Reklama

Inside Seaside 2023: drugi dzień. Nie poszłam na Kury i nie jest mi żal [RELACJA]

Publiczność podczas drugiego dnia Inside Seaside, mam wrażenie, dzieliła się na dwie grupy. Tych, którzy przyjechali specjalnie na Kury, i tych, którzy po koncercie Sleaford Mods opowiadali wszystkim, jakie to było wspaniałe doświadczenie.

Publiczność podczas drugiego dnia Inside Seaside, mam wrażenie, dzieliła się na dwie grupy. Tych, którzy przyjechali specjalnie na Kury, i tych, którzy po koncercie Sleaford Mods opowiadali wszystkim, jakie to było wspaniałe doświadczenie.
Ania Leon /Eris Wójcik /INTERIA.PL

Niedzielne koncerty zaczęłam od P.Unity na Upstage. Poszłam skuszona ostatnią płytą "No Codes", którą zresztą gorąco polecam, i dostałam czegom chciała. Co może lepiej nastroić na cały wieczór niż dobry funk?

Kolejny występ, tym razem na dolnej scenie to Dawid Tyszkowski. Niby kolejny uroczy chłopak z piosenkami o miłości, ale o ile zazwyczaj nie rusza mnie pop, to jego głos i proste, ale wpadające w ucho kawałki, sprawiają, że spędziłam na tym koncercie więcej czasu, niż bym się po sobie spodziewała. Chętnie zobaczyłabym go jeszcze raz, tylko w innym, bardziej kameralnym miejscu. Mogłabym wtedy nawet coś podśpiewywać, bo "ja tylko jem i śpię, i patrzę w sufit" zupełnie nie chce wyjść z głowy. Gdyby z kolei komuś było jeszcze za mało po wczorajszej Brodce, to mógł pójść na koncert Ani Leon. Słyszeliście na przykład "Toniesz" z Kasią Lins? Jak do tego doszło, że nie jest jeszcze o niej tak głośno, jak powinno? Nie wiem.

Reklama

Udało mi się też wejść na koncert Janna. Dziękuję organizatorom, że ta sala była taka duża, i z tego miejsca pozdrawiam dziewczyny, które na Great September koczowały pod klubem dzień przed koncertem. W każdym razie... czy zachwycam się nim jakoś bardzo? Chyba nie, choć wokal doceniam. Ale też nie jestem targetem, ani wiekowym, ani muzycznym. Brakuje mi w nim tylko... pewności siebie?

Nie udało mi się natomiast dostać na Kury, bo chyba nikt się nie spodziewał takiego zainteresowania i sala była od startu nabita po korek. Przy czym nie mogę nawet powiedzieć, że żałuję, bo wcale tak nie jest. Moja opinia o tym zespole znajduje się w mniejszości i piszę o tym tym śmielej, że nie ma mnie już w Trójmieście. Rozumiem, że wielki powrót, że nie grali w takim składzie, że supergrupa, świetni muzycy, ale to i to, że ludzie jarają się ich albumem, nie wystarcza mi do przekonania się co do wyjątkowości tej płyty. Kiedy pół festiwalu było na Kurach, stałam na drugiej scenie, słuchając rockowego Black Honey. I dla mnie to było dobre.

Później coś, na co czekałam, odkąd w ogóle zdecydowałam się jechać na ten festiwal. Sleaford Mods. Trudno określić, co oni grają, bo to jest poziom abstrakcji, którego nie jestem w stanie zrozumieć. Ale działa. To koncert, podczas którego z jednej strony zastanawiasz się, co tu w ogóle robisz i nie masz ani jednego logicznego argumentu, dlaczego ci się to podoba, a z drugiej nie jesteś w stanie odejść spod sceny. Naprawdę, nie wiem dlaczego, ale kupuję to w całości.

Wieczór i festiwal na głównej scenie zakończyli Nothing But Thieves, których nigdy nie byłam wielką fanką, ale trzeba przyznać, że "Welcome to the DCC" od razu odpala we mnie chęć do poskakania. Na Upstage z kolei inside'owiczów żegnał Wojtek Mazolewski. Tam wpadłam akurat na "Jestem, jestem, jestem, jestem, jestem, jestem", przypomniała mi się pierwsza część teledysku do tego, no i... na tym zakończmy.

Naprawdę fajnie, że ktoś podjął się stworzenia indoorowego, jesiennego festiwalu i to w dodatku z tak bogatym line-upem. Kolejna edycja została już ogłoszona, więc rezerwuję termin, bo mam przeczucie, że będzie jeszcze lepiej pod względem organizacyjnym i muzycznym. I że będzie mniej światła - to nie wiem, ale mam nadzieję.

 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Nothing But Thieves | Dawid Tyszkowski | Jann
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy