Reklama

"Zawsze lubiłem grać"


Sporo zespołów z Wysp Brytyjskich nie osiągnęło sukcesu w rodzinnym kraju, ale cieszyły się wielką popularnością np. w Polsce, gdzie były w stanie wypełnić nawet największe sale koncertowe. Tak było w przypadku walijskiej grupy Budgie.

W 1982 roku, w czasie stanu wojennego, odbyła ona tournee po Polsce, podczas którego obejrzało ją ponad 100 tysięcy fanów! Na każdym koncercie były tłumy, a reakcje publiczności niemal entuzjastyczne. Nic dziwnego, że muzycy zawsze podkreślali, iż była to najlepsza trasa koncertowa w ich karierze.

Reklama

Zespół Budgie powstał pod koniec lat 60. w Cardiff, w Walii. Od samego początku jego liderem był obdarzony wysokim głosem wokalista i basista Burke Shelley. I jest nim po dziś dzień. Skład Budgie wiele razy się zmieniał, ale grupa dość regularnie nagrywała płyty i odbywała trasy koncertowe. Pod koniec lat 80. Burke doszedł do wniosku, że ma już dość nagrywania i życia na walizkach, dlatego zawiesił działalność zespołu. Wznowił ją w połowie lat 90., a wpływ na to miały hołdy złożone Budgie między innymi przez Metallikę (Kalifornijczycy nagrali "Breadfan" i "Crash Course In Brain Surgery") i Iron Maiden ("I Can't See My Feelings"). W 2003 roku ukazała się koncertowa płyta Budgie, dokumentująca występ zespołu w San Antonio w Teksasie. Jesienią tego samego roku potwierdzono również, iż na początku marca 2004 roku, zespół - po przeszło dwudziestu latach przerwy - znów pojawi się na koncertach w Polsce.

Z tej okazji Lesław Dutkowski rozmawiał z Burkiem Shelley'em. Oczywiście nie mogło zabraknąć pytania o trasę Budgie po Polsce w 1982 roku, a także o dorobek nagraniowy grupy i o jej przyszłość.


Burke, głównym powodem naszej rozmowy jest to, że Budgie na początku marca 2004 roku, po ponad dwudziestu latach, znów wystąpi w Polsce. Powiedz mi na początek, jak wspominasz pamiętną trasę z 1982 roku? Zagraliście wówczas kilkanaście koncertów, które obejrzało ponad 100 tysięcy fanów.

Z tego, co pamiętam, to zagraliśmy 17 koncertów w ciągu dwóch tygodni. Mogę powiedzieć tylko tyle, że była to najlepsza trasa, jaką zagrałem w całej mojej karierze. W ogóle się nie spodziewałem, że wyjdzie to tak wspaniale. W Wielkiej Brytanii wiedzieliśmy o tym, co dzieje się w Polsce, o Lechu Wałęsie, o "Solidarności", o zamieszkach, w których ginęli ludzie. Baliśmy się, że może się coś nie udać, lecz wyszło na to, że była to fantastyczna trasa.

Budgie zawiesiło działalność pod koniec lat 80., a reaktywowało się w połowie lat 90. Co porabiałeś, gdy zespół nie grał?

Grałem w lokalnych zespołach z moimi przyjaciółmi. Mam tu w Walii wielu przyjaciół muzyków. Po raz pierwszy mogłem sobie pograć nie będąc zmuszonym do jechania na trasę. Świetnie się bawiłem. Bawiłem się tak przez mniej więcej trzy lata. Potem się ożeniłem. (śmiech) A jeszcze później pewien gość z Ameryki zaproponował mi, aby zagrał w takim szczególnym miejscu w Teksasie, ponieważ byliśmy tam bardzo popularni. To miejsce to San Antonio. W ten sposób znów wyruszyłem z zespołem w trasę. Wszystko właśnie przez tego Amerykanina, który nazywa się Bill Lee. Tak mnie męczył, że w końcu się zgodziłem.

Burke, sporo zespołów wyraziło swoje uznanie dla muzyki Budgie. Metallica i Iron Maiden nagrały nawet własne wersje waszych piosenek. Powiedz mi, czy te hołdy odegrały jakąkolwiek rolę w twojej decyzji o powrocie Budgie?

Czy miały na to jakiś wpływ? Nie, nie miały. Na pewno miały jakiś wpływ na to, że wiele młodych zespołów zaczęło dostrzegać naszą muzykę. Zespoły nu-metalowe są bardziej pod wpływem Metalliki, ale zarazem dzięki Metallice w jakimś stopniu mogły zauważyć Budgie. Na pewno mogło to mieć znaczenie na to, jak nas się postrzega. Było to też wyrażeniem szacunku.

W 2003 roku ukazał się na płycie wasz koncert z San Antonio. Co było w nim takiego szczególnego, że postanowiliście uwiecznić go na albumie?

Przede wszystkim to, że odbył się w wyjątkowym miejscu. Poza tym na widowni była zdecydowana większość fanów hiszpańskojęzycznych, których w San Antonio jest wielu. Granie tam nie przypominało koncertu w innych częściach Ameryki. Ten hiszpańskojęzyczny tłum był naprawdę szalony. (śmiech) Oni wiedzą, jak należy ci pokazać, że cię lubią. Nam też to pokazali. Na pewno w 2004 roku wrócimy i zagramy tam, choć nie wiem, czy na tej samej scenie.

Zależało nam na tym, by takie wydarzenie uwiecznić i mieć z tego dobrą płytę koncertową. "Live In San Antonio" to z pewnością bardzo dobra płyta koncertowa. Jest tu wszystko, co potrzebne, by takie wydawnictwo było dobre - dobre miejsce, wspaniała publiczność, dobre brzmienie. Uznaliśmy, że warto było to wydać.

A czy w 1982 roku w Polsce nagraliście jakieś koncerty?

Ja nic o tym nie wiem. Coś mi jednak podpowiada, że ktoś to zrobił. Są w końcu bootlegi z tej trasy. Ale na pewno nie rejestrowaliśmy ich my.

Mówi się, że teraz nie są najlepsze czasy dla zespołów hardrockowych, takich jak np. Budgie, a jedną z przyczyn jest to, iż tego typu grupy nie generują już takich zysków dla wytwórni, jak dawniej. W tym kontekście, powiedz mi, co sprawia, że chcesz nagrywać i koncertować?

Ja po prostu zawsze lubiłem grać. Nigdy nie zrobiłem żadnej właściwej rzeczy, aby zostać gwiazdą. (śmiech) Przede wszystkim ja lubię to, co robię. Zawsze czułem się zakłopotany, gdy miałem wyjść na scenę, ale potem robiłem to, co do mnie należało i świetnie się przy tym bawiłem. Nigdy bym tego nie robił, gdybym tego nie lubił. Owszem, mogę z tego żyć, lecz najważniejsze jest to, że wciąż to lubię. Sprawia mi frajdę granie dobrych koncertów, a taki zagraliśmy niedawno w Londynie i niebawem zagramy tam znowu.

A gdy spojrzysz za siebie, na katalog płyt Budgie, czy są takie albumy, z których jesteś szczególnie dumny albo takie okresy w działalności zespołu, które wspominasz najmilej?

Dołączenie Steve'a Williamsa i nagranie z nim płyty "Bandolier" było dla mnie znaczącym wydarzeniem. A jeśli miałbym wybierać spośród naszych wydawnictw, to wybrałbym EP-kę "If Swallowed Do Not Induce Vomiting" i lubię też bardzo płytę "Power Supply". Cały czas lubię riffy z kawałków z naszych trzech pierwszych płyt. Problem z trzema pierwszymi albumami polega na tym, że wtedy nie potrafiliśmy zbyt dobrze grać i to czasami, niestety, było słychać. Niezbyt podoba mi się ich produkcja, lecz pomysły, które wówczas mieliśmy, uważam za dobre aż do dziś. Riffy bardzo mi się podobają. "Power Supply" to zdecydowanie mój ulubiony album Budgie.

Jeśli już jesteśmy przy płytach, to wiem, że pracujecie nad nową płytą studyjną. Możesz mi coś na jego temat ujawnić? Macie już napisane jakieś kawałki? Kiedy możemy się spodziewać jego wydania?

Ile mamy piosenek? Chyba około czterech lub pięciu rockowych kawałków. Będzie też chyba jeden utwór akustyczny. Jeszcze za wcześnie jest mówić o tym, co może znaleźć się na płycie. Może będzie nawet koło 15 piosenek. Mamy wiele kawałków, nad którymi trzeba jeszcze popracować. Sądzę, że koło stycznia wszystko może być już gotowe i być może płyta mogłaby się ukazać w marcu 2004. Ale nic jeszcze nie wiadomo. Poza tym chcę napisać jeszcze więcej kawałków. Mam kilka pomysłów, nad którymi trzeba jeszcze popracować.

Na stronie Budgie znalazłem informację o planowanym wznowieniu całej dyskografii Budgie w wersji zremasterowanej. Czy wiadomo już, kiedy ukaże się pierwszych pięć zapowiadanych reedycji? Jest już jakaś wyznaczona data?

Tak, sierpień 2003 r. (śmiech)

To już się ukazały?!

Nie, nie. Zaczęliśmy trasę koncertową i nie mogłem się tym zająć. Chcę ponadto nagrać nowe wersje kilku kawałków. Chodzi mi głównie o wersje koncertowe. Ale bez żadnych dogrywek. Oprócz tego chcemy nagrać wybór dziewięciu piosenek z pierwszych pięciu płyt. Po trasie muszę zakończyć pracę nad nimi, szczególnie nad wokalami.

Niedawno miałem spotkanie z pewnym Amerykaninem, którego firma będzie dystrybuować reedycje, więc mam dodatkową motywację, by szybko się z tymi piosenkami uporać. Moim zdaniem remastery naszych płyt będą o tyle ciekawe, że utwory brzmią znacznie lepiej niż na wersjach oryginalnych. Fani mogą się ze mną nie zgodzić, ale zależało mi na stworzeniu innej atmosfery tych piosenek. Współczesna technologia pozwala na to.

Burke, twoja kariera muzyczna zaczęła się w latach 60. Czego słuchałeś wtedy, a co inspiruje cię teraz? Innymi słowy, czy zaliczasz się do tych, którzy są wierni starym idolom, czy może starasz się odkrywać nowe, ciekawe zespoły?

Raczej pasuję do drugiej opcji. W latach 60. słuchałem oczywiście The Beatles i innych wykonawców z tego okresu. Mniej więcej w 1966 roku zaczęło się to, co wiąże się z nurtem flower power. Od tamtego czasu pojawiło się niesamowite zróżnicowanie muzyki. Pojawiły się inne zespoły i nie było już tylko The Beatles.

Ja całe życie słucham muzyki i staram się słuchać czegoś nowego. Teraz też słucham nowej muzyki. Podoba mi się muzyka wielu zespołów nu-metalowych, lecz zupełnie nie podobają mi się ich teksty. Wiem, co oznacza słowo fuck, lecz nie uważam, że powinno się ono znajdować w każdej piosence, w co drugiej linijce. Muzyka Limp Bizkit jest fantastyczna, ale teksty nie trafiają do mnie. W przypadku każdego zespołu są one bardzo depresyjne.

Słucham Pink, która moim zdaniem ma fantastyczny głos. Wolę nie komentować tego, o czym śpiewa, ale sama muzyka mi się podoba. Lubię też wiele w rapie i słucham go. Nie podoba mi się oczywiście to, o czym raperzy śpiewają, ale to jak widzisz jest regułą w moim podejściu do współczesnej muzyki. Wiem, że rap bardzo uzależniony jest od technologii, od sampli. Ale co z tego, skoro część fragmentów rapowych utworów jest po prostu fantastyczna. To jedno z dobrodziejstw współczesnej technologii. Możesz wziąć pięć sekund muzyki, powtórzyć to i uzyskujesz taki hipnotyczny efekt. Wielu utworów słucham też pod tym kątem.

Nie zapominam o kompozycjach akustycznych, kawałkach bluegrassowych, w których podobają mi się harmonie i dlatego bardzo lubię je grać. Lubię jazz, lubię Milesa Davisa. Słucham muzyki współczesnej, lecz również tego, co powstało, zanim ja zacząłem się zajmować muzyką.

Wracając do waszych koncertów w Polsce w marcu 2004 roku. Czego mogą się spodziewać fani Budgie? Czy to będą koncerty, podczas których zaprezentujecie wasze największe przeboje, czy też dodacie jakieś niespodzianki, na przykład zupełnie nowe piosenki?

Może być tak, że zagramy jedną lub dwie nowe piosenki. Czy to będą koncerty typu "The Best Of.."? Chyba nie. Raczej zagramy kompozycje z kilku naszych albumów. Zwykle gramy "Nude Disintegrating Parachutist Woman", "Whiskey River" i tym podobne. Gramy też kilka takich kawałków, które nasza publiczność bardzo lubi, na przykład "Napoleon...". Wiesz, my naprawdę mamy z czego wybierać. Zawsze zabiera nam to trochę czasu. Już trochę rozmawialiśmy na ten temat. Osobiście lubię te wolniejsze kawałki z wcześniejszych albumów, które mają takie fajne riffy.

Wspomniałeś parę razy o technologii i nowych brzmieniach. Czy wolisz korzystać w studiu z nowych technologii, czy raczej preferujesz sprzęt analogowy?

To prawda, że bardzo lubię nową technologię. Parę chwil temu pytałeś mnie o remasterowane wersje naszych płyt. Kilka bonusowych utworów na nie nagramy całkowicie cyfrowo. Nowa technologia daje fantastyczne możliwości. Pracuje się dzięki temu o wiele łatwiej. Nie ma żadnych problemów, a w efekcie otrzymujesz bardzo dobrej jakości nagrania. Moim zdaniem brzmią one doskonale. Coś takiego powinniśmy zrobić już wiele lat temu.

Staram się łączyć dwie rzeczy. Korzystam z nowej technologii, ale nagrywać staram się w studiu na żywo. Nie rejestrujemy każdego instrumentu osobno. Kiedy jesteś na koncercie, słyszysz wszystko jednocześnie.

Dziękuję ci bardzo za miłą rozmowę i mam nadzieję, że będziemy mieli okazję pogadać trochę dłużej, gdy pojawicie się na koncercie w Krakowie.

Nie mam nic przeciwko temu... Pamiętam to miasto. Graliśmy tam w 1982 roku. Czy to u was jest ta hala przypominająca statek kosmiczny?

Nie, to w Katowicach.

Prawda, w Katowicach. Również dziękuję za rozmowę.

Cała przyjemność po mojej stronie. Jeszcze raz dziękuję.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Lubień | trasa | muzyka | koncerty | śmiech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy