Reklama

Swoim przebojem z "Pulp Fiction" porwał miliony! Co zrujnowało go finansowo?

Dick Dale nazywany był królem surf rocka. W latach 60. podbił listy przebojów utworem "Misirlou", który zainspirował m.in. Black Eyed Peas oraz Quentina Tarantino, który wykorzystał go w "Pulp Fiction". Mimo popularności rockman nie dorobił się wielkich pieniędzy, a pod koniec życia znalazł się w katastrofalnej sytuacji finansowej. Mija 5 lat od jego śmierci.

Dick Dale nazywany był królem surf rocka. W latach 60. podbił listy przebojów utworem "Misirlou", który zainspirował m.in. Black Eyed Peas oraz Quentina Tarantino, który wykorzystał go w "Pulp Fiction". Mimo popularności rockman nie dorobił się wielkich pieniędzy, a pod koniec życia znalazł się w katastrofalnej sytuacji finansowej. Mija 5 lat od jego śmierci.
Dick Dale zmarł w wieku 81 lat. OStatnie lata życia dla autora wielkiego przeboju były wyjątkowo ciężkie /David Livingston /Getty Images

Urodzony w 1937 roku w Bostonie (chociaż do pewnego czasu w jego biografiach figurowało, że przyszedł na świat w Bejrucie) Dick Dale od pierwszych lat swojego życia miał kontakt z muzyką. Wszystko za sprawą ojca, z pochodzenia Libańczyka, który wraz z innymi członkami rodziny grał w lokalnym zespole popularne piosenki z Bliskiego Wschodu. Co warto również odnotować, matka Dale'a miała polskie korzenie. Dale naprawdę nazywał się Richard Monsour.

Reklama

Już od najmłodszych lat Dale podpatrywał dorosłych, grających libańskie melodie. Dzięki temu szybko zaznajomił się z tarabaki oraz oudą (instrument przypominający lutnię). Gra na tych instrumentach zainspirowała muzyka do stworzenia własnego, niepowtarzalnego stylu. Na jego twórczość wpłynęła jeszcze jedna rzecz - surfing. Jako 17-latek przeniósł się do Kalifornii.

Deska surfingowa, plaża i rock. Tak wykuwał się nowy gatunek muzyki

Dale chciał, aby jego muzyka oddawała to, co siedzi mu w głowie, kiedy jest na desce i walczy z falami. To wszystko doprowadziło, że leworęczny gitarzysta stworzył niepowtarzalny styl grania na instrumencie. Jego znakiem firmowym stało się szybkie granie efektu "staccato". Warto dodać, że przez pewien czas Dale grał na gitarze dla praworęcznych. Nie zdecydował się jednak na modyfikacje, tak jak robił to Hendrix, a grał na niej odwrotnie.

Gitarzysta szybko zdobył uznanie. Od lipca 1961 roku występował w Rendezvous Ballroom w Balboa w Kalifornii, gdzie tysiące osób (głównie surferów) szalały na jego występach wraz z grupą Del-Tones.

"Pamiętam, że latem w 1961 roku udałem się do Rendezvous, aby sprawdzić, o co chodzi w tym całym zamieszaniu wokół Dicka Dale'a. To było niesamowite doświadczenie. Jego muzyka była bardzo dynamiczna, głośniejsza i bardziej wyrafinowana niż to, co graliśmy. Energia, jaka wytwarzała się między Del-Tones, a surferami tańczącymi w samych sandałach, była niezwykle intensywna" - opowiadał Paul Johnson, członek grupy The Bel-Airs.

W 1961 roku Dale wraz ze swoimi kolegami stworzył pierwszą surf rockową piosenkę o tytule "Let's Go Trippin'". Ten przebój wraz z "Jungle Fever" i "Surf Beat" trafił na debiutancką płytę Dicka i Del-Tones pt. "Surfers's Choice" z 1962 roku.

Piosenka, którą zachwycił się sam Quentin Tarantino. To ona dała sławę Dickowi Dale'owi

Niedługo po jej wydaniu Dale z kolegami nagrał największy przebój i utwór, który stał się symbolem surf rocka - "Misirlou" (początkowo nazwany "Miserlou"). Co ciekawe gitarzysta stał się bardziej popularyzatorem kompozycji niż jego oryginalnym twórcą. "Misirlou" to bowiem melodia znana od lat na Bliskim Wschodzie, a Dale postanowił jedynie ją ulepszyć i przedstawić szerszej publice w USA.

Sama piosenka też powstała nieco przypadkiem - był to efekt zakładu Dale'a z jednym z fanów. Muzykowi zarzucono, że nie da rady zagrać tylko na jednej strunie. Twórca przypomniał sobie, ze członkowie jego rodziny grali wspomniany "Misirlou" właśnie w taki sposób. Dale wykorzystał taką samą technikę, podkręcając przy tym tempo.

Utwór, która znalazł się na drugiej płycie gitarzysty i jego zespołu - "King of the Surf Guitar" - z miejsca stała się hitem. W kolejnych latach inspirowała również inne gwiazdy - m.in. The Beach Boys, Black Eyed Peas, a drugą młodość przebojowi zapewnił Quentin Tarantino, który wykorzystał piosenkę w swoim filmie "Pulp Fiction". Kompozycja w ponadczasowej produkcji pojawia się na niecałą minutę na początku filmu i przykuwa uwagę widza. Sam reżyser opisał to, co dzieje się w tym czasie następująco: "ta piosenka rzuca filmowi wyzwanie, któremu ten musi sprostać".

Upadek surf rocka i upadek na zdrowiu

Co działo się natomiast po wydaniu drugiej płyty z Dickiem Dale'em i jego kolegami? Po pierwsze ich muzyka trafiła na zły moment. W połowie lat 60.  Ameryka była świadkiem "brytyjskiej inwazji". Chłopców z plaży zastąpili The Beatles, The Rolling Stones i wiele innych kapel zza Atlantyku.

Sam Dale podupadł na zdrowiu. Zachorował na raka jelita grubego, z którym walczył przez kilka lat. W tym czasie zawiesił swoją działalność muzyczną. Karierę wznowił dopiero w latach 80. W 1988 roku wraz ze Stevie'em Rayem Vaughanem Dale'a nominowano do nagrody Grammy za muzykę do filmu "Back to the Beach". Kolejne lata dla muzyka były czasem nagrywania kolejnych płyt i koncertów. Żadna jednak nie przebiła się szerzej.

Mimo intensywnej kariery Dale nigdy nie dorobił się fortuny. Problemy finansowe dały się we znaki w momencie, gdy gitarzysta ponownie podupadł na zdrowiu. Muzyk od młodości był zwolennikiem zdrowego trybu życia. Trzymał się z daleka od wszystkich używek, w latach 70. wyrzucił z jadłospisu czerwone mięso, a ponadto uprawiał sztuki walki. To jednak nie sprawiło, że Dale'a ominęły poważne problemy.

Król surf rocka nie miał za co żyć. Zmarł w biedzie

Zapomniany gwiazdor, który w 2015 roku został umieszczony przez "Rolling Stone" w setce najlepszych gitarzystów wszech czasów, oprócz walki z nowotworem (usunięto mu część jelita grubego, przez co pod ubraniami nosił specjalną torebkę na wydalane treści), cierpiał na cukrzycę i niewydolność nerek.

W 2016 roku przyznał, że chętnie przeszedłby na emeryturę, jednak nie pozwala mu na to sytuacja finansowa. W rozmowie z "Pittsburgh City Paper" mówił: "Nie mogę przestać występować. Kiedy skończę karierę, to po prostu umrę".

"Co miesiąc muszę płacić trzy tysiące dolarów za leki i specjalne akcesoria, którzy pozwalają mi żyć. W szpitalu radzili, abym wymieniał worek stomijny raz na tydzień. Jeżeli jednak nie wykonam tego dwa razy na dzień, to może dojść do zakażenia, które powoduje ogromny ból. Przytrafiło mi się to w przeszłości, gdy nie trzymałem się poleceń wydawanych przez lekarzy" - wyjaśniał Dale.

Dale po wielu latach walki z problemami zdrowotnymi zmarł w 2019 roku w wieku 81 lat.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Dick Dale | Tarantino Quentin
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy