Reklama

Kubańczyk "Młody kot": Rap, YouTube, Ola Ciupa [RECENZJA]

Cały ten hip hop aferkami i ploteczkami żyje, ale to na razie na bok. Kubańczyk w studiu nagraniowym tak dobrze jak w klatce otoczonej przez celebrytów sobie nie radzi, ale też nie ma się czego wstydzić. Pod warunkiem, że nikt nie będzie traktował "Młodego kota" jako youtube'owo-oktagonowego produktu ubocznego.

Cały ten hip hop aferkami i ploteczkami żyje, ale to na razie na bok. Kubańczyk w studiu nagraniowym tak dobrze jak w klatce otoczonej przez celebrytów sobie nie radzi, ale też nie ma się czego wstydzić. Pod warunkiem, że nikt nie będzie traktował "Młodego kota" jako youtube'owo-oktagonowego produktu ubocznego.
Okładka płyty "Młody kot" Kubańczyka /

"Młody kot" jak zdecydowana większość płyt nie wnosi do polskiego rapu absolutnie nic, jednak w przeciwieństwie do znacznej części z nich może się podobać z kilku względów. Nie ma tu powtarzalnych wersów z generatora wyimaginowanego luksusu i facepalmowy automat, choćby nie wiadomo co, nie chce się uruchomić przy zwrotkach gospodarza. Truskulowa gawiedź z kalkulatorem w ręce masy wielokrotnych tu się nie doliczy, a fani aktualnych trendów mogą co najwyżej sumować wyświetlenia pomiędzy kolejnymi wojenkami w mediach społecznościowych. Tutaj kluczowe jest co innego - to osobista podróż i reminiscencje podrasowane afro trapową przebojowością inspirowaną ulicznym brzmieniem sąsiadów zza Odry.

Reklama

Kubańczyk nie może narzekać na nadmiar elastyczności flow, dwuznacznych tekstów, nawarstwienia podwójnych rymów czy też melodyjnych, ale nie zawsze chwytających refrenów ("Uśmiechnięty"? Oj nie...). Często jest zbyt jednostajnie i wkrada się monotonia, przez co "Młody kot" ocieka wręcz przeciętnością. Niedowiarkom wątpiącym w to, że stargardzki raper nowym albumem nie będzie chciał nic ograć i nagrał go, tylko żeby odhaczyć robotę, powinny wystarczyć trzy kwadranse, żeby choć minimalnie zmienić optykę.

"Dogrywam też gitarę, mój wokal pod mym bitem / I znowu udowadniam hejtom, że jestem muzykiem" rzucone w autobiograficznym "Kubańczyku" (nawet z tytułem wysilać się nie trzeba było!) to nie górnolotne i wzięte z kosmosu linijki. Czuć doświadczenie w tworzeniu muzyki, ale można mieć zastrzeżenia do skilli na mikrofonie, chociażby do okropnego przeciągania końcówek w "Hola hola" czy podśpiewywania w "Stargardzie", które na kilometr bije sztucznością.

Chwalić będę za autobiograficzne wątki, które przykuwają uwagę często mocniej niż u betonowej reprezentacji i te osiedlowe momenty, chociażby w tytułowym numerze, kiedy Kubańczyk wciela się w rolę obserwatora-populisty.

Ławkowe historie, kawałki pełne ziomków, na szczęście w tekstach, nie na trackach, nadają trochę hiphopowej powagi, ale są też fragmenty nieznośne, jak lovesong "Zatańcz ze mną" (dedykowany Oli Ciupie), brzmiący niczym najgorszy podpoznański quasi hiphopowy rzut sprzed prawie dwóch dekad. W jednym numerze połączyć niewidzialną linią Golfa, zwłaszcza jak się jedzie w pięciu, i Porsche to duża sztuka, ale lepiej by było bez kipiących różem wersów "Zanim do końca zwariuje świat / Zatańcz ze mną ostatni raz / Pod gołym niebem, przy blasku gwiazd / Zatańcz ze mną ostatni raz". Edyta Bartosiewicz tego nie polubi.

Kubańczyk to typowe stany średnie i doskonale to widać, kiedy w kawałkach pojawiają się Małach i Siles. U pierwszego w "Osiedlowych ławkach" żadnych zaskoczeń - klasyczny warszawski, osiedlowy szyk. Drugiemu w "Jednym łyku" wystarcza zabawne "Szczury dalej biegną, ale ja wolę podziwiać piękno", żeby zmazać plamę po zeszłorocznej "Głębi".

Jest jeszcze druga sprawa barykady i przyjemnie niestety nie jest. O ile Popkowi zdarzały się ciekawe, a zwłaszcza balansujące na krawędzi zabawy i żenady numery, to w "Detoksie" przyjemność z takiego "Krew mi leci z nosa, dzwoni do mnie córka / Ja w agonii, mówię 'zaraz zobaczysz tatusia'" jest zerowa. Z kronikarskiego obowiązku trzeba jeszcze wspomnieć o Versaczu, Młodym Krecie i Czerwinie TWM, będącym słabą kopią Erosa z "listonoszami złej nowiny", będącymi naleciałościami późnego Eldoki. Słabiutko, poziom z dala od legala.

Kubańczyk potrafi sprawić klasyczny ból czterech liter najbardziej pospinanym, ale na "Młodym kocie" nie ma zamiaru śmieszkować, bo ma też niezłe ucho do beatów. PSR, Newlight$, czy on sam dostarczyli podkłady spójne, nieprzekombinowane, jednocześnie przebojowe. W najlepszym tutaj "Kubańczyku" uwagę zwraca jednostajny gitarowy loop, który robi całą robotę. Afro trapowe "To moja banda", "Sylwestrowa noc" ("rączki w górę, wykręcamy żaróweczki"!) i "Lady Pank 2" umiejętnie maskują teksty, ale słitaśnego "Zatańcz ze mną" wybaczyć nie można.

Niemniej, raper robi swoje, nie ogląda się na innych i dziwnym trafem sprawia, że być może warto będzie zainteresować się kolejnym projektem. Skreślać nie wolno, mimo że wszystko jest tu do bólu przeciętne, ale potwierdza się ważna zasada - słuchać muzyki, a nie ksywek.

Kubańczyk "Młody kot", Step Records

5/10

PS Oglądaj program "Jazdy gwiazdy" z Kubańczykiem w Eska TV - premiera: sobota, godz. 17:00.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Kubańczyk | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy