Reklama

Kari Amirian: "Skupiam się, by dać z siebie 100 procent"

Skromna, ale nie nudna. Utalentowana, ale nie zadzierająca nosa. Przebojowa, ale nie pozbawiona wewnętrznego spokoju i opanowania - zdolna, młoda polska wokalistka Kari Amirian na początku lutego zawita na pięciu koncertach w Polsce. Podczas tej trasy, obejmującej Warszawę, Poznań, Kraków, Katowice i Łódź, artystka będzie promować najnowszy i drugi w karierze album "Wounds And Bruises". Między innymi ta płyta była przedmiotem poniższego wywiadu z piosenkarką.

Od początku na twoich wydawnictwach pojawia się specyficzny trójkąt. Powoli staje się on też pewnym logo, będącym reklamą projektu. Czym on jest i czy ma jakieś głębsze znaczenie?

Kari Amirian: Zaczęło się od zwykłego, nakreślonego gdzieś na kartce kreseczkami symbolu graficznego. Któregoś dnia, jak zaczęłam rysować te kreseczki, zobaczyłam literę A i poczułam, że ten znaczek pasowałby i powinien znaleźć się w nazwie zespołu. I wcale na początku nie było w tym żadnego głębszego zamysłu. Intencją tego trójkąta było graficzne, symboliczne podejście do projektu. Bardziej postrzegam to estetycznie, jako logo niż głębszy symbol, aczkolwiek po pewnych poszukiwaniach odnalazłam w nim bardzo ważne osobiste znaczenie, które chciałabym jednak pozostawić owiane tajemnicą.

Reklama

Na pewno przeszłaś już przez całe morze pytań związanych z debiutanckim albumem "Daddy Says I'm Special" i tym jak wpłynął on na twoje życie. Minęły dwa lata, mamy już drugą, trochę odmienną stylistycznie płytę plus skróconą nazwę projektu. Co zmieniło się teraz, po tej drugiej premierze? Czy "Wounds and Bruises" jest kontynuacją twojej muzycznej drogi, czy może zaczynaniem od nowa? Nowym debiutem?

- Kari jest dla mnie nowym projektem. Nie powiem jednak, że jest to nowy, drugi debiut. Nie chcę się odcinać od tego, co było wcześniej. Bardzo się cieszę z pierwszej płyty i wiem, że niesamowicie mnie ona rozwinęła. Granie koncertów po wydaniu debiutanckiego albumu zainspirowało mnie do tworzenia tego, co gram dziś. Jednak faktycznie "Wounds and Bruises" gdzieś tam w środku jest dla mnie przełomem.

- W ubiegłym roku bardzo szybko potoczyło się nawiązanie współpracy z brytyjskimi muzykami. Również sama byłam w momencie dużych zmian, kiedy różne pomysły na nowe piosenki zaczęły napływać bardzo szybko do mojej głowy. I mimo, że gdzieś wewnątrz może nie czułam się jeszcze gotowa do nagrania drugiego albumu, to w utrwaleniu tych nowych pomysłów byłam zupełnie wyluzowana i nagle "Wounds and Bruises" zaczęło się dziać, pojawiać kawałek po kawałku. Zastanawiałam się co prawda, czy jeżeli wszystko dzieje się tak szybko, to czy będzie to dobre? Przecież to jest druga płyta. Taki specyficzny wielki test po debiucie, o którym każdy mówi i którym każdy muzyk zawsze trochę się stresuje. Porzuciłam jednak te obawy i postanowiłam podążać, poddać się temu silnemu twórczemu strumieniowi, w który w tamtym czasie wpadłam. I to był rzeczywiście bardzo intensywny, mocny moment na komponowanie piosenek.

Czyli w przypadku drugiej płyty postawiłaś na spontaniczny obrót wydarzeń?

- Totalnie! Materiał powstał bardzo szybko. Jest on taką swoistą emocjonalną odpowiedzią na to, co czułam w tamtym okresie. Reakcją na wydarzenia, zmiany - po prostu coś się działo i chciałam o tym opowiedzieć, gdzieś potrzebowałam to wyrzucić, podzielić się tym - i w taki właśnie sposób powstało "Wounds and Bruises".

W takim razie jaka jest dokładna historia drugiego albumu? Kiedy te wszystkie rzeczy związane z powstaniem "Wounds and Bruises" zaczęły się dziać?

- Wszystko zaczęło się dokładnie zimą ubiegłego roku, kiedy zostałam zaproszona żeby zagrać koncert w Anglii. Cała sytuacja wyniknęła bardzo spontanicznie ze strony lokalnych muzyków. Pewnego dnia napisał do mnie John Pullan - perkusista z którym obecnie gram: "Kari, znam twoją pierwszą płytę na pamięć. Przyjedź do nas, zróbmy koncert. Ja tobie jakoś chcę pomóc". Wtedy nie było możliwe, ze względów logistycznych i ekonomicznych, żebym przyleciała do Anglii z całym swoim zespołem. Stwierdziłam więc, że dobrze, to ja przyjadę i po prostu stworzymy coś na zasadzie takiego wyjątkowego koncertu z lokalnymi muzykami. Jednak po tym, niby jednorazowym koncercie, nawiązało się między nami pewne muzyczne porozumienie. Było to dla nas wyraźnym sygnałem, że nie możemy tej współpracy potraktować jednorazowo, i ot tak po prostu zostawić.

- Chwilę później poznałam wspomnianego wcześniej producenta, Johna Headley'a. Umówiliśmy się z czystej ciekawości na spotkanie w sali prób, w otoczeniu instrumentów i wszystkich muzycznych rzeczy. Tam zaczęliśmy rozmawiać, jak tworzenie muzyki wygląda u niego, a jak wygląda u mnie. Rozmawiając w naturalny sposób wpadliśmy w wir muzycznej improwizacji, i tak patrzymy po sobie słysząc te pierwsze dźwięki, po czym John powiedział: "Wiesz co? Ja mam taki pomysł...". Podszedł do swojego klawisza i zaczął rozwijać swoją myśl. Na to stwierdziłam: "Ja do tego nagrałabym takie chórki" i pamiętam, że zaczęłam prezentować jemu mój efekt wokalowy, robiąc kilka warstw chórków. I te chórki, nie dość że były początkiem naszej współpracy, to w dodatku są dokładnie tymi, które otwierają drugą płytę w piosence "I Am Your Echo". Chyba nawet nie nagrywałam ich od nowa, a wykorzystałam tamtą "improwizację" z sali prób. Po napisaniu tej piosenki jeszcze nie myśleliśmy nawet o tym, że będziemy razem współpracować przy drugiej płycie. Jednak niedługo po tym spotkaniu napisałam maila do Johna, z pytaniem, czy nie byłby zainteresowany dłuższą współpracą i nagraniem czegoś wspólnie. Ku mojej radości odpowiedź była bardzo spontaniczna: "Jasne, zróbmy to!". I tak właśnie zaczęła się praca nad drugim albumem.

Pewnie nie bez znaczenia ma tutaj też duży udział Anglii, jako kraj którego mieszkańcy posiadają pewną rozbudowaną wrażliwość muzyczną. Specyficzną muzyczną kulturę oraz historię, czyż nie?

- Właśnie w tym też tkwi pewien mocny urok Anglii i muzycznej kultury tego kraju. Dodatkowo, panuje tutaj bardzo duża otwartość. Nie jest tak, że każdy sobie coś tam robi "tylko dla siebie", "po kryjomu, żeby inni nie słyszeli", tylko ludzie wychodzą sobie naprzeciw, mówiąc: "Chodź, spotkamy się. Wiesz, w ogóle to może pogramy, wymienimy się inspiracjami? Chętnie dowiem się jak coś działa u Ciebie, a ty zobaczysz jak coś działa u mnie".

- Na Wyspach ta specyficzna, mocno zakorzeniona kultura muzyczna jest odczuwana na każdym rogu ulicy. To jest w powietrzu. Dosłownie wszędzie. I rzeczywiście, świadomość tej muzycznej otwartości ludzi jest tutaj bardzo inspirująca.

I ze względu na tę specyfikę zdecydowałaś się zamieszkać na razie w Leeds?

- Tak, zdecydowanie stało się to ze względu na muzykę. Wyjeżdżając rok temu, tak naprawdę bardziej na wakacje i żeby sobie odpocząć, wcale nie planowałam tutaj zamieszkać. Nigdy jakoś bardzo do tego nie dążyłam. Wręcz tego nie chciałam. Zresztą, wiele osób po debiucie mówiło mi, że może powinnam pomyśleć o przeprowadzce do Wielkiej Brytanii. Jednak nigdy specjalnie nie brałam tego pod uwagę. Kocham Warszawę i Polskę. Jednak w Leeds poznałam tak cudownych ludzi, że postanowiłam zostać tutaj na dłużej. I nie zmieniłam zespołu dlatego, że chciałam go zmienić. Po prostu zmieniła się moja sytuacja, przeniosłam się do Anglii i zaczęły dziać się nowe muzycznie rzeczy. Tak też, z błogosławieństwem mojego poprzedniego zespołu, zaczęłam spokojnie za tym podążać.

Wracając do "Wounds and Bruises". Na płycie najbardziej zaskoczył mnie ostatni utwór. Od pierwszego momentu czuć jego odmienność od pozostałych kompozycji. Narasta w nim napięcie, jest piękne instrumentarium. Wiele osób twierdzi, że to jeden z najmocniejszych momentów albumu, podciągając go pod różne gatunki muzyczne, które normalnie nie są kojarzone z twoją twórczością. Jak to wygląda z twojej perspektywy - na czym polega ta odmienność w "Eliah"?

- Ten utwór rzeczywiście się rozwija. Zaczyna się intymnie i spokojnie, następnie narasta... Z sekundy na sekundę coraz bardziej wzmacniany instrumentalnie staje się coraz silniejszy, głośniejszy, pewniejszy. Ktoś nawet powiedział, że to jest taki post rock. Wiesz, muszę przyznać że nie lubię zamykać się w jakiś wytyczonych gatunkach, i kiedy tworzę nie analizuję swojej muzyki pod tym kontem. Stawiam na własne uszy i kiedy np. czuję, że w którymś utworze chcę mieć ogromne bębny na końcu, albo tremolo organów, lub jakieś krzyki - to idę za tym. Nie myślę w którą stronę to pójdzie stylistycznie, czy to już nie będzie za bardzo, za dużo? - bo ludzie są przyzwyczajeni do innej mnie. Mi się wydaje że to, że można tu zrobić praktycznie wszystko - jest właśnie najpiękniejsze w tworzeniu i pisaniu piosenek.

- To właśnie jest takie specyficzne podążanie za sobą i tylko to potem ma tak naprawdę siłę w momencie konfrontacji z publicznością. Artysta muzyk nie jest autentyczny, kiedy to co wykonuje nie jest w nim, nie jest w każdej jego komórce. A tez to się nie wydarzy, gdy w tym pierwszym etapie, którym jest początek procesu tworzenia, nie ma pewnej swobody. Kiedy nie ma wolności w tym, żeby naprawdę podążać za własnymi emocjami, doświadczeniami i pomysłami. Wydaje mi się ze trzeba pielęgnować taki rodzaj twórczości, takiego odważnego własnego podejmowania decyzji - nie tylko muzycznie ale tez życiowo.

Na początku rozmowy zaznaczyłaś, że lekko denerwujesz się przed nową trasą koncertową. Czy możesz opowiedzieć nam o nadziejach i obawach związanych z tymi występami? O swoim samopoczuciu i tym jak odnajdujesz się w sytuacji koncertowej? Na co liczysz, co chcesz pokazać na scenie?

- Szczerze, ciężko jest mi odpowiedzieć na to pytanie. Koncerty mają to do siebie, że zawsze są inne. Wpływa na to wiele czynników, np.: za każdym razem inna jest energia ludzi którzy na nie przychodzą, najczęściej śpiewam w innej przestrzeni, więc tak naprawdę ciężko przewidzieć jak będzie przebiegał konkretny występ. Nie mam jakiś szczególnych oczekiwań co do poszczególnych miast. W każdym z nich byłam, w każdym z nich grałam wcześniej. Na pewno wiem, że mogę liczyć na to, że będzie dobrze, że będą to ciepłe i miłe spotkania z publicznością, a my jako zespół damy z siebie wszystko. I właśnie na tym skupiam się w tym momencie - żeby naprawdę dać z siebie 100%. W pełni spotkać się z ludźmi, którzy przyjdą nas posłuchać.

- Występy Kari nie są stricte rozrywkowe, nie jest to raczej muzyka do tańca, a bardziej muzyka do przeżycia czegoś. Chcę, żeby te koncerty były głębokie w przekazie, dlatego też staram się przygotować do tej trasy od środka, trochę w sposób poza muzyczny - odnajdując w sobie pewien rodzaj wewnętrznego porozumienia, spokoju, który przygotuje mnie jako wokalistkę na poprowadzenie tych wydarzeń muzycznie tak, jak chciałabym by zostały odebrane. Muzyka to jest takie piękne narzędzie, i ja ją trochę tak właśnie postrzegam. Dzięki niej możesz wyrazić siebie, przekazać ludziom coś dobrego. Kocham tworzyć kompilację z dźwięków i słów i podejrzewam, że jeszcze długo - a najlepiej na zawsze - muzyka będzie obecna w moim życiu. Jestem wdzięczna za to, że w tej muzyce mogę być, i że mam przywilej korzystania ze wszystkiego co ona ze sobą niesie.

Związanie się zawodowe z muzyką na zawsze to cudna sprawa, jednak gdybyś nie zajmowała się nią, albo los sprawiłby że musiałabyś przebranżowić się, to co chciałabyś robić w życiu, kim być?

- Na pewno moja działalność zawodowa byłaby czymś, co jest związane z pracą z ludźmi i czymś, co skupiłoby się na tym, by wydobywać z ludzi ich potencjał. Kiedyś, zanim zaczęłam nagrywać, trochę działałam w kulturze. Należę do osób, które lubią działać, zmieniając rzeczywistość - w skali mikro bądź makro - nie ważne. Lubię jak uwalnia się w innych jakiś rodzaj kreatywności. Jak ludzie otwierają się w sposób twórczy na świat. W związku z tym pewnie wróciłabym do swoich pasji sprzed lat, np.: organizatorskich. Może bym nawet zajęła się organizowaniem jakiś większych kulturalnych wydarzeń. Obecnie poza muzyką m.in. uczę dzieci, co również sprawia mi wielką radość. Sprofilowana, dostosowana do potrzeb konkretnego dziecka czy dorosłego edukacja muzyczna - na pewno również znajduje się w obszarze moich zainteresowań. Też niby jest to związane z muzyką, ale jednak znajduje się odrobinę z boku. Jak widać, raczej nie udałoby mi się w całości odciąć od muzyki i procesów twórczych.

Zostały nam dwa pytania. Lekkie, zwiewne, może nawet trochę niepoważne. Pierwsze. Jeżeli miałabyś możliwość wystąpienia na jednej scenie, w duecie z dowolnym artystą, to kto to by był? Z Polskich muzyków przypuszczam że znam twoją odpowiedź, i mogłaby to być Kasia Nosowska, a z zagranicznych? A może coś się zmieniło i masz już na oku jakiegoś innego polskiego artystę?

- Myślę, że trafiłaś. Wspólny występ z Kasią Nosowską to by było coś wspaniałego. A już czymś zupełnie wyjątkowym i niepowtarzalnym byłaby możliwość napisania dla niej piosenki... Albo chociaż zaaranżowania jakiegoś utworu. Albo nie! Napisać coś i jednocześnie zaaranżować dla Kasi, to by była wielka rzecz! A z artystów światowego formatu... Cóż, to będzie bardzo abstrakcyjne, ale zdecydowanie byłaby to współpraca z Björk. Odkąd byłam małą dziewczynką, to Björk była moim numerem jeden. Zawsze gdzieś tam siłą rzeczy takie osoby pozostają w środku nas...

Zawsze wszystko może się zdarzyć! A właśnie... Kiedy byłaś małą dziewczynką, już wiemy, że słuchałaś Björk i pewnie wielu innych bardzo ambitnych artystów i dźwięków. Możesz jednak podzielić się z nami najbardziej mainstreamowym zespołem, którego słuchałaś w dzieciństwie?

Kriss Kross! To był taki zespół który święcił triumfy chwilę przed Spice Girls i Backstreet Boys. Co do tych kolejnych, to kiedyś w podstawówce z koleżankami brałyśmy udział w mini listach przebojów, które polegały na tym, że śpiewało się z playbacku udając jakiegoś wybranego przez siebie artystę, czy zespół. Razem z koleżankami wcielałyśmy się w dziewczyny ze Spice Girls, a ja w tym składzie byłam Mel B. Co do tego mainstreamu na pewno mogę wymienić Spice Girls, Backstreet Boys, Nirvanę, Metallicę i oczywiście... Kriss Kross (śmiech).

Dziękuję za wywiad.

Na podstawie materiałów prasowych

materiały prasowe
Dowiedz się więcej na temat: Kari Amirian
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy