Reklama

Recenzja David Byrne "American Utopia": Utopijna wizja dobrej muzyki

Davidowi Byrne'owi nikt nie odbierze statusu legendy. Co najważniejsze - sam też tego nie zrobił.

Davidowi Byrne'owi nikt nie odbierze statusu legendy. Co najważniejsze - sam też tego nie zrobił.
Płyta "American Utopia" Davida Byrne'a jest częścią dużego projektu multimedialnego "Reasons To Be Cheerful" /

Chyba nikomu w tej Ameryce nie jest po drodze z Donaldem Trumpem. Ile to quasi manifestów skierowanych jest w niego i jego politykę? Nawet parodyści pokroju Fall Out Boy mają jakieś "ale". Są też tacy, którzy próbują robić to w sprytny i prześmiewczy sposób. Gdzieś pośrodku jest David Byrne, który w "Gasoline and Dirty Sheets", jednej z najlepszych piosenek na nowej płycie, rzuca "This situation drags me down / They form a country in my house / On the stage and in the street / I will be a human being".

Czy podążanie taką drogą pozwoli na nowo odkryć radość tworzenia muzyki? Wątpię, nawet biorąc pod uwagę to, że "American Utopia" jest częścią "Reasons To Be Cheerful". Dużego projektu multimedialnego, w którym muzyka jest tylko jednym z elementów. I to takim, który na sam koniec może wydawać się tym najmniej istotnym.

Reklama

Gdzie tej muzyce do dokonań Talking Heads, czy nagrań z Brianem Eno, którego rola współkompozytora "American Utopia" okazuje się kluczowa, a wręcz zbawienna? Bardzo daleko, ale wcale nie jest tak, że szkocko-amerykański weteran zawiódł tak bardzo, żeby wieszać na nim psy i skazywać za piosenki niegodne własnej legendy. Jest przyzwoicie, momentami naprawdę nieźle, ale trochę tęskno za tym błyskiem intelektu i dużą dozą dystansu. Nie tylko do własnej osoby.

Nie jest zbyt dobrze, kiedy Byrne bawi się artystę, opisującego współczesny świat. Nierówny, pełen konsumpcjonizmu i podążający dziwną drogą. "Gasoline and dirty sheets / Politics and painted face / She says that freedom costs too much / She says the mind is not place" spokojnie można wykorzystać, jako esencję płyty, ale czy na pewno warto to robić? Nie. Jest tutaj wiele więcej linijek, które nie są tak bardzo jednoznaczne, a doskonale obrazuje to "It's Not Dark Up Here" ze swoim "Does winter follow spring / Like night follows day / Must a question have an answer / Can't there be another way".

Byrne solowo nie nagrał nic ciekawego od niepamiętnych czasów, ale "American Utopia" okazuje się maleńkim zbawieniem dla fanów talentu byłego lidera Talking Heads. Nie tylko dlatego, że z pomocą przychodzą Sampha, Jack Peñate, czy Jam City. To sam Byrne bawi się i kombinuje jak za najlepszych lat. Nie zawsze wychodzi to dobrze, jak w "Doing the Right Thing" (kto pozwolił na ten syntezator?!), ale dłoń wyciągają Eno i Rodaidh McDonald, którzy stojąc z tyłu, ratują tyłek gospodarzowi.

Paradoks goni paradoks. Sitar rozpoczyna "Gasoline and Dirty Sheets", mogące pochwalić się beatem, na którym powinni spróbować się niektórzy raperzy. Nawet początkowo eksperymentalne "This is That", w najmniej oczekiwanym momencie potrafi przejść w spokojny popowy numer, żeby pod koniec ponownie zaskoczyć. Mało gitar, niewiele chwytliwych melodii, ale za to dużo produkcji, która czyni cuda, tak jak w "Everybody's Coming To My House", "Dog's Mind", czy "Here", które spokojnie mogłoby znaleźć się na "My Life in the Bush of Ghosts".

Największą zaletą "American Utopia" jest... zwykła słuchalność. Płyta nie drażni, nie powoduje nerwowych odruchów i swoją przyzwoitością potrafi momentami urzekać. Jednak to trochę za mało, bo i tak nikt nie będzie o niej pamiętał już za kilka tygodni. I nikomu nie stanie się krzywda, zwłaszcza samemu artyście, bo swoje przecież zrobił. W Ameryce lepszej tylko teoretycznie.

David Byrne "American Utopia", Nonesuch

6/10

PS David Byrne będzie jedną z gwiazd tegorocznej edycji Open'er Festival w Gdyni (5 lipca, Tent Stage).

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: David Byrne | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy