Reklama

Bohdan Łazuka kończy 85 lat: "Zarabiać jakoś muszę". Ile ma emerytury?

Uważa, że człowiek się starzeje, kiedy mówi, ile ma lat. Dlatego on do swoich 85. urodzin nie przywiązuje szczególnej wagi i nie planuje z tego powodu hucznej imprezy. "Ja już swoje wytańczyłem, i na scenie, i w życiu" - mówi nam. Nie bardzo ma też ochotę grać w filmach, choć niedawno dał się namówić na występ w komedii romantycznej "Uwierz w Mikołaja", która wchodzi do kin na początku listopada. Bohdan Łazuka wciela się w niej w postać pensjonariusza domu spokojnej starości, którego wciąż interesują młode, piękne dziewczyny. Idealnie pasuje do tej roli, bo kobiety wciąż go fascynują.

Uważa, że człowiek się starzeje, kiedy mówi, ile ma lat. Dlatego on do swoich 85. urodzin nie przywiązuje szczególnej wagi i nie planuje z tego powodu hucznej imprezy. "Ja już swoje wytańczyłem, i na scenie, i w życiu" - mówi nam. Nie bardzo ma też ochotę grać w filmach, choć niedawno dał się namówić na występ w komedii romantycznej "Uwierz w Mikołaja", która wchodzi do kin na początku listopada. Bohdan Łazuka wciela się w niej w postać pensjonariusza domu spokojnej starości, którego wciąż interesują młode, piękne dziewczyny. Idealnie pasuje do tej roli, bo kobiety wciąż go fascynują.
Bohdan Łazuka kończy 85 lat /AKPA

Zagrał w kilkudziesięciu filmach, w tym w kultowych komediach z lat 60. i 70. Jego występy w filmach "Nie lubię poniedziałku", "Nie ma róży bez ognia", "Brunet wieczorową porą" czy "Poszukiwany, poszukiwana" przeszły do historii polskiego kina i bawią do dziś. W ostatnich latach grał mało. Propozycje wciąż dostaje, ale przyjmuje tylko nieliczne.

Kilka lat temu dał się namówić Michałowi Milowiczowi, z którym przyjaźni się od lat i zagrał w jego debiucie reżyserskim "Futro z misia". Film okazał się klapą. Być może to trochę zraziło Łazukę (zobacz!) do występów przed kamerą. Chociaż on sam twierdzi, że zwyczajnie nie ma na to już siły i chęci.

Reklama

Bohdan Łazuka: Zarabiać jakoś muszę

"Nie chcę mi się już występować w filmach. Trzeba pojawić się na planie rano i czekać do popołudnia, żeby powiedzieć: 'Dzień dobry panu'. Ja się już nie nadaję do takich historyjek, jestem już stary. Poza tym wszyscy moi ukochani reżyserzy już nie żyją - Bareja nie żyje, Chmielewski nie żyje, Kaziu Kutz też nie, Hanuszkiewicz, Gruza nie żyją. A młodych reżyserów nie bardzo znam. Ja jestem artystą starej daty, do nowoczesnego grania nie bardzo się nadaję" - mówi w rozmowie z PAP Life Bohdan Łazuka.

Zwykle raz w miesiącu występuje gdzieś w Polsce ze swoim recitalem. Od lat akompaniuje mu ukochany przyjaciel, Czesław Majewski. "Nie zamierzam rezygnować z pracy, bo nie mam wyboru. Mam trzy tysiące emerytury, chociaż kiedyś zapełniałem hale i stadiony. Nic innego nie potrafię robić, a zarabiać jakoś muszę. Ale nie narzekam" - dodaje pogodnie.

Sprawdź tekst utworu "Między nami pokój" w serwisie Teksciory.pl!

Choć dziś występuje w kameralnych salach, publiczność zawsze dopisuje. Nie jest tym zaskoczona Joanna Kurowska. "Tam, gdzie jest Bohdan Łazuka, zawsze panuje dobry humor. Miałam przyjemność być z nim razem na Festiwalu Dobrego Humoru. Jest fantastycznym kompanem, opowiada wspaniałe anegdoty. To jest wielki mistrz grania komediowego, piosenki, fantastycznie swingujący, ogromny, niewykorzystany talent" - mówi w rozmowie z PAP Life aktorka.

Podobnie uważa Adrianna Godlewska, aktorka i żona Wojciecha Młynarskiego, która Łazukę zna od czasów studiów w warszawskiej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej. Kilka miesięcy temu spotkała się z nim na scenie w warszawskim Kinie Iluzjon, gdzie raz w miesiącu odbywa się "Retroteka", impreza polegająca na tym, że emitowany jest jakiś przedwojenny film, a przedtem odbywa się koncert. Całość reżyseruje Jan Emil Młynarski, syn Adrianny Godlewskiej i Wojciecha Młynarskiego. "W ramach jednej z Retrotek pokazywany był film z Adolfem Dymszą. A ponieważ Bohdan i ja w pewnym sensie jesteśmy świadkami istnienia pana Dymszy, bo pracowaliśmy w Teatrze Syrena, kiedy on tam jeszcze występował, więc oboje zostaliśmy zaproszeni na koncert. Bodzio zaśpiewał swoje kawałki, ja swoje. Uroczystość była przepiękna, bardzo przyjemny czas. Było wesoło, jak zawsze, gdy gdzieś pojawia się Bohdan" - mówi nam Godlewska.

Od października Bohdana Łazukę można też oglądać w programie "Och! Kabaret" na antenie stacji Kino Polska. To kolejny jego wspólny projekt z Michałem Milowiczem, z którym stworzył świetny duet w kultowej już komedii "Chłopaki nie płaczą". A w listopadzie będzie można go oglądać we wspomnianej komedii "Uwierz w Mikołaja" w reżyserii Anny Wieczur-Bluszcz. To pierwszy jego film od czterech lat, dlatego Łazuka jest trochę zestresowany przed premierą. "Praca z panią reżyser była bardzo przyjemna. Trochę się tylko martwię, jak wypadłem, czy powinien pójść na premierę. Nie chciałbym przynieść wstydu rodzinie" - mówi PAP Life Bohdan Łazuka.

Sławę przyniósł mu śpiew. Śpiewał nie tylko w kabarecie, występował także w programie radiowym "Podwieczorek przy mikrofonie", a w 1963 roku na Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu otrzymał pierwszą nagrodę za wykonanie piosenki "Dzisiaj, jutro, zawsze" oraz wyróżnienie za piosenki: "Cherleston" i "To było tak". To właśnie te utwory dały mu ogromną popularność i sprawiły, że po raz pierwszy w życiu mógł się czuć jak gwiazda. "Ktoś mnie zgłosił. I wygrałem. Po zakończeniu imprezy władze miasta przetrzymały mnie jeszcze przez dwa dni i odwiozły do stolicy służbową wołgą. Leżałem na bukietach kwiatów, ale bez koperty z 10 tysiącami złotych nagrody. Już w myślach pożegnałem się z tymi pieniędzmi, pogodziłem z tym, że przepuściłem je na balangi, aż tu nagle kolega przyniósł mi tę kopertę. Przezornie ją przechował. Byłem mu za to wdzięczny. Kupiłem mamie telewizor marki Orion" - wspominał w jednym z wywiadów.

Liczyli się tylko Bohdan Łazuka i Władysław Gomułka

Na występy Łazuki przychodziły tłumy. Gdy występował w Poznaniu i Krakowie, milicja musiała kierować ruchem. W 1964 roku dwanaście razy wypełnił Salę Kongresową, co nigdy wcześniej nie udało się żadnemu artyście, poza "Mazowszem". Z tym recitalem pojechał potem do Lublina, gdzie wystąpił w Hali Ludowej. Po ostatnim z koncertów do Łazuki miał podejść leciwy portier i stwierdzić z uznaniem: "Panie Łazuka, pan jesteś lepszy od Hitlera. On miał tutaj tylko jeden komplet". Sam Łazuka też miał świadomość, że był wówczas największą w Polsce gwiazdą. Po latach w jednym z wywiadów wyznał: "To był okres rozkwitu mojej kariery, gdy liczyły się, mówiąc nieskromnie, w PRL-u tylko dwie osoby: Gomułka i ja".

Dzięki popularności zdobytej w kraju zaczął występować za granicą. Jeździł wszędzie tam, gdzie jest Polonia - głównie do Stanów Zjednoczonych, Francji i Anglii, ale też do Japonii, RPA, Nowej Zelandii. "Zdarzało się tak, że leciałem na drugi koniec świata, wracałem do Polski, kolega przywoził mi na lotnisko bieliznę na zmianę, przepakowywałem się i leciałem dalej. Nawet nie zaglądałem do domu. Od zawsze za bardzo kocham życie i zbyt często daję się mu porwać" - wspominał w jednym z wywiadów.

Podczas jednego z pobytów w Stanach zastąpił na scenie Franka Sinatrę. Amerykański gwiazdor miał wystąpić na wiecu w Cleveland, ale od rana był tam tak goszczony, że wieczorem ledwo siedział przy stole. Łazuka był wtedy na tej imprezie, znał go burmistrz Cleveland, który z pochodzenia był Słowakiem. Wtedy ktoś zażartował, że jest u nich akurat taki Sinatra z Polski i on może wystąpić. Łazuka dał się namówić i ku zadowoleniu wszystkich wykonał przedwojenną piosenkę: "Bo to się zwykle tak zaczyna". Później na pamiątkę dostał od swojego idola zdjęcie z podpisem: "To Bohdan Łazuka. All the best". Propozycja zaśpiewania za Sinatrę przytrafiła mu się tylko raz. Wielokrotnie za to proponowano mu, by został za granicą. Zawsze odmawiał, nigdy nie chciał wyjechać na stałe z Polski.

Był ulubieńcem Kazimierza Rudzkiego, Ludwik Sempoliński uważał go za swojego następcę. Niezwykle cenili go Stanisław Bareja, Jerzy Gruza, Kazimierz Kutz i Wojciech Młynarski. "Mój tata powtarzał, że Łazuka jest geniuszem aktorstwa" - mówi PAP Life Agata Młynarska. Ten talent Bohdan wykazywał od dzieciństwa, choć nie miał w rodzinie artystów. Jego ojciec był rolnikiem, mama prowadziła dom. Rodzice rozstali się, gdy miał 3 lata. Wtedy mały Bodzio razem z mamą przeniósł się do Lublina. To właśnie mama pierwsza dostrzegła jego talenty. I zapisywała go do wszystkich możliwych kółek artystycznych: wokalnego, tanecznego, aktorskiego.W tym był dobry, ale nauka w szkole szła mu słabo. Na tyle, że jako nastolatek porzucił edukację i wyjechał w Polskę za chlebem. Znalazł pracę na Śląsku przy sortowaniu węgla w kopalni. Cały czas jednak marzył o scenie, próbował dostać się do zespołu "Śląsk", ale nie został przyjęty. Wtedy przyjechał do Warszawy, dostał się do szkoły muzycznej, gdzie uczył się gry na oboju. "Chciałem zostać muzykiem, bo wiedziałem, że muzycy podobają się kobietom" - mówi Łazuka.

W Warszawie zamieszkał w słynnym akademiku "Dziekanka", w którym zaprzyjaźnił się z Marianem Kociniakiem i Andrzejem Gawrońskim, którzy studiowali na warszawskiej PWST. To oni namówili go, żeby zdawał do szkoły teatralnej. "Mówili mi: 'Co ty w tę rurkę dmuchasz? Zgrywus jesteś, chodź do nas'. No to poszedłem na ulicę Miodową, a oni - znając skład komisji egzaminacyjnej - powiedzieli mi, kto jaki repertuar lubi: że Bielicka lubi satyry Rodocia-Biernackiego, Wiercińska - Turgieniewa, a Rudzki - humor abstrakcyjny. Z egzaminami wymagającymi poczucia rytmu nie miałem kłopotów. Potem trzeba było zaimprowizować scenkę - co się dzieje, gdy wybucha pożar. Inni zdający zaczęli dzwonić po straż, a ja patrzę, że jesteśmy na parterze, no to wyszedłem przez okno. To się spodobało" - wspominał w jednym z wywiadów Łazuka. Został przyjęty.

W szkole teatralnej jego mistrzem i opiekunem był Ludwik Sempoliński, który bardzo szybko dostrzegł w nim ogromny talent. Sempoliński nie miał dzieci, traktował Łazukę jak własnego syna. Starał mu się jak najwięcej przekazać, pomagał, nawet załatwił u rektora zgodę na to, że Łazuka mógł się z nim pojawiać na różnych występach, choć w tamtych czasach studenci mieli kategoryczny zakaz grania. Ale talent i sympatia profesora to za mało. Łazuka ciężko pracował. Układał własne układy choreograficzne, obmyślał kroki i gesty, które trenował nocami na korytarzach Dziekanki, a rano prezentował je Sempolińskiemu, który je korygował.

Sukcesy w teatrze sprawiły, że zaczęli się nim interesować filmowcy. Grywał głównie w komediach, przeważnie role drugoplanowe lub epizody. Ale za to jakie! W historii polskiego kina zostanie dzięki słynnej scenie filmu "Nie lubię poniedziałku" z 1971 roku, w której idzie wzdłuż torów tramwajowych z korbą do uruchamiania samochodu w dłoni. Scenę wymyślił Tadeusz Chmielewski, który zwrócił się do Bohdana Łazuki przez Stanisława Bareję. Łazuka miał zagrać samego siebie. Przez chwilę się wahał, bo miał być na rauszu, poza tym granie samego siebie wcale nie jest proste, bo nie ma się dystansu. W końcu przyjął propozycję.

Najwięcej ról zagrał w filmach Stanisława Barei, był jednym z ulubionych aktorów tego reżysera. "Mój ojciec był urzeczony jego talentem, i aktorskim, i tanecznym, i wokalnym, ponieważ rzeczywiście wyjątkowo wspaniale. Kiedy przychodził do naszego domu, to nasza gosposia po prostu zamierała ze szczęścia i nie była w stanie specjalnie nic zrobić, poza tym, że się w niego wgapiała, co on przyjmował z takim dobrodusznym samozadowoleniem" - mówi dla PAP Life Katarzyna Bareja, córka Stanisława Barei.

"Tata raczej nie zapraszał aktorów do domu, ale Bohdana Łazukę traktował wyjątkowo, ponieważ cenił go nie tylko jako aktora, ale też jako człowieka. Kiedyś powiedział, że pan Bohdan ma bardzo taką cechę - jest jednym z bardzo nielicznych aktorów, którzy nigdy nie wyrażają się negatywnie o kolegach. A to jest rzadkość. I przyznawał mu za to jakieś dodatkowe punkty. Ja zapamiętałam pana Łazukę jako bardzo miłego, pogodnego człowieka, takie słoneczko.

Bohdan Łazuka i jego kobiety

Wśród opinii, które krążyły o Łazuce, jedna powtarzała się szczególnie często - że ma słabość do kobiet. Pięć razy brał ślub, miał cztery żony i niezliczoną liczbę kochanek. Gdyby w tamtych czasach istniała prasa kolorowa, to z pewnością Łazuka byłby jej ulubionym bohaterem, bo nieustannie dostarczałby nowych newsów na swój temat. Ale i tak plotek na temat jego życia prywatnego krążyło mnóstwo. Niespecjalnie się nimi przejmował. Mówi, że nauczyła go tego Stanisława Perzanowska, która powtarzała: "Bohdan, nigdy nie dementuj! Niech umrą nieuświadomieni".

Wielbicielki czekały na Łazukę pod hotelami, a on przyznaje, że nie był obojętny na wdzięki kobiet. Przyznaje, że jeśli widział, że się podoba to zapraszał kobietę do siebie "na kolację ze śniadaniem podanym do łóżka". O ile miłosne podboje szły mu świetnie, to już życie rodzinne nie układało się najlepiej. "Prawdę mówiąc nie miałem czasu ani dla moich żon, ani dla moich dzieci. Mój udział w życiu rodzinnym być dość ubogi" - przyznał w jednym z wywiadów. Wielokrotnie też powtarzał, że aktorzy nie powinni się żenić, bo małżeństwo trzeba docenić, dbać o nie, a on tego nie potrafił robić.

Próbował kilka razy. Już w czasie studiów związał się z młodszą od dwa lata zjawiskowo piękną Zofią Marcinkowską. Uchodzili za szczęśliwą parę, niestety ukochana porzuciła Łazukę dla innego aktora. Już po studiach, gdy pracował w warszawskim Teatrze Współczesnym, poznał Barbarę Wrzesińską. Szybko się w sobie zakochali, szybko się pobrali i szybko, bo po zaledwie trzech miesiącach, się rozwiedli. Powodem rozstania była ponoć chorobliwa zazdrość Łazuki, który urządzał żonie publiczne awantury.

Drugą żoną Łazuki została urodziwa tancerka i solistka Teatru Wielkiego, Daniela Pacholczyk. Długo zabiegał o jej względy. Ale kiedy w końcu przyjęła jego oświadczyny i wzięli ślub, szybko stracił zainteresowanie młodą żoną. To był okres, kiedy jego kariera zaczęła się błyskawicznie rozkręcać, a popularność uderzyła mu do głowy. Dla żony zwyczajnie nie miał czasu, dla otaczających go wielbicielek czas znajdował. Efekt był taki, że po zaledwie roku Pacholczyk i Łazuka się rozwiedli. "Dopiero po latach dotarło do mnie, że byłem strasznym egoistą" - przyznał po latach aktor.

Jego trzecią żoną była tancerka Małgorzata Viresco, z którą wziął ślub na początku lat 70. Tym razem małżeństwo przetrwało trochę dłużej, bo sześć lat, a owocem tego związku był syn Adam, dziś pięćdziesięcioletni profesor anglistyki. Kilka lat po rozwodzie z Viresco Łazuka poznał Renatę Węglińską, modelkę i projektantkę mody. Para szybko zapałała do siebie uczuciem, w 1980 roku odbył się ślub. Niedługo później urodziła im się córka Olga i wydawało się, że aktor wreszcie się ustabilizował. Ale jego zamiłowanie do rozrywkowego trybu życia w końcu wzięło górę. W 2001 roku para się rozwiodła.

Z czasem jednak zaczęli byli już małżonkowie postanowili dać sobie jeszcze jedną szansę i w 2010 roku Łazuka po raz piąty stanął na ślubnym kobiercu. Dziś Łazuka i Węglińska wciąż są małżeństwem, choć żyją oddzielnie. A ich córka z synem mieszka na Florydzie. O swoich wnukach aktor mówi z dumą. "Są bardzo zdolni. Tadzio jest niezwykle uzdolniony muzycznie, gra na puzonie. Natomiast 12 -letnie syn Olgi ma wybitny talent do przedmiotów ścisłych. Jestem z nich obu bardzo dumny" - mówi w rozmowie z PAP Life.

Bohdan Łazuka: Alkohol teraz mogę jedynie smakować

Kolejne małżeństwa Łazuki rozpadały się nie tylko przez jego słabość do kobiet. Aktor nie ukrywa, że miał poważne problemy z alkoholem, przez co zawalił wiele spraw, zarówno zawodowych, jak i rodzinnych. Lubił życie towarzyskie, a w czasach, gdy był na szczycie, każdy chciał się z nim napić. Zdarzało się, że przez kilka dni z rzędu był widywany w knajpach. Bywało, że przychodził pod wpływem alkoholu do radia, spóźniał się na próby lub w ogóle się na nich nie pojawiał.

"Kiedy pracowałam w Polsacie, zaprosiłam go na koncert z okazji stulecia Opery Leśnej. Wiadomo było, że alkohol nie jest mu obcy. Powstawały wtedy duety śpiewające największe i najwspanialsze polskie przeboje. Zaproponowałam Łazuce duet z Joanną Liszowską, wszystko super szło z tym, że do ostatniej chwili nie mieliśmy pewność czy pan Bohdan wyjdzie na scenę z wiadomych powodów. Zdaje się, że choreografia oraz tekst trochę mu nie szły i ciężar wykonania spadł na Joannę Liszowską, ale jakoś udało się wytłumaczyć chwilowe braki w pamięci pana Bohdana, żeby nie było sensacji z powodów jego skłonności do napojów wysokoprocentowych" - wspomina w rozmowie z PAP Life Agata Młynarska.

Przełomem był rok 2006 roku. Łazuka został wtedy zatrzymany przez policję za jazdę pod wpływem. Badanie pokazało, że miał 1, 7 promila alkoholu we krwi. Dostał wyrok w zawieszeniu i karę grzywny. Wtedy zrozumiał, że to ostatni moment, żeby wziąć się za siebie. Od tamtej pory stara się kontrolować. "Teraz mogę jedynie smakować" - mówi. Robi to też dla córki, bo wie, że z powodu jego nałogu Olga dużo wycierpiała.

Swoje 85. urodziny Bohdan Łazuka pewnie spędzi w domu. Nie planuje żadnej imprezy. "Ja już swoje wytańczyłem, i na scenie, i w życiu. Tak się ułożyło, że większość mojej rodziny jest zagranicą, syn też na wyjeździe, ale może ktoś do mnie wpadnie" - mówi PAP Life. Jest jednak impreza, na którą czeka. "Już od jakiegoś czasu planowany jest mój uroczysty benefis, w którym ma wziąć udział wielu wybitnych artystów. Ciągle jednak coś stoi na przeszkodzie, najpierw pandemia, potem wojna, teraz idą święta, więc nikt do tego nie ma głowy. Prawdopodobnie odbędzie się w styczniu w Teatrze Narodowym u Janka Englerta lub w Teatrze Polskim u Seweryna. Pod warunkiem, że dożyję" - mówi.

Izabela Komendołowicz-Lemańska (PAP)

PAP
Dowiedz się więcej na temat: Bohdan Łazuka | urodziny
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy