Reklama

Taco Hemingway "1-800-OŚWIECENIE": Sprawniej, ale nijako [RECENZJA]

Taco Hemingway rapuje lepiej niż kiedykolwiek. Tylko mało czemu to służy. Szczątki osobistej historii utopiono na "1-800-OŚWIECENIE" w budyniowym rapie głównego nurtu. Lepsze i gorsze numery nie sumują się ani do albumu, ani do szansy na przeżycie czegoś z twórcą.

Taco Hemingway rapuje lepiej niż kiedykolwiek. Tylko mało czemu to służy. Szczątki osobistej historii utopiono na "1-800-OŚWIECENIE" w budyniowym rapie głównego nurtu. Lepsze i gorsze numery nie sumują się ani do albumu, ani do szansy na przeżycie czegoś z twórcą.
Taco Hemingway w akcji /Eris Wójcik /INTERIA.PL

Trzy lata w rapie to długa przerwa, zwłaszcza jeśli zostawiałeś słuchaczy z płytą podwójną, ale słabą. O ile wydane w 2020 roku "Jarmark" i "Europa" miały parę bardzo mocnych punktów (niezapomniane "Polskie Tango", czy nagrane ze Szpakiem "WWA nie Berlin"), to całościowo były nieznośne - Taco Hemingway (posłuchaj!) bawił się w publicystę, a brzmiał jakby przestał umieć ludzi podpatrywać i podsłuchiwać. Krążki rujnowało nie tylko dużo słabego podśpiewywania, lecz przede wszystkim głęboka potrzeba dochodzenia do płytkich wniosków, ten ohydny ton "słuchajcie głuptaski, JA wam powiem", w którym za dużo Lisa (Tomasza), za mało Wilka (chodnikowego).

Reklama

Przez ten czas twórca pojawiał się tu i ówdzie, wysyłając przy tym sygnały zbyt sprzeczne, by na ich podstawie wyrokować. Dwa skrajnie różne utwory rzucone przed "1-800-OŚWIECENIE" trudno nazwać spoilerami, raczej otwierały z dwóch stron nawias i człowiek się głowił "okej, co ten Taco w niego wpisze". I to był dobry pomysł, choć rozstrzał jakościowy niepokoił.

Kawałek otwierający nowy album, tzn. następujący po jednym z wielu zupełnie niestety niepotrzebnych skitów, pozwala być optymistą. Mniejsza już o "opary płaczu", skoro artysta wykazuje się pokorą i dociekliwością, mówi o sobie w trybie warunkowym i pyta zamiast oznajmiać, zaś wszystko to na kosmicznym, zostawiającym nieco przestrzeni podkładzie. Nie ma tego przebrzydłego satyryka posługującego się grubą krechą, nie ma okropnego snoba od liberalnych klisz, jest człowiek i szansa, że będzie się z nim nad czym wspólnie pozastanawiać.

Uspokajam po raz pierwszy, na początek tych, którzy nadal mają ochotę patrzeć na Taco przez pryzmat rapowy. Ten typ warszatowo nigdy nie był lepszy, między wokalem i bitem wreszcie coś się dzieje i to właściwie niezależnie od formy ekspresji, na jaką człowiek za mikrofonem się zdecyduje. To, że Hemingway umie nawijać słychać szczególnie po freestyle'ach. W "Makarenie" jest ostry, również dla siebie. Flow mu żyje, gnie się, po tych dziesięciu latach w końcu jest elastyczne. "Main Stage" to klasyczna hiphopowa konwencja pod tytułem "szef o swoich ludziach", zrealizowana ze swadą oraz nieudawaną pewnością siebie. Uwaga na linijki tak dobre, jak "chciałem odkupić grzech w kościele, ale w niedziele jest zakaz handlu".

Uspokajam po raz drugi, tym razem tych, którzy chcą po prostu dobrych piosenek. Taką jest "Mix Sałat", synthwave na sterydach podbity bardzo dobrym występem Darii Zawiałow. Tekst jest z szufladki "szybkie, neurotyczne życie wielkomiejskie", niemniej to jeden z tych lepszych. Repetytywny refren zbudowany na frazie "kup miks sałat, wyrzuć mix sałat, powtórz" działa, wypala się w głowie słuchacza. Kto wie, czy nie jeszcze lepsze są "Całe lata" z Dawidem Podsiadłą. To bardzo melodyjny, gitarowy snuj, zadbany producencko od początku do końca. Znowu dobry refren i jeszcze nostalgia serwowana z dużym wdziękiem. Chcę się od razu puścić jeszcze raz. Choćby dla wersów "Lato trwało całе lata, teraz koło trzech tygodni / Lato dotyka inflacja, podatek od dorosłości".

Skoro skończyłem uspokajać, to mogę zacząć ostrzegać. Naczelny konceptualista rapu nie ma albumu, ma składankę, bo repertuar się rozłazi, nie przystaje do siebie, a na ideę audycji radiowej może spuścimy zasłonę milczenia, tak jest wtórna i nieprzekonująca. O czym jest "1-800-Oświecenie"? O tym, że gubimy siebie w tym natłoku bodźców i nakręcamy spirale oczekiwań. Głównie to, plus egzystencjalizm okrojony do mema. Nie ma tu czego wziąć do siebie, nie ma tu historii, nie ma tu koloru. Jest za to "Gelato" - cyniczne, pozbawione polotu i pasji nagranie na lato, którego mogłoby odpaść z kompilacji "Club2020". Albo "Pakiet Platinium" - aktorskie, afektowane, całe szyte z polskiej muzyki festiwalowo-estradowej. W sam raz do Sopotu.

Podkłady zazwyczaj nie robią wrażenia. Tak wypalonego, odtwórczego i nijakiego Atutowego jak w "Codziennie" czy "Nametagu" chyba nie słyszałem. Tych utworów nie zapominasz od razu po przesłuchaniu. Zapominasz je jeszcze w trakcie. Co to za pomysł na samplowanie Grzegorza Turnaua w "Cichosza", dorzucenie tam Otsochodzi i opatrzenie całości odczapowym, bombastycznym refrenem? A, przepraszam, samplujące Edytę Bartosiewicz "Może to coś zmieni?", z tą jerseyową wstawką, jest jeszcze gorsze.

Regres? Nie, na pewno nie po "Jarmarku" i "Europie". Rozczarowanie? Owszem. To nawet nie jest rap dla ludzi niesłuchających rapu. To jest muzyka dla ludzi niesłuchających muzyki. Przeterminowana ściągawka z rzeczywistości dla tych, którzy bardzo za nią nie nadążają. I może pół postaci, która za nią stoi.

Taco Hemingway "1-800-OŚWIECENIE", wyd. 2020

5/10

PS Taco Hemingway pobił rekord najczęściej streamowanego artysty i albumu w ciągu jednego dnia na Spotify w Polsce.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Taco Hemingway | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama