Reklama

Mistrzowie w garażu

Tortoise "Beacons of Ancestorship", Isound/Thrill Jockey

Z wydawnictwami kultowej chicagowskiej formacji jest jak z dobrymi markami samochodów. Kupując mercedesa wiesz, że możesz liczyć na najwyższy standard.

Tortoise oferują wysoką jakość, ale w zamian wymagają od słuchacza zaangażowania i muzycznej erudycji. Już na w pierwszym utworze, ponad ośmiominutowym "High Class Slim Came Floatin' In", otrzymujemy skondensowaną zawartość całego albumu: maestria kompozytorska i wykonawcza łączy się z więcej niż swobodnym skakaniem z tematu na temat. Ciężko za tymi susami nadążyć - 2:18, 3:53 i zwłaszcza przeskok w 4:58 może być dla wielu szokujący. Ostatni fragment rozbudowanego utworu, czyli szaleńczy electro-punk-trance, akcentuje to, co najważniejsze na pierwszej od pięciu lat płycie Tortoise. Momentami jest tak surowo, że aż chce się użyć słowa "garaż". Prymitywnie robi się na przykład w "Northern Something", który przywołuje dokonania Warpowskich poszukiwaczy nowych ścieżek w dżungli eksperymentalnej elektroniki.

Reklama

Melodyjnie brzmiąca miniatura pod tytułem "Penumbra" została zmasakrowana przedziwnym rytmem. Najbardziej zaskakujący utwór na płycie - taki z kategorii "zbieramy szczękę z podłogi" - kryje się pod numerem 6. Kompozycja "Yinxianghechengqi" jest równie wyjątkowa, jak jej tytuł. Drapieżny, mroczny, futurystyczny punk'n'roll, mocno stuningowany syntezatorową głębią, kończy się ambientowym ukojeniem. Arcydzieło, przemyślnie wyciszone następującym po nim "The Fall of Seven Diamonds Plus One". Tu dla odmiany mamy przestrzenne, ale pobrudzone gitary, kołyszący rytm, lekko barowo-bluesowy klimat. Być może zabrzmi to dziwnie, ale świetnie pasowałby tu głęboki wokal Marka Lanegana.

To nie koniec niespodzianek. "Monument Six One Thousand" jest tak bardzo electro, że spokojnie mógłby trafić na album... dajmy na to Fischerspoonera. Na finał natomiast otrzymujemy zupełnie zwyczajną kompozycję "Charteroak Foundation": gitara, klawisze, niosący rytm perkusji. Tylko tyle, ale skomponowane i zaprezentowane z klasą niedostępną dla większości współczesnych wykonawców.

Tortoise zaskakują, ale to paradoksalnie żadne zaskoczenie - przecież do tego nas przyzwyczaili i tego się od nich wymaga. "Beacons of Ancestorship" to kolejne potwierdzenie wyjątkowości chicagowskiego projektu, dla wielu ikony post-rocka, nowego jazzu czy muzyki alternatywnej w ogóle. Moim zdaniem jednak Tortoise nie warto szufladkować - ten zespół do żadnej szuflady po prostu się nie mieści.

8/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: "Mistrz"
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy