Reklama

The Kinks na własne życzenie niszczyli sobie karierę. Uratowała ich wyjątkowa historia

Czasem jedna zabawna historia jest dobrym początkiem artykułu. Może być też inspiracją do napisania światowego przeboju, który odmieni losy zespołu. Robert Wace, menadżer The Kinks, nie spodziewał się pewnie, że przejdzie do historii nie tylko jako opiekun jednego z najpopularniejszych, brytyjskich zespołów, ale także jako źródło inspiracji dla Raya Daviesa do napisania przełomowej piosenki. "Lola" stała się w 1970 roku światowym hitem i pozwoliła grupie na triumfalny powrót do Ameryki po czteroletnim zakazie koncertowania w tym kraju.

Czasem jedna zabawna historia jest dobrym początkiem artykułu. Może być też inspiracją do napisania światowego przeboju, który odmieni losy zespołu. Robert Wace, menadżer The Kinks, nie spodziewał się pewnie, że przejdzie do historii nie tylko jako opiekun jednego z najpopularniejszych, brytyjskich zespołów, ale także jako źródło inspiracji dla Raya Daviesa do napisania przełomowej piosenki. "Lola" stała się w 1970 roku światowym hitem i pozwoliła grupie na triumfalny powrót do Ameryki po czteroletnim zakazie koncertowania w tym kraju.
Dzięki historii z baru, Ray Davies uratował The Kinks /Al Pereira/Michael Ochs Archives /Getty Images

Dla wielu zespołów osiągnięcie 9. miejsca na liście przebojów nie jest dobrym wynikiem. W przypadku The Kinks pojawienie się w 1970 roku w Top 10 amerykańskiego zestawienia najlepiej sprzedających się singli było cudownym wydarzeniem. Grupa kierowana przez Raya Daviesa odegrała znaczącą rolę w "brytyjskiej inwazji" na Amerykę w latach 60. XX wieku, ale w przeciwieństwie do swoich odpowiedników, takich jak The Beatles, The Rolling Stones czy The Who, nie była najbardziej znana ze swoich doskonałych występów. Jeśli weźmiemy pod uwagę wczesne dokonania zespołu, The Kinks nie powinni mieć problemu ze zdobyciem uznania. 

Reklama

Sukces singli "You Really Got Me", "All Day and All of the Night" czy "Tired of Waiting for You" wywindował ich pozycję za oceanem, jednak bardziej niż muzyczna sława, ciągnęła się za nimi fatalna reputacja, jaką zdobyli w trakcie trasy koncertowej. Beatlesi i Stonesi w porównaniu z ekipą braci Davies byli jak grzeczni chłopcy z brytyjskiej renomowanej uczelni. Nawet słynący z wybuchowych koncertów The Who po zejściu ze sceny zachowywali się porządnie. Tymczasem The Kinks zamienili amerykańską trasę koncertową w serię skandali, pijackich wybryków i bójek. 

Koncertowe ekscesy i zakaz występów w Ameryce

Muzycy organizowali po każdym występie dzikie imprezy,  przez co zaczęto o nich mówić "ta pijacka ekipa Brytoli". Często ich zachowanie przenosiło się na scenę. Doszło nawet do bójki gitarzysty Dave’a Daviesa z perkusistą Mickiem Avory. W efekcie ten pierwszy wylądował w szpitalu, a drugi w areszcie. Zła sława ciągnęła się za The Kinks, skutkując słabą sprzedażą biletów i odwoływaniem występów. To tylko spotęgowało frustrację muzyków. Kiedy okazało się, że promotorka trasy Betty Kaye nie była w stanie na bieżąco wypłacać im pieniędzy, w odwecie skracali długość swoich setów, albo grali jedynie niekończącą się wersję "You Really Got Me", czym doprowadzali nieliczną publiczność do szału. Można powiedzieć, że ówczesne zachowanie The Kinks nadawałoby się jako szablon podręcznika pod tytułem "Jak w kilka tygodni zniszczyć swoją karierę i obrazić wszystkich wokół". Pamiętajmy, że punk rock, który będzie żywił się takim zachowaniem scenicznym, pojawił się dopiero kilka lat później. The Kinks byli więc pionierami rockowej destrukcji.

Kulminacyjnym momentem całej historii była groźba odwołania występu w Sacramento, jeśli Betty Kaye nie pojawi się z torbą pieniędzy przed koncertem. Pieniędzy nie było, koncertu też. Zmęczona całym zamieszaniem kobieta zerwała trasę i złożyła skargę na zespół do Amerykańskiej Federacji Muzyków. Tych skarg było zresztą więcej. Jedna z nich wpłynęła od prowadzącego The Dick Cavett Show, który wdał się w dziką awanturę z Rayem Daviesem za kulisami programu, zakończoną bójką na pięści i demolką garderoby. Kariera The Kinks w Ameryce legła w gruzach. Kiedy inne brytyjskie zespoły utrzymywały zainteresowanie amerykańskich słuchaczy swoją twórczością, piosenki napisane przez Raya Daviesa zniknęły ze stacji radiowych. Nowe nie pojawiały się w ogóle i wkrótce ten wielki kraj, który był gwarantem światowego sukcesu, całkowicie zapomniał o grupie. 

Małe sukcesy i wielkie rozczarowanie

Powrót do Wielkiej Brytanii paradoksalnie pomógł nieznacznie odbudować się The Kinks. Ray Davies nie musząc schlebiać gustom publiczności za oceanem, skupił się na swojej brytyjskości. To wtedy powstały piękne kompozycje "Waterloo Sunset" czy "Death of a Clown", które okazały się sporym sukcesem na wyspach. Jednak historia The Kinks to opowieść o wzlotach i upadkach. Kolejne kompozycje grupy straciły przebojowy blask, a wydawane płyty okazały się komercyjną klapą. Rozczarowany wszystkim Ray Davies zainteresowany był bardziej swoją karierą aktorską niż powodzeniem zespołu, który stworzył z bratem. 

W październiku 1969 roku nastąpiła istotna zmiana losów grupy, kiedy The Kinks rozpoczęli swoją pierwszą od 1965 roku trasę po Stanach Zjednoczonych. Nałożony zakaz skończył się i zespół potrzebował jakiegoś cudu, aby odczarować nie tylko Amerykę, ale też resztę świata. Po swoich niepowodzeniach wydawniczych byli traktowani przez prasę muzyczną jak relikt przeszłości, który nie był w stanie dogonić zmian, które zachodziły na rynku muzycznym. To wtedy ,według relacji Raya Daviesa, jego ojciec podczas rodzinnego obiadu rzucił zdanie, które poruszyło muzyka. "Jeśli masz zamiar synu tak dużo koncertować, jak mówisz i wrócić na szczyt to potrzebujesz jednej rzeczy. Światowego hitu, synu. Napisz kolejny światowy hit". 

Jedna impreza zmieniła ich historię

Pewnego wieczoru, po koncercie w Paryżu, cały zespół wyruszył do jednego z tamtejszych modnych lokali. Muzycy mieli szalone amerykańskie czasy już za sobą i zachowywali się w miarę normalnie. Relacje co do dalszych wydarzeń, które rozegrały się w środku, często są różne, w zależności od źródła informacji. W skrócie można przyjąć wspólną wersję, że w klubie muzycy poznali piękną kobietę, która starała się zwrócić na siebie ich uwagę. Udało się jej to doskonale, szczególnie w przypadku menadżera Roberta Wace’a, który spędził cały wieczór w jej towarzystwie, tańcząc, pijąc i całując się na zmianę. Kiedy nad ranem wszyscy opuszczali klub, Ray spostrzegł na twarzy bohaterki wieczoru pojawiający się poranny, silny, męski zarost. Reszta jest historią powstania jednej z najpopularniejszych piosenek The Kinks. 

Na samym początku w głowie Daviesa pojawił się fragment refrenu, który podśpiewywał, chodząc po domu "la la la lola". Zaśpiew podłapała córka gitarzysty Victoria, która całymi dniami śpiewała fragment na głos. Ray pomyślał, że jeśli refren jest prosty do zapamiętania przez małe dziecko, to dorosła publiczność nie będzie miała z nim problemu. Dave podrzucił bratu gitarowy riff, który stał się osią nagrania i powodem późniejszych napięć między braćmi, a wokalista napisał tekst oparty o historię ich menadżera, lekko koloryzując całe paryskie zdarzenie.  

10000 km w 24 godziny

Pierwsze koncerty za oceanem nie były pasmem sukcesów. Zapomniany zespół miał problemy ze znalezieniem promotorów i sal koncertowych. Zainteresowanie występami nie było wielkie. The Kinks zmuszeni byli budować od podstaw to, co lekkomyślnie zniszczyli cztery lata wcześniej. Grali w małych klubach na przedmieściach miast. Czasem ich występy oglądała garstka widzów. Zupełnie tym się nie zrażali i z pełną pokorą jeździli tam, gdzie ich chciano. Sytuacja zmieniła się po wydaniu singla "Lola". 

Opowieść o zagmatwanym, romantycznym spotkaniu z transwestytą w klubie, zwróciła oczy wszystkich na zespół. Pomimo pierwszych oporów z emisją nagrania w radiach i początkowo nieprzychylnych recenzji dziennikarzy, już wkrótce słuchacze zakochali się w lekkiej, przebojowej kompozycji. Tekst nie stanowił problemu dla odbiorców, w końcu świat zmienił swoje nastawienie do seksualności po przejściu "lata miłości". Ludzie dostrzegali w kompozycji The Kinks afirmację życia, radość z zabawy i wolności, która nie jest przez nikogo oceniana i blokowana. Utwór stał się ulubieńcem stacji radiowych, windując nagranie na drugie miejsce w Wielkiej Brytanii i dziewiąte w Ameryce. Po latach ciszy, zespół wrócił na szczyt, udowadniając tym samym, że trzyma rękę na pulsie otaczającej rzeczywistości.  

Piosenka po latach została uznana za jeden z pierwszych utworów jawnie zwracających uwagę na istnienie społeczności LGBTQ+. Co więcej, zespół przedstawiał zjawisko jako coś normalnego, niebudzącego zdziwienia, szokującej ekscytacji i dodatkowo dzięki "Loli" odniósł komercyjny sukces. Ray Davies wspominał w jednym z wywiadów: "Kiedyś przebieraliśmy się i urządzaliśmy imprezy w domu. Mężczyźni wyglądali jak kobiety. Mój tata, największy macho, jakiego można sobie wyobrazić, wkładał perukę, sukienkę i tańczył, bawiąc się doskonale, do czego go zachęcałem. To część kultury muzycznej, którą tu mamy i pewnej otwartości. W Londynie jest to chyba bardziej akceptowane niż gdzie indziej". Pod koniec 1970 roku David Bowie włożył również sukienkę na okładce "The Man Who Sold The World", a Marc Bolan z T.Rex epatował pełnym makijażem i elementami kobiecej garderoby wplecionymi w swój image. Wszystko to spowodowało wybuch glam rocka i sprawiło, że dwuznaczność seksualna stała się powszechnie akceptowanym w świecie muzyki sposobem ekspresji artystycznej.  

Problem z kryptoreklamą

Sielankę na trasie koncertowej przerwały doniesienia z Anglii. Stacja BBC nałożyła zakaz prezentacji singla "Lola" na swojej antenie, w związku z obowiązującym kodeksem reklamowym. W treści piosenki pojawiał się wers: "Poznałem ją w klubie w starym Soho / Gdzie pijesz szampana, który smakuje jak coca cola / C-O-L-A, Cola". Uznano to za kryptoreklamę napoju .Ray Davies bez wahania odbył podróż do Londynu i z powrotem, aby zmienić budzące kontrowersje brytyjskiego nadawcy słowa na "cherry cola". Dziś każdy muzyk mógłby to zrobić na swoim laptopie, w 1970 roku trzeba było pojawić się studiu nagraniowym. Davies dokonał tego, nie opuszczając ani jednego koncertu i wracając w samą porę, aby następnego wieczoru zagrać w Nowym Jorku. I tak powstały dwie wersje nagrania. Kiedy amerykańscy fani nucili pod nosem "coca cola", Brytyjczycy i Europejczycy wspominali wiśniowy smak szampana. 

Tak historia opowiadająca o nocy spędzonej w barze z piękną dziewczyną, której twarz nad ranem pokryła się zarostem, stała się jedną z najważniejszych piosenek w repertuarze grupy. Do końca działalności zespołu była stałym punktem koncertowych setlist. "Lola" dosłownie uratowała karierę The Kinks, przywracając ją na właściwe tory, do czasu pojawienia się kolejnych problemów, ale to już inna historia. 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Kinks
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama