Reklama

"Celem nie jest sukces"


Wiosną 2002 roku słynny angielski gitarzysta Ritchie Blackmore (Deep Purple, Rainbow) i jego amerykańska małżonka Candice Night, po raz pierwszy zaprezentowali polskiej publiczności kompozycje projektu Blackmore's Night, który wspólnie od kilku lat tworzą. Przyjęcie było wspaniałe, a zespół bisował ponad godzinę. Ritchie i Candice zapamiętali ten koncert i w maju 2003 roku Blackmore's Night przyjechał do Polski już na dwa występy. Jeden z nich był wyjątkowy, gdyż odbył się w w wykutej w soli Kaplicy Św. Kingi w kopalni w Wieliczce. Sami artyści podkreślali na swojej stronie internetowej, że są zaszczyceni, iż mogą zagrać w takim miejscu. Mało tego, podczas pobytu Blackmore's Night zarejestrowali dwa teledyski do piosenek "Way To Mandalay" i "Ghost Of A Rose" - tytułowego utworu z czwartej studyjnej płyty Blackmore's Night. Album ukazał się w Polsce pod koniec czerwca.

Reklama

Na kilka dni przed tym wyjątkowym występem, Ritchie Blackmore i przemiła Candice Night znaleźli czas na rozmowę z Lesławem Dutkowskim.


Czy nowa płyta "Ghost Of A Rose" różni się znacząco w porównaniu do poprzedniej, "Fires At Midnight"?

RB: Nie za wiele. Charakter muzyki jest raczej taki sam. Staramy się przede wszystkim zachować naszą tożsamość i nie podążamy za tym, co jest współczesne i masowe. Staram się, aby muzyka była świeża, organiczna. Inni wykonawcy w większości opierają się na tych samych patentach. Nowa płyta to ten sam kierunek. I zawsze taki będzie, bo naszym głównym celem nie jest sukces. Byłoby miło go odnieść, ale to nie jest nasz główny cel. Nie jesteśmy zdesperowani, żeby odnieść sukces.

Ale przecież już go odnieśliście?

RB: Do pewnego stopnia być może tak. Ale pamiętam, że gdy zaczynaliśmy grać taką muzykę, mówiono nam: Nigdy nie zarobicie pieniędzy na średniowiecznej muzyce. Taki chyba był dokładnie cytat. Jednak to, co robimy z Candice, jest pracą, którą kochamy. Jeżeli ludziom się to podoba, to tym lepiej dla nas. My nie przykładamy się jakoś bardzo do tego, aby mocno promować nasze płyty. Dlatego też wybraliśmy wytwórnię, która nie wywiera na nas żadnej presji, abyśmy pisali bardziej popowe piosenki.

Czy któraś z piosenek z nowej płyty zostanie nagrana w innym języku niż angielski?

CN: Jest to jedna z rzeczy, nad którymi jeszcze dyskutujemy. Oryginalnie zamierzałam nagrać kilka z nich w kilku językach. Zapytałam każdą z wytwórni wydających nas na różnych kontynentach, co oni o tym sądzą, bo w sumie nie byłoby to takie złe, gdyż piosenki w tych językach mogłyby być z powodzeniem prezentowane w lokalnych stacjach radiowych. Na razie jednak czekam na to, aby przysłali mi teksty piosenek w tych językach, tak abym mogła nauczyć się ich fonetycznie i potem nagrać je w studiu. Teraz jesteśmy w Krakowie i być może zastanowimy się z wytwórnią nad tym, aby nagrać piosenkę po polsku i ją wydać.

Candice, skorzystam z okazji i złożę ci spóźnione życzenia urodzinowe. Co tym razem Ritchie dał ci w prezencie?

CN: (śmiech) Wiesz, przez ostatnich kilka lat nie miałam w ogóle urodzinowego przyjęcia-niespodzianki, bo zawsze w tym okresie koncertowaliśmy. Tym razem zorganizowano mi takie wśród arkad. Było mnóstwo zabawy. Czułam się niczym mały dzieciak biegający wśród gości. Już sam fakt, że Ritchie wytrwał tam ze mną, jest wspaniałym prezentem, bo on nienawidzi arkad i tego typu rzeczy. (śmiech) A tego dnia w ogóle się na to nie uskarżał.

W prezencie dał mi przepiękną starą bransoletę z ozdobnymi kwiatami, z których każdy ma płatek pomalowany w innym kolorze. To naprawdę prześliczny klejnot. Oczywiście będę ją mieć podczas koncertu, bo odkąd ją dostałam, pokazuję ją wszystkim. (śmiech)

Ritchie, a co ty dostałeś na urodziny, bo obchodziłeś je niedługo przed Candice?

RB: Dostałem całą masę płyt kompaktowych z tradycyjną muzyką, którą kolekcjonuję. Oczywiście mało kto wie, gdzie takie płyty zdobyć, a ja zrobiłem listę tytułów, które chciałbym mieć, a kiedy je dostałem, to była naprawdę wielka niespodzianka. Sprezentowano mi płyty z folkową muzyką bułgarską, z muzyką cygańską i z innych stron także.

Przeczytałem, że miałeś wielkie urodzinowe przyjęcie w Normandii i życzenia śpiewano ci także po polsku. Czy to prawda?

RB: O tak. Mam w Polsce kilku przyjaciół. Mamy też przyjaciół w Rumunii, we Włoszech, ale nie mam przyjaciół w Ameryce. (śmiech)

I z tego, co wiem, to w ogóle nie lubisz przebywać w Ameryce.

RB: Nie cierpię. Dla mnie to największa kara. Ale trzeba płacić za to, co się robi.

Twoja życiowa partnerka jest jednak Amerykanką?

RB: Prawda i gdyby nie chodziło o Candice, już dawno by mnie tam nie było.

Ritchie, na płycie "Ghost Of A Rose" znalazły się dwie przeróbki. Jedna to "Diamonds And Rust" Joan Baez, spopularyzowana przez Judas Priest, zaś druga to "Rainbow Blues" z repertuaru Jethro Tull. Domyślam się, że nagranie kawałka Jethro Tull to może być z twojej strony odwzajemnienie przysługi Ianowi Andersonowi.

RB: Nie, to nie tak. To po prostu moja ulubiona piosenka tego zespołu. Ian Anderson i Bob Dylan to jedni z moich ulubionych artystów. Dla mnie oni są przede wszystkim muzykami, a nie ludźmi biznesu, zaś to, co robią, jest dla mnie sztuką. Fanem Iana Andersona zostałem w 1974 roku, kiedy usłyszałem go na płycie "War Child". Graliśmy jego kompozycje już dawno. W końcu trafiliśmy na utwór, który nie znało zbyt wielu ludzi. Candice i ja pomyśleliśmy, że dobrym pomysłem byłoby nagranie go. Mocną stroną bycia w tym zespole jest to, że możemy w zasadzie nagrywać taką muzykę, jaką chcemy. Wspaniale jest być w takiej sytuacji, że można nagrywać muzykę kogoś innego, która brzmi jak nasza własna.

Sądzę, że nie wszystkie zespoły lubią nagrywać utwory z cudzego repertuaru. Zwłaszcza dotyczy to starych zespołów, w których ja grałem. Deep Purple raczej by nie pomyśleli o nagraniu czyjejś kompozycji. Owszem, na początku zdarzało nam się je nagrywać i zarejestrowaliśmy między innymi "Hush", ale od 1970 roku już nie. Potem były już tylko nasze piosenki, co wydawało mi się dziwne, skoro tak wiele dzieje się w muzyce. Piosenka Joan Baez też jest jednym z naszych ulubionych kawałków.

To pytanie chyba mogę zadać wam obojgu. Przed rokiem powiedzieliście mi, że interesujecie się historią Europy. Czy przestudiowaliście jakieś materiały o Polsce, o Krakowie, zanim tu przyjechaliście?

RB: Nie, nie udało mi się. To przychodzi nam bardzo powoli. Powiem ci, że dość ciężko jest znaleźć materiały o Krakowie, w szczególności w innym kraju. Poza tym nie mieliśmy zbyt wielu okazji, aby wyjść ze studia, bo głównie tam spędzaliśmy czas grając i nagrywając nowe kompozycje. Raczej chodziłem na spacery niż do sklepów. Oglądaliśmy dziś w Krakowie stare budynki, piwnice i wyglądają one bardzo interesująco. Na pewno o wiele bardziej interesująco niż miejsce, w którym byliśmy w Polsce ostatnio [Zabrze - red.].

Gracie koncert w kopalni soli. Grałeś już kiedyś pod ziemią?

RB: Nie, nigdy. Zagramy koncert głónie akustyczny, bo gdybyśmy odkręcili wzmacniacze za głośno, spowodowalibyśmy zawalenie się kopalni. A tego nie chcemy zrobić. Wybraliśmy więc łagodniejszy materiał. Poza tym nigdy wcześniej nie zdarzyło nam się grać w kopalni soli.

Kiedy rozmawiałem z wami poprzednio, Candice określiła cię jako człowieka, który zaraża sam siebie tworzeniem muzyki i komponuje w każdej wolnej chwili, także w hotelu. Możesz ujawnić, czy napisałeś już coś podczas pobytu w Krakowie?

RB: Zeszłej nocy poszliśmy do pewnego miejsca i na naszej następnej płycie na pewno znajdzie się poświęcona mu piosenka. Po angielsku nazywa się ono "Peasant's Kitchen".

Po polsku ta restauracja nazywa się "Chłopskie jadło".

RB: Byliśmy pod wielkim wrażeniem i na pewno coś po tej wizycie pozostanie na naszej płycie. Zawsze piszemy piosenki o miejscach, w których bywamy.

Candice, tytuł nowej płyty brzmi "Ghost Of A Rose". Wiemy już, że są na niej dwie kompozycje z cudzego repertuaru, ale czy można powiedzieć, że jest to jakaś opowieść, historia o duchach, czy tylko zbiór piosenek o pewnych tematach?

CN: Tym razem przed wejściem do studia mieliśmy już gotowe wszystkie piosenki. W zeszłym roku wiele podróżowaliśmy i zagraliśmy także wiele koncertów na zamkach. "Queen For A Day" na przykład jest o jednym z niemieckich zamków. "Three Black Crows" z kolei jest o innym niemieckim zamku w Schwarzwaldzie.

Kiedy przyjrzeliśmy się wszystkim utworom tuż przed wejściem do studia, naszły nas refleksje o tych wszystkich podróżach, które odbyliśmy w ubiegłym roku. Zdaliśmy sobie sprawę, w jak dużym stopniu miejsca, w których bywasz, wpływają na ciebie i sprawiają, że wizualizujesz sobie pewne rzeczy. Tak więc ta płyta to bardziej zbiór piosenek, a jednocześnie refleksja na temat naszych podróży do tych wszystkich zamków.

Kolejne pytanie także jest do ciebie Candice. Wiem, że wzięłaś udział w nagraniu albumów z Saschą Paethem i Beto Vasquezem. Pierwszy z nich, podejrzewam, zawiera muzykę epicką, powermetalową, z której Sascha jest znany. Możesz powiedzieć, co w takim razie znajdziemy na albumie Beto Vasqueza, zatytułowanym "Infinity"?

CN: Tak naprawdę muzyka jest tu dość podobna do tego, co znajduje się na płycie Saschy. Pojawia się też kilku innych gości. Jest Tarja z Nightwish i Sabine z Edenbridge. Ja raczej jestem znana z takiego bardziej łagodnego głosu, podczas gdy te dwie dziewczyny śpiewają mocno, powermetalowo i operowo. Beto postanowił jednak napisać także lżejsze utwory, bardziej klimatyczne i chyba dlatego postanowił mieć mnie na tej płycie.

To było dość dziwne doświadczenie, bo wcześniej raczej nikt mnie nie kojarzył z tego typu kompozycjami. Wydaje mi się, że to wyszło całkiem nieźle. A co do albumu Sachy, to on chyba ukaże się pod koniec tego miesiąca [rozmowa odbyła się w maju 2003 r. - red.] albo w następnym. Opowiada on piękną historię legendarnej Ainy.

Wiem też, że przygotowałaś dwie kompozycje na swoją płytę solową. Co się dalej z nimi stanie?

CN: To prawda. Zabawne też jest to, że na naszą nową płytę napisałam całkowicie samodzielnie dwie kompozycje - "Three Black Crows" i "Ivory Tower". Ja komponuję zupełnie inaczej niż Ritchie. Robię to na fortepianie, bo kiedyś uczyłam się gry na tym instrumencie. Wszystko u mnie powstaje pod wpływem jednego porywu - melodia, wokale i nawet teksty. Z jakiegoś powodu całość rodzi się niemal natychmiast.

Jestem bardzo zadowolona, że wybrano dwie moje piosenki na "Ghost Of A Rose", ale oprócz tego mam napisaną całą masę innych kawałków. Ale, niestety, leżą one sobie w kąciku i osiada na nich kurz. (śmiech)

Zaczęłam chyba pisać mniej więcej w 1996 roku, kiedy przygotowywaliśmy płytę "Shadow Of The Moon". Wtedy jeszcze Ritchie był związany z Rainbow i dopiero potem uwolnił się od tego. Zaczął potem komponować materiał dla Blackmore's Night, ale tak tylko dla zabawy. Miałam wtedy całe mnóstwo gotowych tekstów i powiedziałam Ritchiemu w pewnym momencie, że może by je jakoś wykorzystał. A on powiedział: Czemu nie napiszesz jakiejś własnej muzyki do nich. W ten sposób zmusił mnie do tego. Powiedział: Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Od tego czasu zaczęłam siadać przy fortepianie i komponować. I nagle zaczęły powstawać piosenki. Z tym, że to, co ja piszę, nie ma chyba tego renesansowego rysu, co kompozycje pisane dla Blackmore's Night przez Ritchiego. Są one takie bardziej balladowe, łagodne, mają coś wspólnego z muzyką z Europy Wschodniej. W zeszłym roku postanowiłam odkurzyć kilka z nich, zaprosiłam paru muzyków do studia i nagraliśmy je. Wszystko na żywo. Udały się wspaniale.

Ritchie, byłeś zaskoczony, kiedy okazało się, że Candice ma napisanych kilka piosenek na waszą nową płytę?

RB: Nie. Miała w sumie przygotowanych chyba z 10 kawałków. Zależało nam jednak przede wszystkim na tym, aby zachować historyczny klimat naszych kompozycji, a nie dodawać elementów popowych. Na szczęście ona napisała i takie, i takie utwory. Te popowe piosenki mogłaby chyba wykorzystać na swojej płycie, jeśli zdecyduje się ją nagrać i wydać.

Czy ty pełnisz w Blackmore's Night rolę kogoś w rodzaju dyrektora kreatywnego?

RB: W pewnym stopniu, choć ja nazwałbym siebie dyktatorem kreatywnym.

Po tych wszystkich latach wciąż jesteś dyktatorem?

RB: Tak. Chyba przez całe życie jestem dyktatorem. Wszędzie się wtrącam i na wszystkim muszę pozostawić swój ślad.

Rok temu mówiliście mi o DVD, które zamierzaliście wydać, a z tego, co wiem, do tej pory ono się nie ukazało?

CN: To prawda, że się nie ukazało, ale za to w ubiegłym roku zarejestrowaliśmy profesjonalnie dwa nasze koncerty. Jeden w Schwarzbergu, na dziedzińcu ślicznego zamku. Podczas tego występu zdarzyło się parę nieprzewidzianych rzeczy, na przykład wszystko się nagle wyłączyło i publiczność śpiewała nasze utwory. Drugi koncert nagraliśmy w Eisenach, również w pięknym zamku. To był zupełnie inny koncert, w większości w zamkniętych pomieszczeniach i akustyczny. Wyglądało to mniej więcej tak, jakbyśmy grali w muzem.

Zwłoka wynika także z tego, że zamierzamy nakręcić teledyski, tu w Krakowie, do "Way To Mandalay" i "Ghost Of A Rose", i także zamieścić je na DVD. Ostatnio słyszałam, że to DVD ma się ukazać w październiku. Już nie będziesz musiał tak długo czekać. (śmiech)

Czy dalej piszesz dzienniki z wierszami?

CN: Tak, oczywiście. Robię to od bardzo dawna, bo dzięki temu mogę wyrzucić z siebie wszystko. Poza tym, kiedy wracam do tego, co już napisałam, zdarza mi się wpaść na pomysł na piosenkę albo na jakiś fragment tekstu. Moje dzienniki są bardzo osobiste, bo to co w nich piszę pochodzi z mojego wnętrza. Piszę niemal cały czas i wszędzie zabieram dziennik ze sobą.

Jak obszerny jest ten dziennik?

CN: Bardzo obszerny. To już gruba książka. Jest w nim mnóstwo wierszy. Kiedy zapiszę jeden zeszyt, natychmiast zaczynam pisać w kolejnym. (śmiech) Ten proces trwa nieprzerwanie. Jest to też dla mnie rodzaj terapii. Ale to jest fajna terapia, bo sam dziennik nie będzie ci wystawiał oceny. (śmiech)

A myślałaś kiedyś, aby to wydać, jako na przykład zbiór poezji?

CN: Przyznaję, że jeszcze o tym nie myślałam. Raczej myślałam o wydaniu książki z naszymi tekstami albo książki dla dzieci z ilustracjami do naszych piosenek, które przecież są bardzo plastyczne i można sobie dzięki nim wyobrazić różne sytuacje, wybrać się do rozmaitych miejsc. O czymś takim na pewno już myślałam, ale nie przyszło mi do głowy, by wydawać swoje wiersze. Muszę się nad tym zastanowić.

Ritchie, Candice od czasu do czasu pojawia się gościnnie na płytach innych wykonawców. Czy ciebie nikt o coś podobnego nie prosił?

RB: Wielu prosiło, ale ja zawsze odmawiam. Staram się unikać ludzi, którzy mają za wiele wspólnego z biznesem i w ogóle samego biznesu muzycznego. Poza tym naprawdę nie lubię przebywać w studiu. Uwielbiam grać muzykę, ale nie w studiu. Oprócz tego to, o co proszą mnie zespoły, mogą równie dobrze nagrać bez mojej pomocy. No i do tego dochodzi także fakt, że nie ma zbyt wielu zespołów, które lubię. Zachodnia muzyka w ogóle mnie nie interesuje. Pociąga mnie za to muzyka renesansowa.

Nie będę cię pytał o Rainbow ani Deep Purple, ale powiedz mi, czy masz swoich ulubionych artystów w kręgu muzyki renesansowej?

RB: O tak, jest takich artystów bardzo wielu i cały czas staramy się szukać kogoś nowego. Najbardziej cenię w nich to, że oni robią muzykę przede wszystkim dla samej muzyki, a nie po to, aby być pokazywanymi w MTV. Mam swoich ulubionych artystów w Niemczech, w Czechach jest też wspaniały zespół wykonujący muzykę średniowieczną. Wszędzie można takich artystów odnaleźć.

Pamiętasz kiedy straciłeś definitywnie zainteresowanie muzyką rockową? Po ostatniej płycie Rainbow?

RB: Tak. Miałem już serdecznie dość grania riffów. Nie chodzi mi konkretnie o granie na przykład "Smoke On The Water", lecz o pewne nastawienie, typowe dla tego gatunku. Dla mnie to wszystko brzmiało tak samo. Dziś, po tylu latach, też jest to to samo. Miałem już przesyt tego i dlatego poszukałem muzyki, która dałaby mi świeżość.

Na koncertach Blackmore's Night gramy jednak rockowe kawałki, ale po swojemu. Cały czas gram głośno i cały czas na Stratocasterze. Nie gram tylko w towarzystwie rockowych muzyków. To, co my gramy, to taki renesansowy rock, z większym naciskiem na słowo rock.

Co takiego jest w Fenderze Stratocasterze, że jest to twoja ulubiona gitara?

RB: Bardzo podoba mi się to, jak wygląda. Grałem kiedyś na Gibsonie. Kiedy jednak opracowano większe wzmacniacze, znacznie lepiej brzmiały na nich Fendery niż Gibsony. Bardziej mi pasowało to brzmienie, no i podobało mi się to, jak te gitary wyglądają. Wydaje mi się, że Jimi Hendrix udowodnił, iż Stratocaster sprawia, że ludzie siadają i słuchają.

Dziękuję wam bardzo za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: gitarzysta | dziennik | piosenka | DVD | studia | utwory | muzyka | deep | koncert | angielski | Candice Night | Kraków | piosenki | śmiech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy