"Najważniejsza rzeczą, z którą możesz pracować, jest cisza". Mark Hollis zmarł pięć lat temu

Mark Hollis był liderem Talk Talk /ZIK Images/United Archives /Getty Images

Karierę kończył w ciszy, będąc już miliony lat świetlnych z dala od przebojowego synth-popu, którym rozpoczynał przygodę z muzyką. Talk Talk jest do dziś wspominane z ogromnym sentymentem, a jego lider - Mark Hollis - uznawany za jednego z najbardziej bezkompromisowych artystycznie muzyków w historii.

25 lutego mija 5. rocznica jego śmierci. Z tej okazji przypominamy, jak na przestrzeni lat wyglądała kariera twórcy takich przebojów jak "It's My Life" czy "Life's What You Make It".   

Co by było, gdyby nie te studia…

Nie da się nie wspomnieć o początkach kariery Marka Hollisa bez najważniejszej decyzji w jego życiu - rzuceniu studiów psychologicznych. "Było naprawdę nudno. Większość materiału, którego się uczyłem miała się nijak do tego, czego się spodziewałem" - mówił w wywiadzie dla Kim Magazine z 1983 roku. Nie pomogła również praca w laboratorium. "Nie mogłem się doczekać, kiedy wrócę do domu i zacznę pisać teksty oraz piosenki. Przez cały dzień zapisywałem pomysły na papierze i tylko czekałem na moment, kiedy będę mógł je nagrać na taśmie" - kontynuował. 

Reklama

Ta potrzeba wyrażania się doprowadziła do powstania The Reaction, pierwszej grupy Hollisa, która w 1977 roku zarejestrowała swoje pierwsze demo. Istniała ona tylko dwa lata, pozostawiając po sobie single "Talk Talk Talk Talk" oraz "I Can't Resist" oraz możliwe do znalezienia w internecie demo zawierające wczesne wersje utworów Talk Talk takich jak "Have You Heard The News", "Mirror Man", "Candy" czy "Renee". 

Dobre lepszego początki

No właśnie - Talk Talk. Grupa powstała niejako przez przypadek. Ed Hollis, brat Marka oraz menedżer kilku punkowych i popowych zespołów, zaniósł rzeczone demo do włodarzy Island Records. Zaintrygowani potencjałem piosenek, opłacili sesję nagraniową. Z wersji demówkowych zupełnie usunięto gitary na rzecz nowoczesnych wówczas brzmień syntezatorów, a do Hollisa dokooptowano muzyków sesyjnych: Simona Brennera na klawiszach, Paula Webba na basie oraz Lee Harrisa na perkusji. Ci szybko stali się pełnoprawnymi członkami zespołu, a coś, co pierwotnie miało być solowym albumem Hollisa, przekształciło się w Talk Talk. Samo demo zainteresowało szczególnie wytwórnie EMI, która podpisała kontrakt z grupą. Jego efektem było wydanie w 1982 roku debiutu zespołu "The Party's Over"

To album idealnie podporządkowany czasom, w których powstawał. Duran Duran było wówczas u szczytu kariery po wydaniu albumu "Rio", a syntezatorowe brzmienia oraz nazwa zespołu złożona z dwóch identycznych słów tylko zachęcały do rzucania porównań oraz narzucania łatki kolejnej grupy z gatunku new romantic. 

Następca w postaci dużo popularniejszego, wydanego dwa lata później, "It's My Life" nadal wpisywał się w brzmienia lat 80., natomiast dopuszczał już nieco więcej organicznych brzmień. Pomysłodawcą kierunku był Tim Friese-Green - nowy producent grupy, który jednocześnie zastąpił Brennera na klawiszach. Od tej pory utwory Talk Talk były w całości wynikiem jego współpracy z Hollisem. Sam Tim Friese-Greene, choć nieodłącznie kojarzony dziś z zespołem i jego największymi sukcesami artystycznymi, nie stał się jednak nigdy jego oficjalnym członkiem. 

"The Colour of Spring"

Największym sukcesem komercyjnym Talk Talk było oczywiście "The Colour of Spring" z 1986 roku promowane przebojami w postaci "Life's What You Make It" oraz "Living in Another World". To rzecz przesuwająca gatunkowy horyzont grupy z synth-popu na progresywny art-pop pełną gębą. Utwory były zaaranżowane dużo bogaciej, na próżno było tu szukać jakichkolwiek brzmień syntezatorów, a muzycy postawili na żywe instrumenty, przywracając w końcu gitary w pełni do łask. Choć przy "So" Petera Gabriela i "Hounds of Love" Kate Bush to pozycja mało odklejona od tego, co działo się na scenie, to zdecydowanie brzmieniowo wydaje się najbardziej ponadczasowa z dotychczasowej twórczości grupy.

Absolutnym szczytem kariery Talk Talk był wypuszczony lata później na DVD koncert zespołu podczas Montreux Jazz Festival, który stanowił element promujący trasę "The Colour of Spring". Moment ten zdradzał o wiele więcej na temat inspiracji jazzem, szczególnie tym improwizowanym, o których to niejednokrotnie Hollis mówił w wywiadach. A te wydają się kluczowe w kontekście jego dalszej twórczości. 

Nadszarpnięte zaufanie

Tu dzieje się rzecz najciekawsza. Zachęcone sukcesem "The Colour of Spring" EMI dało Hollisowi i spółce niemal nieograniczony budżet na nagranie następcy. To, co wytwórnia otrzymała nijak miało się do przebojowego poprzednika. "Spirit of Eden" było płytą wyciszoną, introspektywną, w dużej mierze pozbawioną piosenkowych struktur. Wynikało to z charakteru pracy nad tą płytą - muzycy z Talk Talk pozapraszali muzyków do niemal skąpanych w ciemnościach pomieszczeń studia w Wessex i kazali nagrywać partie, zachęcając ich do niekończących się improwizacji. 

Chcąc nie chcąc, przy takiej filozofii pracy większość nagrań poszła do kosza, niejednokrotnie bardzo kosztownych logistycznie jak nagranie pierwszej wersji chórów do "I Don't Believe In You". "Trudno było określić, co robimy, bo większość procesu twórczego stanowił proces eliminacji. Wiedzieliśmy lepiej, czego nie chcieliśmy niż to, czego chcieliśmy" - mówił Paul Webb, dzisiaj lepiej znany pod pseudonimem Rustin Man, który to opuścił grupę niedługo po zakończeniu prac nad "Spirit of Eden". 

EMI tym bardziej nie wiedziało, jak poradzić sobie z nowym krążkiem niegdysiejszych zdobywców list przebojów. Lider Talk Talk odmawiał grania koncertów, uznając materiał za wybitnie niekoncertowy. Powstał tylko jeden teledysk do utworu "I Believe In You", na którym to widać Hollisa siedzącego na krześle i grającego na gitarze. Sam obraz muzyk zaczął krytykować niedługo po zakończeniu zdjęć. "Ta piosenka znaczy dla mnie tak wiele, że siedzenie tam i odgrywanie jej jest niesamowicie głupie. Czułem jakbym się prostytuował" - opowiadał dla magazynu "International Musican and Recording World". 

Talk Talk: Sztuka ciszy

Napięte stosunki między Talk Talk a EMI doprowadziły do batalii sądowych, które uwolniły muzyków z kontraktu. Grupa związała z Polydor Records, zyskując zapewnienie o pełni niezależności artystycznej. Tak zaczęło rodzić się "Laughing Stock" - płyta zamykająca historię Talk Talk. 

Do współpracy zaproszono aż 50 muzyków, ale poprzez eliminację wykorzystano ścieżki zaledwie 18 z nich. "Usunięcie 80% materiału wymaga sporej dyscypliny. Niewielu twórców ma odwagę posunąć się do takiej rzeczy" - wspominał po latach pracę nad albumem inżynier dźwięku, Phil Brown. Filozofia twórcza niewiele różniła się bowiem od tej zastosowanej przy poprzedniku. Zaciemnione pomieszczenia w studio, zapoznawanie zaproszonych muzyków wyłącznie z podstawową strukturą akordów poszczególnych utworów i zachęcanie ich do improwizacji. 

Przy tak bogatym zestawie dźwięków, udało się stworzyć pozycję jeszcze bardziej intymną niż "Spirit of Eden", doprowadzającą minimalizm poprzednika do perfekcji. Najlepszym dowodem na to jest chociażby solówka na gitarze na jednej nucie w utworze "After The Flood". "Najważniejszą rzeczą, z którą możesz pracować, jest cisza..." - mówił Hollis dla "Vox" w 1991 roku. Choć zdecydowanie najbardziej kojarzonym z twórcą jest cytat: "Zanim zagrasz dwie nuty, naucz się jak grać jedną nutę. I nie graj kolejnej, zanim nie znajdziesz prawdziwego powodu, aby to zrobić". 

Nagranie "Laughing Stock" było na tyle wyczerpujące psychicznie, że Hollis długo nie mógł się pozbierać po zakończeniu prac nad płytą. Sam nie przepadał zresztą za opowiadaniem o "Laughing Stock". Na zagajenie dziennikarza "Melody Maker", rozpoczynającego wywiad słowami "Więc płyta jest…", odpowiedział po prostu: "Tym, czym jest”". Muzyk na kilka lat zaszył się na wsi pod Londynem, by niespodziewanie jeszcze powrócić w 1998 roku.

Co ciekawe, ostatnia płyta Marka Hollisa jeszcze przy wysyłaniu promocyjnych CD do redakcji podpisywana była jako kolejny album Talk Talk o nazwie "Mountains of the Moon". Sam album stanowił epitafium dla albumowej twórczości Brytyjczyka, który zdecydował się całkowicie skupić na rodzinie. "Nie potrafię grać trasy i być dobrym ojcem w tym samym czasie" - mówił, choć ostatnią trasę zagrał przecież 12 lat wcześniej. Nie ukrywał, że ostatni krążek w jego karierze, choć przygotowany z pieczołowitością swoich poprzedników i stanowiący ich oczywistą kontynuację, był dla niego również uwolnieniem się od kontraktu wydawniczego.

"Nie wyobrażam sobie, że nie mogę grać muzyki, ale nie czuję potrzeby jej wykonywania i nie czuję potrzeby jej nagrywania. Jestem naprawdę szczęśliwy, że mogę zagrać jedną nutę i uderzać ją z różnymi poziomami głośności, by przekonać się jak długo będzie rezonować, zanim przestanie" - mówił w swoim ostatnim wywiadzie telewizyjnym dla duńskiej telewizji w 1998 roku. 

Mark Hollis - epilog

Przez kolejne lata Mark Hollis udzielał się z rzadka i niechętnie pchając się na afisz. Oficjalnie współprodukował i zagrał w dwóch utworach na płycie "Smiling & Waving" Anji Garbarek, w których to numerach momentalnie słychać wpływy późnego Talk Talk. Mniej oficjalnie zasilił album "AV 1" Dave'a Allisona i wspomnianego wcześniej Phila Browna w ponad 14-minutowy utwór na fortepian, utrzymany w duchu minimalizmu, występując pod pseudonimem John Cope. Usłyszeć mogliśmy go również na debiucie trip-hopowej grupy UNKLE, jednak ostatecznie postanowił utrzymać w anonimowości swój wkład twórczy do utworu "Chaos".  

O Marku Hollisie nie zapomnieli jednak inni muzycy. Radiohead czy Slowdive wprost odwoływali się do dziedzictwa Talk Talk, a covery "It's My Life" w wykonaniu No Doubt czy "Life's What You Make It" Placebo zdobywały z powodzeniem listy przebojów już w XXI wieku.  

W 2004 roku Hollis niespodziewanie pojawił się po raz ostatni w przestrzeni publicznej, aby otrzymać nagrodę Broadcast Music Inc. za napisane 20 lat wcześniej "It's My Life”. Za to ostatni przejawem jego twórczości został numer stworzony na potrzeby amerykańskiego serialu telewizyjnego "Boss" w 2012 roku. Trwał zaledwie 55 sekund i jego pojawienie się było równie niespodziewane jak śmierć muzyka. Mark Hollis zmarł 25 lutego 2018 na raka w wieku 64 lat. Z dala od świateł reflektorów - tak jak preferował. 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Talk Talk | Mark Hollis
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama