Reklama

Rockman i skandalista. Tej afery wokalista Green Day żałuje do dziś

Nie lubi marnować czasu. Swój pierwszy zespół założył jeszcze w podstawówce i szybko zdecydował, że chce podbić punkową scenę. Z jednej strony to miły facet, który uwielbia dyskutować o stanie świata i nie rusza w trasę bez książek, a z drugiej człowiek, który ma na koncie awantury z fanami, błotną bitwę podczas koncertu i kilka wyrzuconych z hotelowych pokoi telewizorów. Billie Joe Armstrong lubi zaskakiwać. Czego nie wiedzieliście o wokaliście grupy Green Day?

Nie lubi marnować czasu. Swój pierwszy zespół założył jeszcze w podstawówce i szybko zdecydował, że chce podbić punkową scenę. Z jednej strony to miły facet, który uwielbia dyskutować o stanie świata i nie rusza w trasę bez książek, a z drugiej człowiek, który ma na koncie awantury z fanami, błotną bitwę podczas koncertu i kilka wyrzuconych z hotelowych pokoi telewizorów. Billie Joe Armstrong lubi zaskakiwać. Czego nie wiedzieliście o wokaliście grupy Green Day?
Billie Joe Armstrong żałuje do dziś niektórych ze swoich wybryków /Taylor Hill /Getty Images

Jest wielu muzyków, którzy dość wcześnie zaczęli swoje kariery, ale ilu z nich nagrało pierwszy singel w wieku pięciu lat? Billie od dzieciństwa był zachęcany do grania i śpiewania, oczywiście dla zabawy. Jest jednak szansa, że wokalista dostał talent w genach, bo ojciec artysty, poza tym, że pracował jako kierowca w sieci supermarketów, był też muzykiem jazzowym. Skąd jednak ten singel u przedszkolaka? 

Właściciel lokalnego sklepu muzycznego, a przy okazji małej wytwórni płytowej, od razu dostrzegł u pięciolatka talent. James Fiatarone złożył więc matce przyszłej gwiazdy nietypową propozycję. Ona miała zgodzić się na nagranie przez syna kilku piosenek, a w zamian za to rodzeństwo Armstrongów miało dostać darmowe lekcje muzyki. Uczciwy układ. Żona właściciela sklepu przeprowadziła przy okazji z młodym wokalistą wywiad, którego nie powstydziłby się nawet dorosły Billie. Artysta stwierdził, że kocha śpiewać i uszczęśliwiać ludzi muzyką. Zapytany, od jak dawna śpiewa, pięciolatek pewnie odpowiedział: "Od wielu lat". Oczywiście utalentowany dzieciak wywołał zainteresowanie, ale nie oszukujmy się: nie mógł jeszcze liczyć na żadną karierę.

Reklama

Armstrong jednak już wtedy zdecydował, że chce się w życiu zająć graniem i śpiewaniem. Cztery lat później muzyk napisał w szkolnym eseju, że zamierza mieć rockandrollowy zespół. Wokalista bardzo dokładnie zaplanował karierę. Jako 15-latek miał założyć grupę, jako 20-latek mieć już dużo profesjonalnego sprzętu, a przed trzydziestką chciał zostać gwiazdą. Nie uwierzycie, ale artysta zrealizował ten plan z nawiązką. 14-letni Armstrong założył pierwszą formację, kilka lat później miał już w kieszeni kontrakt płytowy, a przed 30. urodzinami był gwiazdą, dzięki debiutanckiej płycie. Swoją drogą grupa Green Day nagrała album "Dookie" dokładnie w tym samym studiu, w którym przedszkolak Billie zarejestrował swój pierwszy singel.

Bycie muzykiem to świetna praca, ale show-biznes jest niepewną działką. Armstrong doskonale o tym wiedział i chociaż marzył o występach na scenie, szykował też dla siebie plan B. W tej samej szkolnej pracy, w której przewidział swój muzyczny sukces, artysta zdradził, że w razie czego chętnie zostanie zawodnikiem futbolu amerykańskiego. Nie byle jakim - najlepszym. Billie oczyma wyobraźni widział swoją drużynę, która wygrywa kolejne mecze, zdobywa po kolei wszystkie możliwe mistrzowskie tytuły i jest niepokonana. Jak już dzisiaj wiemy, wokalista nie miał okazji wykazać się na boisku, bo plan z muzyczną karierą na szczęście wypalił. 

Pomogła w tym w pewnym sensie sytuacja rodzinna, ponieważ po śmierci ojca artysty, matka wyszła za mąż za człowieka, za którym Billie - delikatnie mówiąc - nie przepadał. Armstrong uciekał więc w granie, żeby jak najmniej czasu spędzać w domu. W końcu wokalista rzucił szkołę i na dobre zajął się muzyką. Do futbolowych planów już nie wrócił, chociaż wcale nie porzucił miłości do sportu. Gwiazdor  uwielbia baseball, co prawda woli go oglądać, niż grać, ale postanowił zarazić miłością do tej dyscypliny swoich synów. Billie i jego żona Adrienne trenowali nawet dziecięcą drużynę chłopaków. Kto wie, może to pomysł na hobby na emeryturze?

Przyszłą żonę poznał... na własnym koncercie

Być może niekoniecznie pasuje to do rockandrollowego wizerunku, ale Armstrong to bardzo rodzinny człowiek. Nic dziwnego, skoro najpierw jego marzenia o karierze wspierała matka, a później w ich realizacji pomagała żona. To właśnie od matki Billie dostał swoją pierwszą gitarę. Instrument o wdzięcznym imieniu "Blue" kojarzą wszyscy wierni fani grupy Green Day. Rodzicielka muzyka pomogła też załatwić pierwszy koncert zespołu syna, który jeszcze wtedy nazywał się Sweet Children. Co prawda Billie śpiewał w kawałku "Longview": "Matka każe mi znaleźć pracę, a sama swojej nie lubi", ale to nie do końca prawda. 

Ollie przez wiele lat była kelnerką w klasycznym amerykańskim dinerze i naprawdę to lubiła. Co więcej, kobieta pracowała tam nawet wtedy, kiedy jej syn zaczął już zarabiać spore pieniądze i chciał ją utrzymywać. W każdym razie Ollie pewnego dnia namówiła szefa, żeby wpuścił do lokalu młody, zdolny zespół. W ten sposób Armstrong i koledzy zadebiutowali 17 października 1987 roku w knajpie Rod's Hickory Pit, przed nawet niezłą, bo 30-osobową publicznością. Miejsce przerobiono wiele lat później na stację benzynową z kawiarnią. W każdym razie trzy lata po tym występie Billie zagrał kolejny koncert, który okazał się dla niego wyjątkowo ważny. Podczas występu w Minneapolis wokalista poznał Adrienne Nesser, czyli... swoją przyszłą żonę. Okazuje się, że niemal cała rodzina Armstrongów może się pochwalić muzycznym talentem. Ekipa nagrała nawet mini album pod szyldem The Boo. Za mikrofonem stanęła ty razem Adrienne, a do rodziców dołączyli synowie, Jakob i Joey. Wydawnictwo było świątecznym prezentem dla rodziny oraz przyjaciół, ale kto wie, być może grupa powróci kiedyś na poważnie.

Billie nie znosi nudy, więc kiedy tylko na wolną chwilę, wymyśla sobie nowe zajęcia. Być może właśnie stąd wzięło się u muzyka zamiłowanie do aktorstwa. Wokalista zaczął swoją karierę przed kamerą od gościnnego występu w produkcji "Haunted". To serial o byłym policjancie, który odkrywa, że widzi duchy. Armstrong wcielił się w ducha mężczyzny, który obstawia wyścigi konne. Artysta zagrał też siebie w kilku filmach oraz dokumentach, a w 2016 roku pojawił się nawet w głównej roli w filmie "Kryzys Perry’ego".

Billie zagrał tam starzejącego się punkowca, który nie bardzo radzi sobie ze "zwykłym" życiem. Muzyk ma też oczywiście na koncie rolę w produkcji, w której pojawiło się wielu jego kolegów po fachu, czyli w "Simpsonach". W "The Simpsons Movie" wystąpił zresztą cały skład Green Day. Wokalista jednak ciągle czeka na rolę życia. Armstrong jest wielkim fanem Austina Powersa i marzy o tym, żeby wcielić się w nie zawsze sprytnego szpiega. Piosenka "Espionage" grupy Green Day trafiła nawet na ścieżkę dźwiękową filmu "Austin Powers: Szpieg, który nie umiera nigdy", ale to nie to samo, co występ na ekranie. Gdyby jednak powstawał kolejny film z tej serii, Billie może wpisać w CV to, że nawet nazwał swojego kota Basil Exposition, na cześć szefa Austina Powersa.

"Nie jestem jakimś Justinem Bieberem"

W rankingu najbardziej opanowanych muzyków Armstrong raczej nie mógłby liczyć na wysoką pozycję. Bądźmy jednak fair: nikt nie oczekuje od punkowców, że będą grzeczni i potulni. Billie lubi prowokować, do tego zadymy, nie tylko na scenie, nie są mu obce. Jednym z najbardziej emocjonujących wydarzeń festiwalu Woodstock '94 była bitwa muzyków Green Day z fanami. Dodajmy: bitwa na błoto. Impreza okazała się porażką, do tego cały czas padało, więc w dniu występu zespołu tłum był już wyraźnie podminowany. Wtedy wokalista rzucił ze sceny: "Jak się macie, bogate sku***syny?". 

Skończyło się tym, że przez większość koncerty albo ludzie rzucali błotem w Green Day, albo muzycy oddawali tłumowi. Nie z publicznością, lecz z organizatorami artysta kłócił się natomiast kilka lat później, podczas festiwalu iHeartRadio. Kiedy muzyk zobaczył na ekranie informację, że zespołowi została tylko minuta występu, Billie wpadł w szał. "Nie jestem jakimś Justinem Bieberem" - krzyczał artysta, a potem zaczął rozbijać instrumenty. Armstrong już wtedy był pod wpływem alkoholu, nic dziwnego, że tuż po awanturze zgłosił się po pomoc. Przy tych wydarzeniach historia z wyrzuceniem wokalisty z samolotu wydaje się dziecinną zabawą. Obsługa poprosiła gwiazdora o podciągnięcie spodni, a on odmówił i zapytał, czy pracownicy linii nie mają niczego lepszego do roboty. Skończyło się wyrzuceniem Billiego z pokładu, chociaż linie przeprosiły później muzyka za incydent.

Kolega Lady Gagi

Przyjaźnie w show-biznesie potrafią zaskakiwać i czasem okazuje się, że najlepiej dogadują się osoby, których nawet nie umieścilibyście razem w jednym pokoju. Jedną z dobrych koleżanek Billiego jest na przykład Norah Jones, o której muzyk mówi, że "potrafi zaśpiewać wszystko". Artyści nagrali nawet w duecie płytę-hołd dla grupy The Everly Brothers. To nie koniec niespodzianek. Okazuje się, że nie tylko imię łączy Armstronga z Billie Eilish. Muzyk ceni jej piosenki, co akurat jest miłe, bo młoda wokalistka nie ukrywa, że dorastała, słuchając między innymi grupy Green Day. 

Kogo jeszcze lubi i szanuje artysta? Lady Gagę. Piosenkarka słucha Green Day już od debiutanckiej płyty, nic więc dziwnego, że pojawiła się na musicalu "American Idiot" na Broadwayu. Wokalistka zrobiła sobie zdjęcia z całą ekipą, a muzycy od tej pory się przyjaźnią. Za kim w takim razie Billie nie przepada? Punkowiec nie znosi piosenek Nickelback i Creed, więc raczej nie ma co liczyć na wielką prywatną przyjaźń muzyków. Podobnie jest z grupą Slipknot. Corey Taylor lubi słuchać różnych gatunków i zespołów, ale Armstrong raczej nie włączy płyty kolegi po fachu. Kiedy na jednym z koncertów Green Day na scenie wylądowała maska podobna do tych, jakie noszą członkowie Slipknot, artysta nie był zachwycony i rzucił, że może grupa spróbowałaby napisać chociaż jedną dobrą piosenkę.

Billie nigdy nie ukrywał, że miewał problemy z używkami oraz kłopoty ze zdrowiem psychicznym, na przykład silne ataki paniki. O swoim problemach muzyk zaśpiewał między innymi w przeboju "Basket Case", a po latach w piosence "Dillema" z 2024 roku, o której mówi, że to jeden z najbardziej szczerych utworów w jego życiu. Artysta przekonuje, że warto zgłosić się po pomoc, jeśli ktoś nie radzi sobie z problemami. 

On sam takiej pomocy potrzebował po słynnej awanturze na iHeartRadio Music Festival. Wokalista próbował na nowo sięgnąć po alkohol po kilku latach trzeźwości, ale sprawy wymknęły się spod kontroli i skończyło się między innymi tamtą aferą na scenie. "Dotarłem do miejsca, w którym byłem wykończony psychicznie i fizycznie, po prostu czułem się okropnie. Byłem zmęczony byciem zmęczonym" - przyznał Armstrong w rozmowie z SiriusXM. Artysta opowiadał publicznie, że po tamtej terapii już nie pije, bo - jak powiedział magazynowi "People" - alkohol przeszkadza mu w byciu szczęśliwym człowiekiem. Jedyną używką, z której Billie nie zamierza rezygnować, jest kawa. Muzycy Green Day założyli firmę, która produkuje własne mieszkanki. Ziarna pochodzą z ekologicznych upraw i są sprzedawane w przyjaznych środowisku opakowaniach.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Green Day | Billie Joe Armstrong
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy