Miuosh: Pierwszy raz w życiu się poddałem [WYWIAD]

Miuosh opowiedział o nowej płycie "Początek" /Mikrut /materiały prasowe

Przyczynkiem do wywiadu z Miuoshem jest jego najnowsza płyta "Początek". Płyta, przy której - jak przewiduje sam autor - ludzie nie będą się bawić. I ten wywiad też wesoły, radosny i przyjemny jest tylko momentami.

Marcin Misztalski: Pezet o "Muzyce emocjonalnej" powiedział mi kiedyś - "Po latach uważam, że spełnia ona swoje funkcje tylko wtedy, gdy jest się w takim stanie, w jakim ja byłem wtedy. W innym wypadku słuchanie jej mija się z celem". Boisz się, że słuchacze podobnie pomyślą o twoim nowym albumie?

Miuosh: - Na pewno nie stworzyłem płyty, przy której ludzie będą się bawić. Zresztą moje albumy nigdy nie należały do lekkich. Pisałem na nich o - tak mi się wydawało - tylko moich problemach, a później okazywało się, że są one popularne w naszym społeczeństwie. Ludzie wracają do moich kawałków, bo coś w nich znajdują i wyciągają dla siebie. Problem, o którym mówię na płycie "Początek", jest inny od tego z "Muzyki emocjonalnej". Walczę z wnioskami na temat tego, jak powinno wyglądać życie i co w nim jest najważniejsze. Sądzę, że bardzo dużo osób na świecie ma zaburzony pogląd na ten temat. Mój album może im podpowiedzieć pewne rzeczy, ale nie po to go nagrywałem. Chciałem mieć pamiętnik i do końca życia móc się odnieść do tego, że "kiedyś wiedziałem, co jest najważniejsze w życiu, dlaczego więc teraz znowu o tym zapomniałem"?

Reklama

A dlaczego ostatnio zapomniałeś?

- Przez to wszystko, co dzieje się wokół nas, zapominamy o takiej dziecięcej, oddolnej hierarchii wartości. Dotyka to wszystkich bez wyjątków - muzyków, taksówkarzy czy pracowników korporacji. Cywilizacja zaciera w nas człowieczeństwo. Skupiamy się na karierach, pracy, zaangażowaniu w projekty, a zapominamy o miłości i rodzinie. Czyli o rzeczach najważniejszych.

Chcesz mi powiedzieć, że pochłonął cię pęd za własnymi ambicjami?

- Tak, i to zdecydowanie za bardzo. Praca pozwalała mi przykryć emocje, odciąć się od nich. Człowiekowi wydaje się, że bez tego wszystkiego jest mu lżej, ale w genotypie mamy zapisane, że pewne emocje musimy przeżywać. Poświęcenie się holizmowi, pracy, obdarciu się z odpoczynku i załatwianiu wszystkiego ad hoc zabiera nam dużo życia.

Czujesz, że coś cię ominęło?

- Podejrzewam, że wiele. Na przykład to, co działo się w moim domu, kiedy byłem zakręcony na przygotowaniu się do koncertu lub tworzeniu kolejnych utworów. Mogłem inaczej gospodarować swoim czasem, ale wtedy założenia były jednak inne. Nierozumienie hierarchii wartości poprowadziło mnie niestety w złą stronę. Wtedy tego nie wiedziałem, bo byłem zajęty sprawdzaniem maili do 4 nad ranem. Nie funkcjonowałem normalnie, byłem za bardzo oddany temu, co szanuję, doceniam i kocham. Ale nie najbardziej.

Za czym cały czas goniłeś?

- No właśnie tu nie chodziło o to, dokąd biegnę. Chodziło o sam fakt biegnięcia. I to jest w tym wszystkim najgłupsze. To taka forma przyzwyczajenia i uzależnienia. Myślę, że to potężny problem wielu z nas, bo ludzie zatracili się w tym, by robić coś dla zasady. Uważam, że nawet definicja spokoju jest dzisiaj zupełnie inna, niż powinna być. Spokój polega na czymś innym niż tylko na spełnieniu finansowym czy zawodowym, choć te sprawy oczywiście niejednokrotnie się ze sobą wiążą.

Jak wobec tego definiujesz dziś spokój?

- Lubię uczucie tęsknoty za muzyką. Są dni, kiedy o niej myślę, ale ona mnie już nie pochłania, nie zamykam się przez nią w sobie. Jeśli chcę pracować, to znaczy, że tak naprawdę jest, że to nie jest złudne uczucie i nie wmawiam sobie, że coś wypada w końcu zrobić. Mam specyficzne zajęcie, więc mam możliwość zatęsknić za pójściem do pracy. A przez ostatnie lata to uczucie było mi obce. Oczywiście czuję też spokój, kiedy nie tęsknie za rodziną, a ona nie ma powodu tęsknić za mną, bo przez ostatnie dni byłem obecny i świadomy w byciu jej częścią.

Dawid Podsiadło powiedział kiedyś, że zatęsknił za normalnością i anonimowością, postanowił więc wyjechać na chwilę do Kanady, gdzie planował podjąć zwykłą, pospolitą pracę w knajpie. Ciebie dopadały podobne myśli?

- Byłbym zmieciony z planszy, gdybym wszedł w ośmiogodzinny tryb pracy. Poza tym taki tryb nie gwarantowałby mi rozwiązania problemów. Nigdy nie myślałem o tym... albo inaczej... myślałem, ale w inny sposób. Na zasadzie, kto ma lepiej - muzycy czy ludzie, którzy pracują w określonych godzinach. Wiesz, wszystko ma swoje plusy i minusy, ale ja nie potrzebuję takiego codziennego szablonu i agresywnych pomysłów, by poczuć się lepiej. Jestem w innym wieku niż Dawid, mam inną konstrukcję życia. Wydaję mi się, że mi wystarczy, kiedy traktuję dom jak dom, a nie jako miejsce, w którym prawie cały czas pracuję. Życie nie na tym polega.

Wcześniej powiedziałeś, że biegłeś przed siebie, byle tylko biec. Domyślam się, że moment, w którym postanowiłeś wyhamować, był dla ciebie trudny.

- To skończyło się dla mnie załamaniem. W pewnym momencie wszystko wysiada - kiedy przegrzeje się silnik, to należy go ostudzić. Podobnie jest z człowiekiem. Ja pierwszy raz w życiu się poddałem. W zeszłym roku, po trasie akustycznej, zrobiłem sobie miesiąc przerwy, bo nie miałem ochoty robić czegokolwiek - nie odpisywałem na maile, nie myślałem o utworach, byłem po prostu w domu z moimi. Po tych kilku tygodniach (oczywiście na początku nie określałem, że to będzie akurat równy miesiąc) wstałem i powiedziałem sobie, że mam o czym napisać nową płytę. Miałem dużo czasu na przemyślenia i postanowiłem zmienić swoje życie. Zyskałem odwagę, jeśli chodzi o życie zawodowe - szczególnie jeśli chodzi o moją asertywność. Czasami warto wyhamować wcześniej, by uniknąć załamania. U mnie było tak, że bliscy próbowali mi przetłumaczyć pewne sprawy, ale ich argumenty kompletnie do mnie nie trafiały. Musiałem się dopiero rozbić, by coś zrozumieć.

Nie trafiały, bo myślałeś, że sam sobie z wszystkim poradzisz?

- Nie trafiały, bo uważałem, że nie mam problemu i w ogóle nie powinni się mną przejmować, bo dawno temu przyjąłem taki tryb życia i on mi odpowiadał. Okazało się, że było inaczej.

To znaczy?

- Czułem potężne zrezygnowanie. Nie miałem siły. Czułem ból i strach. Musiałem znaleźć w sobie odwagę, by określić się na nowo. Artyści często żyją w przekonaniu, że jeśli odpuszczą na moment, to znikną ze sceny, a to tak nie działa. Wiem, że to dziwnie brzmi z perspektywy gościa, który znów wydał płytę, ale to naprawdę skądś się wzięło. Gdyby nie to, że zrobiłem sobie miesięczną przerwę, to zajechałbym się robieniem wkoło tego samego. Strach w moim przypadku okazał się bardzo inspirujący i twórczy.

A to nie jest przypadkiem tak, że ty sobie urządziłeś na płycie autoterapię?

- Tak i uważam, że wyszło mi to na dobre. Słuchałem w życiu kilku płyt stworzonych w takiej formie i uważam, że są świetne. Wspomniany przez ciebie wcześniej Dawid Podsiadło, ma na swoim koncie album "Małomiasteczkowy", na którym zrobił dokładnie to samo. A to świadczy o tym, że najlepsza muzyka to nie jest ta robiona na zamówienie czy na potrzeby terminarza, ale z potrzeby powiedzenia czegoś szczerego. Niektórzy mówią poważne rzeczy socjalno-społeczne, a inni mówią poważne rzeczy o swoich problemach. Ja takich rzeczy zdecydowanie lubię słuchać.

Czego dowiedziałeś się o sobie przez te ostatnie miesiące?

- Przede wszystkim tego, że jestem podatny na swoje kłamstwa. Okłamywanie samego siebie jest okropną rzeczą, ale bardzo łatwo do tego doprowadzić. Można się samemu zmanipulować, okłamać, nieodpowiednio reagować na pewne rzeczy i jeszcze siebie samego przekonywać, że ma się rację. Wiele pracy kosztowało mnie, by zacząć uczyć się wyłapywać momenty, kiedy dzieje się ze mną coś nieodpowiedniego. Mam wrażenie, że pierwszy raz w życiu odpowiednio priorytetuję rodzinę. Dbam, by to ze mną zostało już na zawsze. Będę tego pilnował.

Z twoich obserwacji wynika, że ludzie podejrzliwie patrzą na tych, którzy korzystają z pomocy psychiatry lub terapeuty?

- W moim pokoleniu takich osób jest już coraz mniej, a wśród młodszych chyba w ogólnie nie ma. Ale już wśród ludzi starszych ode mnie zaczynają się problemy i rozpatrywanie tego w kategoriach czegoś wstydliwego, żenującego i niepotrzebnego. A to wcale tak nie jest! Jestem zwolennikiem, by głośno mówić o swoich problemach. Przecież jak nas boli brzuch czy gardło, to udajemy się do specjalisty. Z głową powinno się robić tak samo. Pewnego dnia zadzwoniłem do psychiatry i powiedziałem mu, że coś się ze mną dzieje, a później zacząłem nad sobą pracować i poszedłem na terapię. To są dobre rzeczy i nie powinniśmy się tego wstydzić, bo robiąc coś dobrego, pomaga się nie tylko sobie, ale i swoim bliskim.

Dlaczego ludzie boją się podjąć ten pierwszy krok i udać się do poradni zdrowia psychicznego?

- Mamy ogromny problem, by z kimkolwiek rozmawiać o uczuciach. Nawet tacy ludzie jak ja, którzy są wylewni i od lat tworzą muzykę na temat uczuć. Nikt w szkole nigdy nas tego nie nauczył. No bo umówmy się - funkcja pedagoga szkolnego nie jest tą funkcją, którą kojarzę z amerykańskich filmów. Pedagodzy w naszych szkołach przypominają mi ludzi, którzy są tam na zlecenie dyrektorki albo kuratorium oświaty i wyłapują tylko wykrzywienia. Mało jest ludzi, którzy się poświęcają i próbują wprowadzić nas w otwartość względem terapeutów. Ja niestety wychowywałem się w takich realiach.

Wyjdźmy z gabinetu lekarza i przejdźmy do kina. Zdziwiłeś się, że partia rządząca zrobiła z filmem pani Agnieszki Holland to, co zrobiła?

- Rozmawiałem z Tomkiem [Tomasz Włosok - przyp. red.], który gra jedną z głównych ról w filmie Agnieszki Holland, na ten temat i obaj uznaliśmy, że ta nagonka jest nakręcana tylko dlatego, że za chwilę mamy wybory. Sięganie po krytykę wyrazu artystycznego osoby o pewnej wrażliwości, która jest ceniona na całym świecie, jest... świństwem. Smarzowski też pewne rzeczy pokazuje w swoich filmach w bezpośredni sposób i jego też imały się różne opinie, ale o nim nie było aż tak głośno. Tutaj jest inaczej z wiadomego powodu. 

Nie boję się takich sytuacji, tylko się z nich śmieję, bo to jest niemożliwie durne i bzdurne. No ale wiesz - dzieje się to przez ludzi, o których zdanie mam wyrobione od lat. Ich zachowanie mnie wcale nie dziwi. Jeśli darzyłbym ich szacunkiem i uważał ich za osoby predysponowane do recenzji filmów (których w dodatku nie widzieli) albo osoby, które uważam za autorytety w pewnych dziedzinach, to może i byłbym zaskoczony, ale tak nie jest. To są osoby często moralnie... żadne. To ludzie, którzy zajmują się krytykowaniem tego, co im każą, co mają napisane na kartce. To ich zawód. To zawód partii rządzącej w Polsce od ośmiu lat... Czego my się po nich spodziewaliśmy? Ja nie mam wyrzutów sumienia, bo ja nie dołożyłem ręki do tego, że są, gdzie są. Zawsze chciałem, by ich tutaj nie było. Nie boję się ich, bo artyści mają moc i siłę, a tę siłę stanowią ludzie, którzy im wierzą. Takie - nazwijmy to - skandale sprzyjają promocji filmu i dotarciu do ludzi, którzy są zdystansowani od polityki.

Przejąłeś się "internetowym skandalem", który wybuchł po tym, gdy odebrałeś dotacje od państwa?

- Ludzie nie zrozumieli tej sytuacji i mechanizmu, jakim ona była kierowana. Prawda jest taka, że prawie wszyscy artyści w tym kraju brali w tym udział. Co tu więcej powiedzieć? Jeśli ktoś płacił podatki, dbał o tę branżę, to dostał wsparcie. Ja za te pieniądze zrobiłem kupę fajnych rzeczy. To, co wydawało się ludziom, którzy usłyszeli o mnie po raz pierwszy w życiu, bo zobaczyli mnie przyklejonego do jakiejś kwoty i musieli wylać z siebie wszystkie żale, to ich problem, nie mój. Internetowa nienawiść prowadzi do jakichś popieprzonych sytuacji. Nie bałem się, że zaczną rzucać we mnie kamieniami na ulicach, bo ktoś przeczytał, że "dostałem pieniądze". I to nawet nie ja dostałem, tylko musiałem je przekazać ludziom w ciągu 7 dni, a później zapłacić jeszcze podatek. Zaryzykowałem stabilność finansową mojej firmy, bo musiałem zapłacić kwoty netto, a ja dopłaciłem masę podatku, który miał się nie wiadomo jak długo procentować, bo była pandemia i wszystko stało. I tyle. Na szczęście dźwignąłem to i poszedłem do przodu. Wiesz, wtedy ja byłem na tapecie, a dziś są np. aktorzy, którzy grają w filmie Agnieszki Holland. Ale spokojnie - jest coś takiego jak sumienie, a ja nie mam sobie nic do zarzucenia.

Jak będzie wyglądać nasz kraj po 15 października?

- Chciałbym, by pewne mechanizmy zaczęły wyglądać lepiej, ale boję się, że tak nie będzie. Chciałbym, by ludzie, którzy to czytają, wzięli sobie do serca, że nie należy ignorować tej sytuacji i że będą aktywni 15 października. To, co dzieje się dziś z naszym państwem, nie dzieje się przez przypadek.

Pójdziesz na wybory?

- Oczywiście. Chodzę zawsze.

Innych ludzi do tego namawiasz?

- Proces namawiania ludzi do pójścia na wybory jest karygodny, bo do wyborów się po prostu powinno chodzić. Tego właśnie oczekuję od ludzi.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Miuosh | wywiad
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy