Mark Knopfler: Jesteś jednym z tych, którzy odejdą [WYWIAD]

Mark Knopfler wydał album "One Deep River". To jego pierwszy krążek od niemal 6 lat /Universal Music Polska /materiały prasowe

Mark Knopfler, czyli gitarzysta i współtwórca legendarnego Dire Straits. Od prawie trzydziestu lat występuje solo, a właśnie ukazał się jego 10. album studyjny - "One Deep River". W rozmowie z Interią jeden z najwybitniejszych gitarzystów w historii muzyki rockowej opowiada o nowym krążku, gdzie czuje się najlepiej, a także czy dojdzie do zjednoczenia jego słynnego zespołu.

Twórczość Dire Straits zrobiła furorę na świecie pod koniec lat 70. za sprawą charakterystycznego, krzykliwego, a zarazem czułego brzmienia gitary oraz chropowatego i pełnego wyrazu głosu Marka Knopflera. Czerwony Fender Stratocaster, na którym nagrywał Knopfler, stał się nieodłącznym elementem również jego scenicznego wizerunku. 

Muzyk, który dziś sam woli nazywać siebie songwriterem, współpracował m.in. z Bobem Dylanem, B.B. Kingiem, Tiną Turner a także Chetem Atkinsem i Philem Colinsem. W 2011 roku znalazł się na 44. pozycji wśród najlepszych gitarzystów wszech czasów wg magazynu "Rolling Stone". W 1999 r. został uhonorowany Orderem Imperium Brytyjskiego, a w 2012 r. nagrodą im. Ivora Novello za całokształt twórczości.

Reklama

Wśród najważniejszych kompozycji w jego dorobku znajdują się m.in. "Private Investigations", "Romeo and Juliet", "Brothers in Arms" czy "Money for Nothing". Choć niewielu o tym pamięta, Mark Knopfler napisał także wielki przebój "Private Dancer" dla Tiny Turner.

W 1995 roku, po 18 latach działalności, a także ponad 120 mln sprzedanych płyt, gitarzysta zdecydował o rozwiązaniu Dire Straits. Wtedy w całości poświęcił się karierze solowej i niemalże cyklicznie wydawał albumy z premierowym materiałem, przy okazji promował go koncertami. W trakcie tych w 2019 roku - jak na razie - ostatnich w karierze, zapowiadał przejście na emeryturę od występów. 


W styczniu 2024 roku ogłosił, że zamierza wydać swój 10. album, "One Deep River". Krążek w całości został nagrany w prywatnym studio - British Grove w Londynie. 

Trwający niespełna 52 minuty album jest pełen esencjonalnego brzmienia Marka Knopflera, a w tym folk-rockowym brzmieniu można doszukać się inspiracji m.in. J.J. Cale'em czy Johnnym Cashem. Osobiste przemyślenia i historie ubarwia nierzadko nostalgicznymi dźwiękami gitary. 

Na "One Deep River" towarzyszą mu wieloletni współpracownicy, m.in. Jim Cox i Guy Fletcher (klawisze), Glenn Worf (bas), Ian Thomas (perkusja), Danny Cummings (instrumenty perkusyjne), Richard Bennett (gitara), Greg Leish (pedal steel guitar, lap steel guitar), Mike McGoldrick (flet i dudy), John McCusker (skrzypce). W chórkach artystę wokalnie wspierają siostry Emma i Tamsin Topolski. Autorem wszystkich utworów jest sam Mark Knopfler.

Z okazji premiery albumu spotkałem się z artystą - jednym z najbardziej znaczących tekściarzy i gitarzystów ostatnich pięciu dekad. Mark Knopfler uchylił rąbka tajemnicy na temat prac nad albumem, a także odpowiedział, czy widzi siebie z powrotem w Dire Straits.

Legenda Dire Straits z nowym albumem. Mark Knopfler o "One Deep River": Jest tym, kim chcesz

Mateusz Kamiński, Interia: "One Deep River" to hołd dla twojej młodości i młodzieńczych marzeń? 

Mark Knopfler: - Częściowo, myślę, że tak. "One Deep River" może mówić o Newcastle, może być bezpośrednio o Tyne [rzeka przepływająca przez miasto - przyp. aut.], a może stać się też opisem osoby. Powinna być tym, kimkolwiek chcesz, by była.  

Czym jest dla ciebie?

- Dla mnie "One Deep River" jest mniej o konkretnym miejscu, a bardziej o osobie, która jest jak tytułowa "głęboka rzeka".

To twój dziesiąty album. Łatwiej pisze się piosenki w wieku 20, czy może 70 lat? Czy może w ogóle nie jest łatwiej? 

- Nie, to nigdy nie staje się prostsze. Zawsze musisz zacząć wszystko od nowa, tyle, że na uszach masz słuchawki i towarzyszy ci zespół, z którym dajesz sobie wystarczająco dużo czasu, by zrobić to powoli. Wciąż się czegoś uczysz, dodajesz te małe kawałeczki tu, czy tam. Ale goście, z którymi pracuję są tak świetni, że nie jest mi ciężko. To oni wykonują moją pracę, ułatwiają mi ją. Jedyne co należy do mnie, to napisanie, zaśpiewanie piosenki - oni robią resztę. I tak naprawdę nie muszę nimi kierować, czasem dyskutujemy tylko o kilku rzeczach. Ale nigdy nie dyktuję im, co mają robić. 

Ale płyta ostatecznie podpisana jest twoim nazwiskiem, to ono jest wyeksponowane z przodu. Naprawdę nie mówisz, czego od nich oczekujesz? 

- Tak, naprawdę. Nigdy. Bo wiesz... A czy ty byś im dyktował?

Pewnie bym im zaufał, bo to wybitni muzycy. Ale ty też nim jesteś (śmiech).

- Wiesz, któryś biedak musi pisać piosenki. Nie jestem muzykiem, a songwriterem, a to spora różnica. Z biegiem lat stałem się twórcą piosenek jeszcze bardziej, przestając jednocześnie być muzykiem. Poza tym pracuję z bardzo dobrymi muzykami, którzy mają niespotykane zdolności, co jest dla mnie niebywale przyjemne. Nagrywając "One Deep River" spędziliśmy świetny czas. Chciałbym, żeby to trwało wiecznie, ale wiesz, że to potrwa jeszcze tylko chwilę. 

Moje studio [British Grove - przyp.] jest dla mnie jak ulubione pudełko z zabawkami. Zespół jednak jest na co dzień rozrzucony po całym świecie, więc najczęściej spotykałem się w nim z Guyem [Guy Fletcher - producent albumu, były członek Dire Straits - przyp.]. Możesz wtedy stworzyć plan na piosenkę, dokąd ma sięgać, jaka ma być, ale to nie jest to samo co wtedy, gdy jesteś z zespołem. Nic go nie pobije. Gdy masz taką drużynę, która na przestrzeni lat została skompletowana naprawdę bardzo pieczołowicie, to masz do czynienia z grupą naprawdę szczęśliwych ludzi. Gdy na instrumentach perkusyjnych gra Ian [Ian Thomas - przyp.], a obok na perkusji jest Danny [Cummings], to coś fenomenalnego. Grając wspólnie dodają feelingu.  

Będąc w studiu musisz być bardzo czujny, dam ci przykład. Po jednej sesji widzę, że Glenn [Worf] i Ian przytulili się. Pytam: "Co się stało", a Ian tłumaczy: "Zmieniłem nieznacznie moją część, a on to usłyszał i się dostosował". Rozumiesz - zmienił, a nie padły żadne słowa. Po prostu dzięki temu, co słyszał. To znaczy, że musisz cały czas być czułym na to, co dzieje się w pokoju (uśmiech). 

Posłuchaj utworu "Two Pair of Hands":

Sprawdź tekst do utworu "Two Pair of Hands" w serwisie Teksciory.pl

Na kilku twoich okładkach pojawiło się już piękne, błękitne niebo. "One Deep River" to przepiękny zachód słońca - ale to jednak zachód. Chcesz przez ten obrazek powiedzieć, że to koniec czegoś?  

- Nie chcę niczego wskazywać, sądzę po prostu, że to niezła okładka. Ten obraz zawsze był dla mnie ważny - ten most i ta rzeka. Wyjazd do Londynu i opuszczenie Newcastle, by stać się kimś, jednocześnie to była ostatnia rzecz, którą za każdym razem widziałem, gdy wyjeżdżałem. A gdy wracałem, to most mnie witał - był pierwszym, co widziałem. Każdy z tej części świata zna ten widok, wie skąd pochodzi.  

A poza tym opuszczanie jest ważne. Niektórzy ludzie nie chcą odejść, niektórzy nie potrafią, a niektórzy nigdy nie odejdą. A ty urodziłeś się po to, by odejść i jesteś jednym z tych, którzy to zrobią. Musisz. Więc to trochę obraz z podtekstem.  

Okładka rzeczywiście dopełnia wydźwięk całej płyty. Mówisz o Newcastle, które jest ci bliskie, ale w swoim repertuarze masz też piosenkę o mieście, które mnie zachwyciło - "Lights of Taormina". Dlaczego opisałeś to miejsce? 

- Gdy byłem w swoim pokoju hotelowym, który był obok amfiteatru w Taorminie, odsłaniałem okno i widziałem tłumy ludzi zmierzające do amfiteatru na mój koncert. Byłem tak blisko, że mogłem dosłownie wyciągnąć do nich dłoń. To miejsce było bardzo... starożytne. W Taorminie czujesz historię. 

Jest jeszcze jakieś na świecie, które zachwyciło cię na tyle, by napisać o nim piosenkę? 

- Taormina, zdecydowanie! (śmiech). To bardzo silne uczucie, podobnie jest w Edynburgu. W tych kamieniach czujesz historię, są pewne miejsca, gdzie po prostu towarzyszy ci to uczucie. Niemalże widzisz duchy. 

Mark Knopfler o powrocie Dire Straits: Nie sądzę

Niedawno ukazał się singel "Going Home (Theme from 'Local Hero')", który wspiera Teenage Cancer Trust. Świetna wersja, w której wzięło udział 60 muzyków, w tym nieżyjący już Jeff Beck, Ringo Starr czy Eric Clapton. Jak doszło do nagrania? 

- Tak, Guy zrobił wyśmienitą robotę, jest po prostu świetnym inżynierem dźwięku. Poza tym w piosence pojawiło się tak wielu gości... Guy miał sporo roboty z montażem (śmiech). 

Jak udało ci się przekonać aż tylu artystów?  

- Nie mam pojęcia! Ten pomysł przedstawił DJ, Mike Reed, który organizował Teenage Cancer Trust. To było niesamowite od chwili, gdy się zaczęło. Pierwszego dnia ze swoim wzmacniaczem i gitarą do studia przyszedł Pete Townshend, kolejnego wpadł Eric Clapton, a dzień później na miejscu był David Gilmour. Następnego swoją wybitną partię zagrał Joe Bonamassa. Któregoś dnia okazało się, że Bruce Springsteen też wysłał z Ameryki swój kawałek. To trwało i trwało... Na mandolinie nagrał się dla nas nawet Joe Brown, co wyszło fenomenalnie! To jest niesamowite, ale najbardziej poruszający jest początek, gdy gra Jeff Beck. Niezwykle mnie porusza, bo jak wiadomo później zmarł, ale brzmiał tak wspaniale, nieprawdaż? 

Rzeczywiście, początek jest naprawdę wzruszający. Świetne jest też to, że powstała w szczytnym celu. Ostatnio Nick Mason z Pink Floyd stwierdził, że mogliby powrócić jako zespół, gdyby wydarzył się prawdziwy "cud", lub też coś ważnego, jak Live Aid. Czy rozważałbyś w takiej sytuacji powrót Dire Straits? 

- Zawsze wspieraliśmy takie akcje. Nie wiem..., ale tak naprawdę nie sądzę. Aktualnie nie jestem ani w trybie grania ani koncertowania, więc trudno mi powiedzieć. Na ten moment chcę nadal nagrywać - wejść do mojego studia i kontynuować, zamiast składać to wszystko na trasie i spać w hotelach. Z niecierpliwością czekam na powrót do domu, skąd mam dwie-trzy mile do studia. Chciałbym skrzyknąć mój zespół i nagrać dobre piosenki, nagrywać dobre płyty. O to mi chodzi. Nie miałem ani jednego złego dnia w studio. Zawsze było niesamowicie. To wielki przywilej - posiadać własne studio i móc w nim nagrywać. Choć potrafię pisać w trasie, to wydaje mi się, że robię to lepiej w domu. 

Dziękuję za rozmowę i przy okazji za świetne koncerty w Polsce w 2019 roku. Ten w Krakowie jest jednym z moich ulubionych wspomnień. 

- Bardzo mi miło. Pozdrawiam wszystkich moich polskich przyjaciół! (puścił całusa do fanów).

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Mark Knopfler | Dire Straits
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy