektywy pogodzonych ze swoim, nadwiślańskim losem chłopaków, którym mimo że przyszło żyć pod tą, a nie inną szerokością geograficzną, to jednak jest dobrze.
"Bo chodzi o to, żeby te plusy nie przesłoniły wam minusów" - słyszeliśmy na granicy polsko-radzieckiej w "Misiu". Z Pro8l3mem jest odwrotnie - zamiast kurortu w Alpach może być kolejna domówka za rogiem, byle tylko można było się na niej "bawić jak Mick Jagger" ("Molly"). Szukaj zatem dziewczyno/chłopaków tych plusów na co dzień i miej siłę/ochotę pić w parku za zdrowie. Bo inaczej rzeczywiście może być problem.
PRO8L3M "Pro8l3m", RHW Records
8/10