Reklama

"Musi dudnić w trzewiach"

Death metal, wbrew swej nazwie, wiecznie żywy. Wiedzą o tym nie tylko członkowie warszawskiej grupy Sphere, ale i każdy fan metalu, którego muzyczny gust kształtował się na przełomie lat 80. i 90.

Ideę krzewienia kultury śmierci i "szerzenia herezji" słychać i czuć również na wydanej w lutym 2012 roku "Home Hereticus", drugiej płycie Sphere, o której Bartoszowi Donarskiemu opowiedział święty tylko z nazwiska Andrzej Papież vel Analripper, wokalista i podziemny skryba w służbie metalu.

Niespecjalnie spieszyliście się z wydaniem drugiego albumu. Raz, że od premiery debiutu minęło pięć lat, dwa - "Homo Hereticus" nagraliście już w 2010 roku. Skąd to tempo, niczym z budowy dróg?

- A ty jak robisz sobie dobrze, to się spieszysz czy dbasz o jakość wykonania? Czas nie jest naszym sprzymierzeńcem, krzyż mu na drogę. Większe znaczenie przy lepieniu nowych piosenek miało dla nas to, czy będą nam leżeć niż to, czy zmieścimy się w cyklu wydawniczym.

Reklama

Wasz - nazwijmy to - obóz tytułowany jest niekiedy mianem "Sphere Alcoholic Commando". Może w tym należałby upatrywać przyczyn... zwłoki.

- Zwłoki? Masz zwłoki? Ciało? Podziel się, bądź kolegą! Nie stanowimy muzycznego tła do nieszporów. Gramy satanistyczny death metal, lubimy się zabawić! Wódka zawsze była i będzie w szeregach Sphere!

Przyznam bez bicia, że zupełnie nie pamiętam jedynki, być może nawet jej nie słyszałem. Jak ten, nowy materiał przedstawia się w jej kontekście? Ogólny kurs chyba nie uległ zmianie...

- Nie słyszałeś debiutu to miękka buła jesteś... a poważnie? "Homo Hereticus" to naturalny krok wstecz ku mniej skomplikowanemu i bardziej odsercowemu graniu. Każdy z nas szlajał się po różnych zespołach, różne były pomysły na jedynkę. Wyszła nadspodziewanie dobrze, jak na debiut. Naszym prawdziwym głosem teraz jest "Homo Hereticus". Death metalowy opus. Oddajcie się mu.

Gracie zdecydowanie brutalnie, choć nie brakuje też miejsca na przysadzisty groove, który moim zdaniem zapewnia tej muzyce sporą przyswajalność. Zgodzisz się z taką opinią?

- Ciężar i groove to takie kur*****, które solidnie wsiąkły w deathmetalowy grunt. Musi cię solidnie sponiewierać, takie są. Dużo basu i granie na masę. Pamiętasz jak Johnny z Unleashed marudził, że "Shadows In The Deep" Unleashed i "False" Gorefest są zbyt nośne, a brzmienie za bardzo zbasowane i dudniące? Nie potrafiłem mu tego wybaczyć, dla mnie death metal musi być chwytliwy, ale i nisko strojony, nośny i przez to również przebojowy. Muszę go czuć w wibracjach ścian, kiedy włączam głośno płytę, musi mi dudnić w trzewiach. Wtedy się jaram muzyką. Ta muzyka nie może grać w tle. Na tym oparliśmy "Homo Hereticus", na naszych potrzebach, na naszych odczuciach i idealnie wypośrodkowaliśmy chwytliwość i przebojowość w death metalu.

Zawarte tu numery chodzą naprawdę klasowo, przyznaję. Nie brniecie w techniczne wygibasy. Taka filozofia?

- No. Po chamsku trzeba. Czasem powtarzanie jednego motywu ma dużo bardziej piekielną moc, a im prostszy i bezpośredni to patent tym lepiej.

Choć niekiedy słyszę tu stary Cannibal czy drzewny Unleashed, oldskul to nie wszystko w tej - nomen omen - Sferze. Pewna nowoczesność też chyba nie jest wam obca...

- Nie, nie. Jasne. Na tyle na ile ludzie w naszym wieku postrzegają nowoczesność. Bo bity i plazmowe rzuty blastów to raczej nie nasza bajka. Death metal trzeba umieć grać, więc czasem, kiedy któryś z chłopaków przyniesie jakiś morderczy pomysł, w którym trzeba trochę poświdrować palcami po gryfie to nie ma zmiłuj! To w końcu death metal nie bułki z kremem!

Jak rozumiem, album wydaliście własnym sumptem. Proza życia? Swoją drogą, czy Masterful Records ma szanse zaopiekowania się innymi zespołami? Źródła propagandy są, więc czemu nie...

- Racja, poprzez Masterful Magazine dużo łatwiej dotrzeć do maniaków tego rodzaju hałasu. Dodatkowym sprzymierzeńcem równoważnym z atutem jest Grzegorz z Godz Ov War, który z uporem głodnego zombie wspiera nas w promocji. "Homo Hereticus" wydaliśmy sami z dwóch powodów - sami możemy doglądać postępów w działaniu, a wiadomo, że pańskie oko konia tuczy. Oferty wydania przez inne wydawnictwa były, ale albo zbyt odległe, albo zbyt mocno nas dyskryminujące.

- Zamierzam ciągnąć dalej Masterful Records, raczej na czysto podziemnych zasadach. Jak znajdzie się wartościowy podziemny zespół, to czemu miałbym nie pomóc? Zapraszam na naszą stronę.

Album powstał w składzie, który dziś nie jest do końca aktualny. W tym roku doszło do zmian w waszych szeregach. Wyjaśnisz?

- Łukasz i Kuba, gitarzyści, rozstali się z zespołem. Wciągnęła ich proza życia, praca, dzieci etc. Parę groszy dołożyła stagnacja w zespole po nagraniach. Panowie mieli mocny wkład w Sphere i jesteśmy im wdzięczni, że rozstali się wykładając kawę na ławę. Nowymi nabytkami są Vivi z poznańskiego Anthem oraz Diego z Veehal. To doskonali muzycy i wraz z nimi będziemy już niebawem szerzyć herezje na terenie całego kraju!

W połowie roku macie zagrać we Wrocławiu z Cannibal Corpse. To chyba radosna wiadomość?

- Bardzo! To doskonała możliwość zaprezentowania Sphere szerszej publiczności no i radocha z grania z guru z lat młodości. Kiedyś robiło się zdjęcia z satanistami z Kanibala, teraz się z nimi dzieli scenę. Fantastyczna sprawa! To nie jedyny koncert jaki planujemy, bo już 9 marca gramy w Poznaniu z Empty Playground, a wiosną przejedziemy się po kraju, by zdemolować kilka zatęchłych parafii. Zapraszamy na koncerty i do posłuchania "Homo Hereticus". Szerzcie herezję!

Dzięki za rozmowę.

Posłuchaj Sphere w serwisie Muzzo.pl!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: mus | Wiecznie żywy | metal
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy