Reklama

Jak ten czas leci. Trudno uwierzyć, ale te przeboje kończą właśnie 25 lat

Pewne są dwie rzeczy. Przy niektórych piosenkach pomyślicie: "Jak to? Niemożliwe, że minęło tyle czasu!", a przy innych przekonacie się, że nadal jesteście w stanie bezbłędnie wyśpiewać tekst - chociaż może nie będziecie się tym zbytnio chwalić. Oto przeboje, które w 2024 roku mają 25 lat. Gotowi na małą sentymentalną podróż?

Te przeboje kończą właśnie 25 lat. Santana feat. Rob Thomas - "Smooth"

Carlos Santana wymyślił sobie pod koniec lat 90., że nagra wyjątkowo przebojową płytę, a piosenki z niej będą na okrągło grane przez stacje radiowe. Jeśli taki artysta coś wymyśli, to... sami wiecie, czego i gdzie nie ma. Gitarzysta zaprosił do współpracy między innymi Lauryn Hill, Dave'a Matthewsa i CeeLo Greena. Jednym z gościnnych wokalistów na płycie okazał się też Rob Thomas z Matchbox Twenty. Tak się złożyło, że muzyk wrócił akurat z długiej trasy koncertowej i dostał informację, że jego znajomy pracuje nad piosenką na nowy album Santany. Itaal Shur to znany w branży kompozytor oraz producent, a Rob po raz pierwszy miał szansę pisać tekst dla kogoś, więc stwierdził, że nie może zmarnować takiej okazji. 

Reklama

Thomas stworzył słowa oraz melodię, utwór był więc gotowy, a ekipa zaczęła się zastanawiać, kto powinien zaśpiewać piosenkę. Rob zasugerował... George'a Michaela, którego zawsze był wielkim fanem. Kiedy jednak wytwórnia usłyszała wersję demo z głosem Thomasa, nie trzeba było już do nikogo dzwonić ani pisać. Tak oto "Smooth" zaśpiewał sam Rob, dla którego piosenka okazała się jednym z największych hitów w karierze. 

Backstreet Boys - "I Want It That Way"

Nawet nie próbujcie udawać, że tego nie znacie. Ta piosenka jest jednym z klasyków Backstreet Boys, a liczne covery i parodie przeboju tylko jej pomogły. Pod koniec 1998 roku boysband poleciał do Szwecji, żeby pracować nad nową płytą. Zastanawiacie się, dlaczego aż tam? Ze Szwecji pochodzi Max Martin, autor wielu popowych przebojów, który do tego lubi pracować we własnym studiu, więc muzycy z przyjemnością zrobili sobie wycieczkę. 

Wśród piosenek, które Max zaprezentował zespołowi, było niedokończone demo "I Want It That Way", które wtedy składało się głównie z refrenu. Wystarczyły jednak dwa dni, żeby ekipa napisała oraz nagrała resztę. Backstreet Boys koniecznie chcieli, żeby to był pierwszy singel z ich nowej płyty. Wytwórnia trochę mniej, bo bała się, że wolna piosenka odstraszy fanów. Zespół się jednak uparł i chyba nikt nie żałował później tej decyzji.

Eminem - "My Name Is"

Jeśli ktoś przed 1999 rokiem nie wiedział, kim jest Eminem, to dzięki tej piosence zapamiętał to na lata. Druga płyta rapera, "The Slim Shady LP", przyniosła mu spory sukces komercyjny, a "My Name Is" bardzo w tym pomogło. Historia tego singla zaczęła się od sporu. Piosenka wykorzystuje bowiem fragment utworu "I Got The...", który w latach 70. śpiewał brytyjski artysta Labi Siffre. Kiedy wokalista dostał prośbę o zgodę na użycie tego kawałka, posłuchał singla Eminema i powiedział krótko: "Nie ma mowy".

Siffre, który jest gejem, nie zamierzał przykładać ręki do utworu obrażającego kobiety i homoseksualistów. Ekipa Eminema nalegała, więc artysta postawił warunek: zmieniacie tekst, a ja z radością podpisuję zgodę. Co prawda nieocenzurowana wersja i tak ujrzała później światło dzienne, ale oficjalnie piosenka ukazała się z tekstem, na który zgodził się Labi.

Christina Aguilera - "Genie in a Bottle"

Kiedy wokalistka dowiedziała się, że powstaje już ostatni sezon programu "The New Mickey Mouse Club" którego była gwiazdą, postanowiła znaleźć dla siebie nową drogę. Najbardziej  oczywistym rozwiązaniem było wydanie płyty. Menedżer artystki wysyłał taśmy demo do wielu wytwórni, ale kiedy Aguilera nagrała piosenkę "Reflection" do kinowego hitu "Mulan", nie musiała już starać się o kontrakt - to firmy walczyły o nią. "Genie in a Bottle" zostało pierwszym singlem z debiutanckiej płyty Xtiny. 

Twórcy tej piosenki napisali ją dość szybko i mieli jedno założenie: "to nie musi być wybitnie mądre, ma być po prostu hitem". Trzeba przyznać, że zrealizowali plan. Wokalistka początkowo nie była zachwycona utworem, ale ostatecznie przyznała, że jest dumna z efektu. Nic dziwnego, nikt nie pogardziłby takim przebojem na starcie kariery.

Prosta i chwytliwa - takiej piosenki muzycy Blink-182 potrzebowali na swoją trzecią płytę. Zespół cieszył pod koniec lat 90. ogromną popularnością i artyści wiedzieli, że przede wszystkim nie mogą tego zepsuć. Gitarzysta oraz wokalista Tom DeLonge właśnie kupił nowy dom i wydał kilka tysięcy dolarów na wygłuszenie swojego pokoju, więc postanowił zrobić użytek z miejsca do pracy. Tom był wielkim fanem The Ramones i chciał napisać kiedyś utwór, w którym znajdzie się klasyczne "na na na". Okazja nadarzyła się właśnie podczas pracy nad tą piosenką. 

"All the Small Things" to utwór o - wtedy przyszłej, a dzisiaj już byłej - żonie muzyka, Jennifer. Singel był skrojony pod radio i artyści doskonale wiedzieli, że nie jest do końca poważny, ale kiedy po raz pierwszy usłyszeli gotowy utwór, mieli ciarki na plecach. Tom, Mark oraz Travis od razu stwierdzili, że to będzie wielki przebój - i nie pomylili się.

TLC - "No Scrubs"

Kandi Burruss ma takie CV, że mogłaby nim obdzielić co najmniej trzy osoby. To wokalistka, tancerka, aktorka, uczestniczka reality shows, a przy okazji producentka sztuk wystawianych na Broadwayu. Nie kojarzycie tego nazwiska? Na pewno jednak kojarzycie choćby "Shape of You" Eda Sheerana. To właśnie Kandi jest jedną z autorek tej piosenki, podobnie jak wielu innych przebojów, w tym "No Scrubs". Burruss zaczęła pisać ten utwór w dość nietypowym miejscu, bo w aucie. Kiedy akurat wpadła na pomysł melodii, znalazła starą kopertę i szybko go zapisała. 

Artystka chciała nagrać tę piosenkę z koleżanką z zespołu Xscape, ale znajomy producent zaproponował, żeby oddać ją grupie TLC. Wygrali wszyscy. Girlsband zrobił z utworu jeden z największych przebojów w swojej karierze, Kandi zyskała sławę jako twórczyni hitów, singel zdobył dwie nagrody Grammy, a do tego cała ekipa nieźle na nim zarobiła. 

Smash Mouth - "All Star"

To jeden z tych zespołów, których nazwy przeciętny słuchacz może nawet nie kojarzyć, ale już pierwsze dźwięki przeboju wywołują reakcję w stylu: "Aaa, to znam!". No właśnie, przeboju. Kiedy grupa Smash Mouth nagrywała swój drugi album, wytwórnia ciągle powtarzała muzykom: "Potrzebujemy hitów do radia". Firma odrzuciła nawet pierwszą wersję płyty, bo nie znalazła na niej niczego wystarczająco chwytliwego. Wtedy do akcji wkroczył menedżer zespołu. Robert Hayes przyniósł gitarzyście Gregowi Campowi nowy numer magazynu "Billboard". Mężczyzna otworzył go na stronie z listami przebojów, kazał je prześledzić, a potem "uszczknąć po kawałku z każdej piosenki". Być może to nietypowe podejście, ale zadziałało. Gitarzysta w ciągu dwóch kolejnych dni napisał dwa single na płytę, w tym właśnie "All Star". Lekcja przyniosła efekty, utwór wkrótce trafił na listy publikowane w tym samym magazynie, a częste wykorzystywanie piosenki w filmach oraz podczas wydarzeń sportowych pomogło jej zdobyć dodatkową popularność.

Ricky Martin - "Livin' La Vida Loca"

Na początku 1999 roku Ricky zaśpiewał na ceremonii wręczenia Grammy i dostał owacje na stojąco. Publiczność nie wiedziała jeszcze wtedy, że artysta pracuje właśnie nad swoją pierwszą anglojęzyczną płytą. Kiedy pracownicy wytwórni zobaczyli występ muzyka na gali, wiedzieli jedno: album musi się ukazać jak najszybciej. Martin miał szczęście, bo współpracował z Draco Rosą i Desmondem Childem, zdolnymi, a przede wszystkim bardzo sprawnymi twórcami. 

Mimo to, o losach "Livin' La Vida Loca" zdecydowała ostatecznie... Madonna. Panowie mieli już wiele gotowych piosenek i stwierdzili, że płyta nie potrzebuje tego utworu. Tak się złożyło, że Ricky miał jeszcze do nagrania duet z królową popu. Wokalista chciał się pochwalić Madonnie swoimi nowymi piosenkami i włączył akurat "Livin' La Vida Loca". Artystka powiedziała wtedy: "Tak, teraz mogę z tobą nagrywać". Po tych słowach ekipa doskonale wiedziała, że ten utwór nie może nie trafić na album. Od tej pory Ricky wie już też, do kogo dzwonić po radę w razie wątpliwości.

Dr. Dre feat. Snoop Dogg - "Still D.R.E."

W 1992 roku Dr. Dre wydał album "The Chronic". W kolejnych latach oczywiście pojawiał się gościnnie w piosenkach kolegów po fachu, produkował też cudze płyty, między innymi Eminema i Snoop Dogga. Fani uważali jednak, że to za mało i cały czas dopytywali o nowy album. Trzeba przyznać, że raper mocno przetestował ich cierpliwość, bo kazał czekać na kolejny krążek aż siedem lat. Artysta wiedział, że nie może wrócić z czymś słabym, więc postarał się już przy pierwszym singlu, czyli "Still D.R.E.". 

Dre zwerbował do napisania tekstu Jaya-Z, chociaż kazał mu... pracować podwójnie. Jay przyleciał do Los Angeles, dotarł do studia producenta i miał ułożyć parę wersów. "Na początek napisał o diamentach i Bentleyach" - wspominał Dre w magazynie "Blaze". Raper nie był zachwycony efektami, więc poprosił Jaya-Z o coś innego. Wkrótce artysta wrócił z zupełnie nowym, tym razem świetnym tekstem. Snoop Dogg był w szoku, bo wspominał, że całość zajęła mu mniej więcej pół godziny.

Jennifer Lopez - "Waiting for Tonight"

"Jenny from the block" już na początku swojej kariery miała szansę na wydanie płyty, ale gdy artystka zaczęła osiągać sukcesy filmowe, zabrakło jej czasu i musiała odłożyć marzenia na później. Tym "później" okazał się 1999 rok. Lopez chciała, żeby jej debiutancki album nie został potraktowany po prostu jako kaprys gwiazdki, która wymyśliła sobie karierę na scenie po zagraniu piosenkarki w filmie "Selena". Świat miał się przekonać, że Jennifer naprawdę potrafi śpiewać i traktuje to poważnie. Spolier: udało jej się, a pomógł w tym między innymi ten singel - "Waiting for Tonight". 

Do dziś niewiele osób wie, że to cover. Piosenkę nagrał wcześniej girlsband 3rd Party, który zdążył wydać jedyną płytę i rozpaść się - wszystko w ciągu zaledwie roku. Jeden z producentów podsunął ten utwór Lopez, ale kiedy wokalistka go usłyszała, wcale nie była zachwycona. Stwierdziła, że "jest okropny" i nigdy więcej nie chce tego słyszeć. Część ekipy odetchnęła z ulgą, bo nowa aranżacja pochłonęłaby sporo czasu i pieniędzy. Drugi producent jednak tak się uparł, że wyłożył własne środki na przygotowanie wersji specjalnie dla Lopez. To była dobra inwestycja. Kiedy Jennifer usłyszała zmienioną wersję, zakochała się w piosence i natychmiast chciała ją nagrać. Jak się domyślacie, życzenie "nigdy więcej nie chcę tego słyszeć" stało się nieaktualne.        

Enrique Iglesias - "Bailamos"

Jeśli za pisanie tej piosenki zabrała się ekipa, która wcześniej stworzyła "Believe" dla Cher, to nie mogło się skończyć inaczej niż przebojem. To jednak nie koniec ciekawostek. Na jednym z koncertów Enrique pojawił się Will Smith. Aktor zapytał, czy Iglesias nie chciałby przypadkiem nagrać czegoś na ścieżkę dźwiękową jego filmu "Wild Wild West". Wokalista nie mógł odrzucić takiej oferty i wybrał na soundtrack właśnie "Bailamos". Piosenka stała się takim przebojem, że dodatkowo ukazała się na debiutanckiej anglojęzycznej płycie artysty zatytułowanej - nigdy nie zgadniecie - "Enrique". Muzyk trafił na idealny moment, bo latynoscy artyści zaczęli akurat masowo podbijać listy przebojów. Wytwórnia płytowa uznała, że nie ma szans, żeby Iglesias nie stał się w tej sytuacji gwiazdą i podpisała z nim intratny kontrakt. Jak widać, firma się nie pomyliła.

Lou Bega - "Mambo No. 5"

Ta piosenka jest w pewnym sensie jeszcze starsza, niż sądzicie. "Mambo No. 5" to utwór z 1950 roku, wtedy nagrał go kubański artysta Dámaso Pérez Prado. Tak się złożyło, że prawie pół wieku później trafił na niego Lou Bega. Niemiec wykorzystał elementy piosenki, oczywiście je unowocześnił, dodał swój tekst i zrobił z tego przebój 1999 roku. Tak oto kubańskie klimaty prosto z Monachium podbiły świat. Lou zapewnił sobie w ten sposób największy przebój w karierze, a był to pierwszy singel z jego debiutanckiej płyty, więc menedżerowie tylko zacierali ręce. 

Nie wszystkich zachwyciła nowa wersja. Spadkobiercy autora oryginału stwierdzili, że Lou oraz jego producenci wykorzystali elementy piosenki, za to nie podzielili się zyskami. Sprawa trafiła do sądu. Lou powoływał się na niemieckie prawo, ale ostatecznie Bega musiał dopisać Prado do listy autorów przeboju.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy