Reklama

Kinny Zimmer "Letnisko": Czuj, czuj, czuwaj [RECENZJA]

Debiutancki album gwiazdeczki SBM może wydawać się zgrabnym konceptem, a nie luźną kontynuacją luzackich singli. Począwszy od swojskiej okładki, która idealnie odzwierciedla beztroski czas, kończąc na całej kreacji Kinny'ego Zimmera. Jest w tym coś intrygującego, jednak trzeba przyznać, że czar pryska dość szybko. Pierwsze takty sugerują, że facepalm może gonić facepalm...

Debiutancki album gwiazdeczki SBM może wydawać się zgrabnym konceptem, a nie luźną kontynuacją luzackich singli. Począwszy od swojskiej okładki, która idealnie odzwierciedla beztroski czas, kończąc na całej kreacji Kinny'ego Zimmera. Jest w tym coś intrygującego, jednak trzeba przyznać, że czar pryska dość szybko. Pierwsze takty sugerują, że facepalm może gonić facepalm...
Okładka płyty "Letnisko" Kinny'ego Zimmera /

Wydawnicze ruchy wytwórni Solara i Białasa nie powinny dziwić. Monetyzowanie raperów z przypadku sprawdza się znakomicie, artystyczne bywa różnie, jednak potężny fanbase polajkuje wszystko, kupi bardzo dużo. I ciężko nie odnieść wrażenia, że kolejna dobrze wypromowana produkcja, która z hip hopem wspólne ma tylko to, że pojawia się tu samplowany Flavor Flav (sic!), tak samo jak szybko przyszła, równie szybko się przeleci, bo znajdzie się nowy bohater.

Daleko mi do boomerskiego narzekania, ale ciężko nie odnieść wrażenia, że całe "Letnisko" jest wymuszonym produktem, który tylko minimalnie ukazuje potencjał Kinny'ego. Największym gwoździem do trumny są na siłę wrzucane wulgaryzmy pod taneczną nutkę, czyli "WCHJ", które ocieka muzyczną niefrasobliwością i powinno być powodem do wstydu.

Reklama

Tak kariery się nie rozpoczyna, nawet jeśli groteskowa forma jest tylko i wyłącznie oczkiem puszczonym w stronę słuchacza. Tego szkoda na pewno, bo Kinny Zimmer ma możliwości, żeby zrobić ciekawe rzeczy, zwłaszcza bawiąc się prostymi podkładami będącymi hybrydą źle wciśniętego klawisza, sztucznego basu i losowych stóp. Czasami takich z urokiem, trzeba przyznać.

Album zabija leksykalna kreatywność gospodarza, która atakuje już na samym początku w "200 osobach w kawalerce": "Trzecia doba poza domem / Mama w oknie z telefonem / W radiu leci Sanah z Soblem". Aha. "Dwieście osób w kawalerce, bo rodzice na pasterce" też dużo tłumaczy, co w połączeniu z samplowanym fletem sprawia, że jest sielsko nie tylko w numerze.

W tym festynie znalazło się też miejsce na notatnik ze złotymi myślami, które mogą stanowić refleksję w przerwie między trapem i trueschoolem: "Kupiłem drogi zegarek, bo podobno czas rany leczy". Sprawiedliwie dodam, że w tym natłoku przemyśleń z brudnopisu znajdą się też perełki, dla przykładu "Jestem nieobliczalny jak pierwiastek z dwóch" z "Jazdy" mógłby sobie zanotować każdy MC, który nagrywa więcej niż solidne numery.

Nikt inny też, jak członkowie SBM nie potrafią tak bardzo zrazić do pewnego zielonego specyfiku. Wpierw Mata chciał być bardziej jamajski niż mieszkańcy Kingston, teraz Kinny Zimmer w bądź co bądź pomysłowym "Biernym420" udowadnia, że THC niektórym w ogóle nie służy. Nawet paląc biernie. Do tego potrafi zrobić dziecko i skręcić krzesło (serio, zapraszam na wątpliwej jakości sesję z "Dzieckiem"), dobrze wyglądać na fotce z fotoradaru (i Insta, wiadomo), ale i przyzwoity niezły podkład, który posłuży nie tylko tiktokerom.

W "Letnisku" brakuje tylko sampli z Dżemu, a ociekający żenadą, wspomniany wcześniej wiksiarski "WCHJ" można potraktować jako wypadek przy opieprzaniu się. Bajkowo zaczyna się "Bierny420", skręcając potem w wymuszone eksperymenty DJ-a Mustarda. Ale spokojnie, jest piekielnie solidne "Jezioro". Nie dość, że klimatycznie zahacza o bajmowy szlagier, to jest tu White 2115, który kradnie cały album.

Przaśne "200 osób w kawalerce" koresponduje z pomysłowym "Jestem kwiatkiem". Przenośny głośnik z chęcią przyjmie "Jadę nocą na Mazurach 2", do irytowania współpasażerów w komunikacji miejskiej jak znalazł. Dużo dźwięków jest też do siebie podobnych, strasznie generycznych, tak samo losowych, jak większość rymów. Zabrakło kreatywności od "Lata całym rokiem", przez "Rozmazaną kreskę", aż po "Ostre koło".

Debiutu Kinnego Zimmera spośród całego zbiegowiska ziomeczków z zamkniętych osiedli, którzy stwierdzili, że zostaną raperami i influencerami, nie wyróżnia absolutnie nic. "Letnisko" to blisko godzina lekcyjna zmarnowanego potencjału i bezbeku. Bez ładu, bez składu, a co najgorsze - bez pomysłu. Szkoda, bo ostatecznie album jest jak sezon ogórkowy - nie dzieje się tu nic, co jest warte odnotowania.

Kinny Zimmer "Letnisko", SBM Label

2/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Kinny Zimmer | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy