Reklama

Mortician: Wokalista torturowany w Polsce?

Po niespełna dwóch miesiącach pobytu w polskim areszcie, Will Rahmer, wokalista amerykańskiej deathmetalowej grupy Mortician wrócił do domu. Muzyk, któremu postawiono zarzut ataku na taksówkarza z użyciem niebezpiecznego narzędzia, twierdzi, że był w Polsce poddawany "psychicznym torturom", a pobyt w polskim więzieniu wspomina jako "koszmar".

Przypomnijmy, że do napaści na taksówkarza z Zielonej Góry doszło w późnych godzinach wieczornych, 13 listopada 2005 roku. Tego dnia, jego grupa, wraz z angielskim Akercocke, Norwegami z Blood Red Throne i polskim Vomigod, wystąpiła w klubie "Peron 5" w Zielonej Górze. Na scenie w składzie Mortician Rahmera jednak zabrakło.

"Po pierwsze, zanim jeszcze wyruszyłem na trasę, czułem się źle, a na pokładzie samolotu mój stan zdrowia pogorszył się. Na promie do Anglii i później w autokarze z dwudziestoma innymi osobami nie było lepiej. Bez wolnych dni na odpoczynek stawałem się coraz bardziej chory, nie biorąc lekarstw. Kiedy dotarliśmy do Polski byłem w fatalnym stanie, okropnie bolało mnie gardło i nie chciałem tego kontynuować" - tłumaczy muskularny wokalista na swojej oficjalnej stronie.

Reklama

"Były jeszcze inne kwestie związane z pewnymi dwulicowymi kretynami, zaangażowanymi w trasę, co miało też wpływ na podjętą przeze mnie decyzję o powrocie do domu. Inaczej wylądowałbym w szpitalu lub musiał odwołać koncerty" - bez szczegółów wyjaśnił Rahmer.

Feralnego wieczoru, lider Mortician postanowił wrócić do Stanów Zjednoczonych, więc wsiadł do taksówki i kazał się zawieźć na lotnisko w Berlinie. W miejscowości Gęstowice koło Krosna Odrzańskiego, Rahmer zaatakował taksówkarza. Według relacji kierowcy, amerykański muzyk przyłożył mu do szyi scyzoryk, którym go ranił w szyję podczas szamotaniny.

"Co do sprawy z taksówkarzem, nie będę w to teraz wnikał. Moi bliscy bracia i siostry, których kocham i którym ufam, usłyszą prawdziwą historię. Powiedzmy jednak, że musiałem się zmierzyć z sytuacją życia lub śmierci i zareagowałem na nią tak, jak potrafiłem. Ci, którzy dobrze mnie znają, wiedzą, że nie biegam i nie dźgam nikogo nożem za nic. Jeśli już to najpierw w ruch idą pięści" - z rozbrajającą szczerością wyznał Amerykanin, unikając jednocześnie przedstawienia swojego jasnego stanowiska w sprawie.

Taksówkarzowi udało się uciec z samochodu i powiadomić policję. W tym czasie Rahmer zajechał do przejścia granicznego w Świecku, gdzie porzucił pojazd. Tam ok. godz. 3 nad ranem został zatrzymany przez policjantów.

Przy Rahmerze znaleziono zestaw scyzoryków i kastetów. Nieoficjalnie mówi się, że Amerykanin był pod wpływem silnych narkotyków. Sam lider Mortician podobno tłumaczył się, że wydawało mu się, że to taksówkarz go zaatakował, a on tylko próbował się bronić.

"Wziąłem taksówkę i próbowałem dostać się do granicy z Niemcami, ale wszędzie były blokady, dlatego wyszedłem z taksówki i pobiegłem do lasu, gdzie policja nie mogła mnie złapać przez 5-6 godzin. Po tym jak się rozproszyli, wyszedłem z lasu. Tam kasjer z postoju dla ciężarówek wezwał policję i tam też mnie złapali. Wówczas zaczął się koszmar" - kontynuuje śpiewający basista Mortician.

"Przez pierwsze kilka dni byłem poddawany psychicznym torturom, ale w ogóle nie mogli mnie złamać, będąc tym bardzo wkurzeni. Przenoszono mnie do trzech różnych zakładów, a każdy z nich był taki sam" - twierdzi Will Rahmer.

"Miałem tylko jeden incydent z kilkoma więźniami, którzy okazali się największymi ci****, jakie w życiu spotkałem. 5 czy 10 idiotów chciało mnie dopaść, co było naprawdę trudne. Tak czy inaczej, nie udało się im, podobnie jak i gó****** klawiszom, którzy nie zdołali mnie złamać. To całe ich psychiczne torturowanie odwróciłem przeciwko nim, drwiąc z kilku z nich" - dodał.

Z innych wypowiedzi Amerykanina wynika, że wszystkie stawiane mu zarzuty zostały oddalone. Pierwotnie muzykowi z Nowego Jorku groziło od 3 do 15 lat pozbawienia wolności.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Mortician | wokalista
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy