Reklama

"Mit Atlantydy"


Niemcy z Atrocity zawsze zaskakiwali swoim nieskrępowanym i, często, nowatorskim podejściem do muzyki. Na wydanej w 1992 roku płycie "Todessehnsucht" death metal połączyli z elementami muzyki klasycznej, a do współpracy zaprosili czterech śpiewaków operowych. Na "Blut" poszybowali w rejony gotyckie i opowiadali o wampirach. Wkrótce z Transylwanii przenieśli się do krainy dyskotekowych i popowych dźwięków z lat 80., które wtłoczyli na płytę "Werk 80". Ta ze wszech miar zaskakująca muzyczna fuzja zagwarantowała im wysokie miejsca na listach przebojów, a Atrocity trafił pod strzechy niemieckich klubów i dyskotek. Ostatnio zespół nagrał, a Napalm Records wydał, płytę "Atlantis", będącą udanym połączeniem death metalu z elementami muzyki symfonicznej.

Reklama

Przy okazji jej wydania Maciej Bury umówił się na rozmowę z liderem zespołu Alexandrem Krullem. Długowłosy Niemiec opowiadał o pracy nad "Atlantis", nowym teledysku, cechach udanej ścieżki dźwiękowej i hiszpańskiej konkwiście. Wyjaśnił także dlaczego neonaziści opacznie zrozumieli mit o Atlantydzie.


Wasz poprzedni album "Gemini" został wydany przez wytwórnię Motor Music, będącą oddziałem Universal. Szybko jednak okazało się, że była to jednorazowa przygoda. Dlaczego później przeszliście do Napalm Records?

W Motor Music byliśmy pionkiem. Takie duże wytwórnie troszczą się tylko o zespoły, które zapewniają im odpowiednio wysoki dochód. Kontrakt z taką wytwórnią wiąże się z dużym ryzykiem: albo zarobisz dużo pieniędzy, albo odpadniesz. Po wydaniu "Gemini" postanowiliśmy podpisać umowę z Napalm Records. Dla nich jesteśmy zespołem priorytetowym.

Długo przyszło nam czekać na nowy album?

Wszystko przez mój ślub (śmiech). W lipcu zeszłego roku ożeniłem się z Liv Kristine. Formalności i przygotowania do ceremonii zabrały mi tyle czasu, że nie mogłem się skupić na nowym albumie. Ponadto, budowałem swoje własne studio, w którym chciałem nagrać "Atlantis". Jako nastolatek miałem dwa marzenia: założyć zespół i wydać płytę oraz zbudować własne studio. Obydwa się spełniły. Oczekiwanie na nowy album wydłużyło się także dlatego, że mieliśmy problemy personalne: z zespołu odszedł drugi gitarzysta Torsten.

Byłeś producentem nowej płyty, która powstała w twoim studiu Mastersound. Nie uważasz, że korzystniej jest powierzyć obowiązki producenta obcej osobie, komuś spoza zespołu, kto potrafi chłodnym okiem, obiektywnie nad nią pracować?

Pewnie, że jest korzystniej (śmiech). Masz rację. Taki producent potrafi jak gdyby stanąć obok i popatrzeć na płytę z odpowiedniej perspektywy, która jest niedostępna dla muzyka. Ale? jestem urodzonym perfekcjonistą i na swoją muzykę patrzę bardzo krytycznie, dlatego postanowiłem sam zająć się jej nagraniem. Wydaje mi się, że potrafię spojrzeć na twórczość Atrocity w sposób obiektywny i wyprodukować ją najlepiej. Gdy nagrywałem swoje wokale, pozostali członkowie zespołu służyli mi radą, proponowali wiele rzeczy, mieli wiele sugestii, które wykorzystałem. Wszyscy członkowie Atrocity kontrolują się nawzajem. Gdy nad płytą w studiu pracuje pięciu facetów, którzy obserwują siebie nawzajem, nie ma mowy o braku odpowiedniej perspektywy.

Atrocity przez wszystkie lata wypracował już swój styl. Każda kolejna płyta jest odmienna od poprzedniej i rozpoznawalna zarazem. Staliście się więc takim zespołem, o którym Anglicy zwykli mawiać reliable without being predictable.

Dziękuję za komplement. Pink Floyd nagrywał płyty bardzo różne, czasem kontrastowe, ale zawsze było wiadomo, że masz do czynienia z tym zespołem. Tkwił w ich muzyce jakiś element swoisty tylko dla Pink Floyd. Niepodrabialny. Podobnie słoweński zespół Laibach. Przecież ich albumy tak bardzo różnią się między sobą, że już bardziej nie można, a nie pomyliłbyś ich przecież z żadnym innym wykonawcą. Podobnie jest z Atrocity. Jesteśmy nietypowym zespołem metalowym. Nie robimy jak inni, którzy nagrywają wciąż to samo, zmieniając jedynie tytuły kolejnych utworów. Wyzwaniem dla Atrocity jest spójne łączenie stylów, konstruowanie muzyki na bazie różnorodnych wpływów i nurtów. Dlatego jest tu pop, trochę starego rocka, klawisze i potężny death metal.

Mam wrażenie, że za spójność tej muzycznej mieszanki odpowiadają klawisze. To one ciągną linie melodyczną i nadają ton poszczególnym utworom.

Masz rację. Tak, one tworzą mroczną, mistyczną atmosferę, która jest wspólna dla wszystkich utworów na "Atlantis". Na potrzeby tej płyty stworzyliśmy specjalny efekt klawiszowy, który nazwaliśmy "Atlantis Sound". Wykorzystaliśmy go w każdym utworze, aby cała płyta, mimo różnorodności, stanowiła jedną całość. Nowa płyta jest jak metalowy soundtrack do opowieści o Atlantydzie. Cechą udanej ścieżki dźwiękowej jest jej spójność, dlatego bardzo się cieszę, że zauważyłeś to i doceniłeś nasz wysiłek. Można śledzić mit Atlantydy z muzyką Atrocity w tle, dopasowaną do kolejnych etapów rozwoju mitu. Na płycie jest utwór "Clash of the Titans", który opowiada historię potężnej bitwy. I to słychać: są werble, jest nastrój oczekiwania, napięcie? Utwór jest podniosły, ważą się losy? Albo "Apocalypse", mówiący o zniszczeniu kontynentu? Jest smutny, depresyjny, przygnębiający? Chciałbym, żeby ludzie postrzegali "Atlantis" jako rodzaj filmu, w którym muzyka odzwierciedla wszystkie zmiany nastroju i rozwój akcji.

A nie myśleliście o tym, żeby nagrać ścieżkę dźwiękową do filmu?

Ja już to zrobiłem. W 1991 roku napisałem muzykę do filmu klasy B, która jednak bardzo się różniła od tego, co gramy teraz (śmiech). Chciałbym nagrać muzykę w stylu "Braveheart" czy "Władcy Pierścieni". Odpowiada mi taka pompatyczna, hollywódzka muzyka filmowa. Chciałbym, żeby ktoś nakręcił film o Atlantydzie. Byłby bez wątpienia wspaniały! A może nagramy metalową sagę o Atlantydzie. Dlaczego nie?

Jak myślisz, dlaczego ludzie, mimo upływu lat, wciąż wracają do odwiecznego tematu kontynentu, który jest pewnie tylko ułudą?

Bo ten temat odzwierciedla naszą tęsknotę za złotym wiekiem ludzkości, za rajem utraconym. Mit o Atlantydzie jest bardzo nośnym mitem kultury.

A ty, dlaczego się nim zainteresowałeś?

Gdy miałem osiemnaście lat, matka mojej dziewczyny powiedziała mi, że pochodzi z Atlantydy. Otworzyłem szeroko oczy i zapytałem się: "Co to do cholery znaczy?" Normalnie bym się z tego uśmiał, ale ona traktowała to z taką powagą, że poczułem się zakłopotany. Od wtedy interesuję się Atlantydą i szukam na jej temat informacji. Zgoda, wiem, że Atlantyda to tylko mit. Ale mit był dawniej sposobem na wyjaśnianie zagadek świata, więc w każdym musi być ziarno prawdy. W zeszłym roku, w czasie miesiąca miodowego, odwiedziłem z żoną Islandię. Jest tam wiele megalitowych nagrobków, które niektórzy wiążą z mitem o Atlantydzie. I wtedy zacząłem strasznie poważnie się nad tym zastanawiać. Pomyślałem "Wow, jestem być może w miejscu, wokół którego krążą marzenia ludzkości".

Czy odbyłeś inne wycieczki w celu zapoznania się na miejscu z lokalnymi podaniami o Atlantydzie. W 1994 roku gdy pisałeś teksty o Transylwanii, pojechałeś do Rumunii w poszukiwaniu inspiracji. Czy tym razem było podobnie?

Myślę, że podróż do Islandii miała takie znaczenie. Nakupiłem tam masę książek i zapoznałem się z wieloma mitami o Atlantydzie. Jeden z nich mówi, że w bardzo odległych czasach Islandia została zaatakowana przez najeźdźców z zachodu. Nie wiemy dokładnie skąd pochodzili? Nie sądzę, aby przybyli z terenów dzisiejszej Ameryki Północnej. Więc skąd? Z wyspy na Oceanie Atlantyckim, zwanej Atlantydą.

Nowy album ukazał się w bogatej multimedialnej wersji, zawierającej wyczerpujące informacje na temat Atlantydy. Chciałeś ludzi zarazić swoją pasją?

Przede wszystkim chciałem ludziom przekazać informacje, których być może nie znają. Dotarłem na przykład do ciekawych wiadomości na temat konkwisty Hiszpanów i Portugalczyków w Ameryce Północnej w XVI wieku. Pewnie się zastanawiasz w jaki sposób jest to powiązane z Atlantydą. W wydanym ok. 1550 roku dziele "Historia general y natural de las Indias" autor opowiada o mitach średniowiecznej Hiszpanii. Wierzyli oni w Hesperusa, prehistorycznego króla Hiszpanii, który rządził na ziemiach, do których można było dopłynąć z Afryki po 40 dniach żeglowania. Hesperus był ponadto bratem Atlasa, władającego nad ziemiami położonymi naprzeciwko dzisiejszego Maroka. Podbój Ameryki i eksterminację Indian Hiszpanie uzasadniali więc prawem do dawno straconej kolonii, nad którą w przeszłości panował właśnie Hesperus. Indianie zaś byli przekonani, że Hiszpanie są ich przodkami pochodzącymi z królestwa Aztlan, położonego na wschód od wybrzeży dzisiejszej Ameryki. Aztekowie wierzyli, że oto powraca ich bóstwo Quetzalcoatl. Ceną za tę pomyłkę była nieomal całkowita fizyczna likwidacja rdzennych mieszkańców Ameryki. Natrafiłem na wiele równie zdumiewających historii w trakcie moich prac na Atlantydą. Pewną część wyników tych poszukiwań, po konsultacjach z naukowcem zawodowo zajmującym się tą tematyką, zawarłem w multimediach "Atlantis". Wydaje mi się, że jesteśmy pionierami jeśli chodzi o podobne wydawnictwa. Nie znam żadnego wykonawcy ani zespołu, który zrobiłby coś podobnego przed nami.

Myślisz, że w przyszłości zespoły będą częściej wydawały płyty wzbogacone o wersję multimedialną?

To jest idealny środek dla tych zespołów, które stworzyły concept album. Mogą przekazać w ten sposób maksymalną ilość informacji o własnych zainteresowaniach i inspiracjach. Album multimedialny pozwala artystom wyrazić się jeszcze pełniej. A w rozwoju mediów chyba o to chodzi.

Wśród multimediów znalazł się także teledysk do utworu "Cold Black Days". Zaskakująco współczesny jak na opowieść o Atlantydzie?

Stworzenie teledysku o Atlantydzie wiązałoby się z niewyobrażalną pracą, kosztownymi efektami specjalnymi i budżetem, którym nie dysponujemy. Producent klipu zaproponował nam, abyśmy w nim opowiedzieli po prostu pewną historię zamiast atakować widza efektownymi, ale ubogimi w treść obrazkami. Spodobał nam się ten pomysł. Zrobiliśmy teledysk, który jest tajemniczy, niedopowiedziany. Mit o Atlantydzie spowity jest tajemnicą, na utrzymaniu której komuś zależy. I tak chcieliśmy skonstruować ten teledysk. Pokazaliśmy osobę, która wpada na trop sprawy, ale ktoś rozmyślnie przeszkadza jej w dojściu do prawdy. Myślę, że nawet dzisiaj jest spore grono osób i instytucji, którym nie zależy na poznaniu i rozpowszechnieniu mitu o Atlantydzie. Należy do nich na przykład kościół. Bo skoro Atlantyda istniała, to znaczy, że raj był na ziemi. I nie trzeba było umrzeć, aby tam trafić. Wszystko to nadaje się świetnie do serialu "Z Archiwum X". To takie spekulacje, które są wszakże bardzo interesujące.

Wasz album już trafił na listy przebojów i radzi sobie tam całkiem nieźle.

Lista przebojów nie była naszym celem. Oczywiście, chciałbym być bogaty dzięki muzyce. Ale "Atlantis" był dla nas raczej przygodą muzyczno-intelektualną niż próbą podbicia list przebojów. Cieszę się, że ludzie dostrzegli go i głosują na niego.

W 1996 roku, podczas koncertu Wacken Open Air, zniszczyłeś na scenie olbrzymią swastykę. Ciekaw jestem jak oceniasz przyczyny swoistego renesansu neonazistowskich ugrupowań, zauważalnego w Niemczech, a ostatnio także w Rosji?

Myślę, że zwolennicy tych ruchów błędnie rozumieją pewne założenia. Można to powiązać z mitem o Atlantydzie. W Trzeciej Rzeszy Heinrich Himmler zajmował się trochę okultyzmem. Napisał książkę, w której udowadniał, że rasa ludzka wywodzi się z Atlantydy. I bez względu na treść, idea jest słuszna. Skoro wszyscy wywodzimy się z Atlantydy, wszyscy jesteśmy równi. Dlatego w ostatnim utworze na nowej płycie padają słowa "Wir sind Ein Volk" ("Jesteśmy jednym ludem"). Na końcu albumu ci, którzy przeżyli kataklizm Atlantydy, wyruszają w cztery strony świata w poszukiwaniu nowych domów. Są równi i absolutnie wolni. Takie jest inne przesłanie tej płyty. W komunistycznej NRD często można było usłyszeć na ulicach okrzyki "Wir Sind Ein Volk", wyrażające pragnienie zjednoczenia. Potrzeba bycia razem była naturalną ludzką potrzebą. Ideologia nazistowska czy komunistyczna oznaczała separatyzm, podział i granice. Wolni ludzie zostali od siebie odgrodzeni nieprzekraczalnymi granicami. I naziści i komuniści poszukiwali Atlantydy. Sowieci używali nawet łodzi podwodnych, aby badać dna oceanów w poszukiwaniu zaginionego kontynentu. Jedni i drudzy opacznie zrozumieli równość i wolność ludzi. Zamiast zostawić ludzi samymi sobie, zaczęli zastanawiać się kto jest równy, a kto równiejszy, podzielili cały świat. Cały ten ideologiczny syf dobrze widać w programach kosmicznych. Gdy na księżyc lecieli Rosjanie, wbijali tam rosyjską flagę. Gdy Amerykanie, na powierzchni księżyca powiewała amerykańska flaga. A to przecież jest ten sam, od wieków niezmienny księżyc, który jest dobrem całej ludzkości. A cały ten współczesny neonazistowki ruch to kupa g****.

Oprócz muzykowania w Atrocity, udzielasz się także w projekcie Leave?s Eyes. Niedawno wydaliście płytę "Love Lorn".

Płyta jest znakomita. Myślę, że jest to wymarzony album dla tych wszystkich, którzy są fanami gotyckiego metalu. Ostatnio nagraliśmy także teledysk do utworu "Into Your Light".

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: śmiech | muzyka | Niemcy | Atlantis
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy