Reklama

Inside Seaside 2023: pierwszy dzień. Punka, jazzu i mniej światła [RELACJA]

Zawsze, kiedy kończy się sezon, przygotowuję się już na to, że nie będzie się tak dużo działo i popadnę w pofestiwalową depresję. A tu proszę, najpierw na jesień dołożono Great September w Łodzi, a teraz gdański Inside Seaside. I w dodatku z jakim line-upem!

Zawsze, kiedy kończy się sezon, przygotowuję się już na to, że nie będzie się tak dużo działo i popadnę w pofestiwalową depresję. A tu proszę, najpierw na jesień dołożono Great September w Łodzi, a teraz gdański Inside Seaside. I w dodatku z jakim line-upem!
Shame na scenie Inside Seaside /Eris Wójcik /INTERIA.PL

Ale żeby nie było, że wszystko jest takie kolorowe. Inside Seaside odbywa się na terenie AmberExpo i faktem jest, że wchodząc tam, człowiek czuje się bardziej jak na targach niż na festiwalu. Na korytarzach poustawiane są stoiska z plakatami (pięknymi, naprawdę!), winylami, merchem i różnymi innymi rzeczami, które zazwyczaj pożera się wzrokiem, a potem nie kupuje. Dlaczego mi to przeszkadza? Bo przez to na korytarzach jest mało miejsca do przemieszczania się dla kilku tysięcy osób. Flashbacki z przedzierania się przez Galerię Krakowską w sobotę popołudniu.

Reklama

Do tego opuszczając salę koncertową znajdujesz się nagle w pełnym świetle i tłumie, aż przypominają się czasy dorabiania w knajpie, kiedy wychodziło się na zewnątrz po całej nocy za barem, słońce już było wysoko na niebie, a ludzie pędzili do pracy. Dałoby się to obejść może przyciemnieniem światła, jakimiś taśmami LED? Tak sobie marzę.

Ale my tu nie o tym, jak aranżować przestrzeń. My tu o muzyce. Inside proponuje uczestnikom trzy sceny: największą Gdańsk Stage, ERGO Hestia Theatre Stage i najbardziej kameralną, choć też sporą, Upstage. A wszystkie z line-upem cudownie różnorodnym i jednocześnie denerwującym, bo chciałby się być wszędzie.

Pierwszy dzień festiwalu zaczęłam od koncertu The Stubs. Niesmak po zewowym Fertile Hump (didaskalia: zespoły połączone są osobą wokalisty i gitarzysty) zatarł mi się już na zeszłorocznym Jarocinie, ale mały strach w sercu pozostał. Niepotrzebnie jednak. Niechże tylko ktoś powie, że w Polsce nie ma już dobrego rocka! Równie mocno było na koncercie Kim Nowak. Jeśli miałabym robić ranking momentów, w których najbardziej lubię Fisza, to pierwszym byłaby płyta "Mamut", a drugim koncert na Inside Seaside.

W drodze na Brodkę, szybko zahaczyłam o koncert Nangi. To pewnie niepopularna opinia, ale płyta "Sport, wojna i miłość" zupełnie mnie nie przekonuje. Koncertowo natomiast mam porównanie po kwietniowym Next Feście i... jeśli kupujecie tę muzykę, to idźcie na koncert śmiało, nie zawiedziecie się. Brodka. Nasza relacja to sinusoida. Na Jarocinie mnie zachwyciła. Potem na Pol'and'Rocku mówiłam wszystkim: "Musisz iść to zobaczyć!", a potem było mi głupio, bo koncert był według mnie rozwleczony i bez tego klimatu, który zachwycił mnie rok wcześniej. A teraz wyszło, że materiał z "Sadzy" jednak się nie nudzi. Płyta, która przejdzie do historii.

Następnie Shame. Post-punk, który od pierwszych dźwięków zdradza, że jest z Londynu. Widać, że panowie odrobili lekcje z tego, co działo się w ich kraju za czasów świetności Johnny'ego Rottena. Widzieliście kiedyś gościa, który robi salto, jednocześnie grając na basie? No bo nie byliście na Shame! A jak kiedyś zabraknie pewnego punkowego wokalisty występującego bez koszulki, to mamy zastępstwo. Nazywa się Charlie Steen.

Skoro pobyt w Gdańsku zaczęłam od jazzu, nie można tak drastycznie zmieniać atmosfery. Stąd spacer na Upstage i koncert Immortal Onion & Michał Jan. Niby posłuchanie "Screens" w domu już pokazało, że świetnie razem brzmią, ale jednak to nie to samo, co na żywo. Jazzowe koncerty serio mogą być fajne, nie bójcie się spróbować!

Znów przemieszczenia się na największą scenę, gdzie godzinę przed północą wystartował koncert Girl In Red. Nasze drugie spotkanie w tym roku, bo występowała też na szigetowej Main Stage. Cały czas urzeka tą naturalnością i image'em dziewczyny z sąsiedztwa. Poza tym tworzy naprawdę dobre popowe kawałki z trochę rockowym zadziorem. Nie słuchałam ich od sierpnia i niektóre nadal pamiętam, a to chyba najlepszy dowód na ich klasę. Zresztą "You will be my world, my world, my world, my world" odtwarzało mi się w głowie jeszcze w trakcie powrotu do hotelu. I jeszcze jedno - przed koncertem powiedziałam w rozmowie, że "to będzie dobry koncert, ale taki niezbyt dynamiczny", bo tak to zapamiętałam z Szigetu. I nie wiem, może to przez ogrom tamtej sceny, może przez to, że publiczność była daleko, a może przez zmęczenie mój mózg wypaczył wspomnienia. Publicznie przepraszam za tamte słowa. Więcej już tak nie powiem.

Drugiego dnia wyczekuję chyba nawet bardziej. Będą m.in. Black Honey, o którym pisałam w tamtym roku, że "to brytyjski zespół, który na bank byłby stałym gościem w klubie CBGB, gdyby ten jeszcze istniał", odkryci w tym sezonie Sleaford Mods i P.Unity ze świetną płytą "No Codes". Choć i tak pewnie większość przyjdzie posłuchać, jak Kury grają "P.O.L.O.V.I.R.U.S.".

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Inside Seaside | Kim Nowak
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama