Reklama

Chciał ratować ludzi. Zamiast tego założył jeden z najsłynniejszych zespołów świata

Jego solówki są tak popularne, że w wielu sklepach muzycznych wiszą kartki: "Zakaz grania Led Zeppelin". Jimmy Page jest jednym z najsłynniejszych i najważniejszych gitarzystów na świecie. Sam uśmiecha się, kiedy słyszy to określenie, ale w tym przypadku pasuje idealnie - to żywa legenda. Page skończył 80 lat i chyba nikogo nie dziwi, że muzyk zawsze wiódł wyjątkowo barwne życie. Oto kilka rzeczy, których mogliście nie wiedzieć o tym artyście.

Jego solówki są tak popularne, że w wielu sklepach muzycznych wiszą kartki: "Zakaz grania Led Zeppelin". Jimmy Page jest jednym z najsłynniejszych i najważniejszych gitarzystów na świecie. Sam uśmiecha się, kiedy słyszy to określenie, ale w tym przypadku pasuje idealnie - to żywa legenda. Page skończył 80 lat i chyba nikogo nie dziwi, że muzyk zawsze wiódł wyjątkowo barwne życie. Oto kilka rzeczy, których mogliście nie wiedzieć o tym artyście.
Jeden z niedawnych, bardzo rzadkich występów Jimmy'ego Page'a - uhonorował nim Linka Wraya (2023) /Kevin Mazur/Getty Images for The Rock and Roll Hall of Fame /Getty Images

Grzeczny i spokojny dżentelmen, który na pierwszy rzut oka nie przypomina gwiazdy rocka - tak Jimmy'ego Page'a nawet sprzed kilkudziesięciu lat wspominają jego współpracownicy. Niewiele się zmieniło, bo muzyk do dzisiaj jest grzecznym dżentelmenem, ale nie dajcie się zwieść: to również człowiek, który ma za sobą lata rockandrollowego życia i ekscesów. Używki, romanse z nie do końca dorosłymi groupies i szaleństwa, o których tylko po cichu wspominają jego koledzy ze sceny, bo niektóre historie sprzed lat brzmią wręcz niewiarygodnie. Page to jednak przede wszystkim legendarny gitarzysta. Jego grą inspirowało się wielu innych znanych artystów, między innymi: Eddie Van Halen, Joe Satriani, Kirk Hammett, Slash i Joe Perry. Zresztą jest taka scena w filmie "Będzie głośno": Jimmy zaczyna grać fragmenty piosenek Led Zeppelin, a The Edge i Jack White obserwują go z uśmiechami na twarzach i podziwem. Niewiele jednak brakowało, żeby takie rzeczy w ogóle się nie wydarzyły.

Reklama

Jimmy Page kończy 80 lat. Marzył, by zostać naukowcem

Page, podobnie jak inny słynny gitarzysta, Brian May, marzył, by zostać naukowcem. Rodzice muzyka - sekretarka i kierownik - byli zachwyceni tą perspektywą. Marzyli o tym, żeby ich syn zdobył dobre wykształcenie i pracował na przykład jako wykładowca. W 1957 roku 13-letni Jimmy wziął udział w telewizyjnym talent show "All Your Own" i zdradził, że zamierza zająć się w przyszłości karierą naukową. "Chcę prowadzić badania biologiczne i znaleźć lek na raka, jeśli do tego czasu nie zostanie odkryty" - stwierdził rezolutny Brytyjczyk przed milionami widzów. 

Leku do dziś nie wynaleziono, ale może również dlatego, że Page wybrał zupełnie inną drogę w życiu. Jeszcze przed telewizyjnym występem rodzina przyszłej gwiazdy przeprowadziła się do nowego domu. Jimmy znalazł tam gitarę. Trudno powiedzieć, skąd wziął się instrument, czy zostawili go poprzedni lokatorzy, czy może ktoś z ich znajomych, ale nikt nie przyznawał się do gitary. W każdym razie, jeśli los chciał dać Page'owi jakiś znak, żeby zajął się graniem, to lepiej się nie dało. Nastolatek wziął kilka lekcji, a później uczył się już sam. Gra na gitarze nie była wtedy popularna w otoczeniu Jimmy’ego. Artysta znał w swojej szkole tylko jednego fana tego instrumentu, który zresztą pokazał mu pierwsze chwyty. Tak się złożyło, że tym "fanem" był Robert Wyatt, znany później między innymi z grupy Soft Machine

Reszty Page uczył się po kilka godzin dziennie, słuchając płyt i próbując grać fragmenty piosenek. W pewnym momencie chłopak był tak zafascynowany gitarą, że nawet do szkoły przychodził ze swoim instrumentem, ale nauczyciele ewidentnie nie podzielali tej pasji. Najczęściej gitara była konfiskowana na pierwszej lekcji i Page odbierał ją przed wyjściem do domu.

Chociaż artysta na dobre zajął się grą na gitarze, jego marzenia o naukowej karierze jeszcze się tliły. Przynajmniej przez chwilę. Jimmy poszedł nawet na rozmowę o pracę na stanowisko asystenta w laboratorium, jednak na tym jego naukowe dokonania się skończyły. Gwiazdor rzucił wkrótce szkołę, bo zajęcia interesowały go znacznie mniej niż nowa pasja, czyli muzyka, a przede wszystkim zabierały cenny czas, który przecież można było przeznaczyć na granie. Sceniczna kariera Page’a zaczęła się w dość brutalny sposób, bo od występów na ulicy. Dlaczego brutalny? Granie na zewnątrz, niezależnie od pogody i liczenie na to, że któryś z przechodniów wrzuci monetę do kubka takiego artysty, zdecydowanie nie jest najłatwiejszym sposobem zarabiania pieniędzy. Na pewno nie ma też nic wspólnego z wymarzoną karierą, ale Jimmy po latach wspominał, że to mocno go zahartowało i dało mu świetną szkołę przed wielkimi scenami. 

Zanim jednak na nie trafił, Page grywał z lokalnymi zespołami i znajomymi muzykami. Wszystko zaczynało się świetnie układać, aż do momentu, w którym gitarzysta złapał poważną infekcję i nie mógł ruszyć w trasę z kolegami. Artysta zajął się wtedy malarstwem i wrócił do szkoły, tym razem artystycznej, ale znów los pokazał Jimmy’emu, że to niekoniecznie jego droga. Kiedy tylko Page wydobrzał, wrócił do grania i zaczął pracować jako muzyk sesyjny. Początki nie były łatwe, bo gwiazdor w pierwszych miesiącach był wzywany głównie jako "rezerwa" na wypadek, gdyby główny gitarzysta nie stawił się na nagrania. Jimmy nie potrafił też czytać nut, co trochę utrudniało mu pracę. Wkrótce jednak producenci zorientowali się, że to nie ma wielkiego znaczenia, bo artysta ma coś znacznie lepszego: wielkie umiejętności, wyczucie, a przede wszystkim talent. 

Miał dołączyć do... The Rolling Stones

Możecie słuchać wielu utworów i nawet nie mieć świadomości, że swoje trzy grosze dorzucił tam właśnie Jimmy. Kiedy artysta zyskał zaufanie producentów i zaczął zdobywać popularność jako świetny muzyk sesyjny, zagrał między innymi na płytach The Kinks i The Who. To dopiero początek, bo gitarzysta pojawił się później choćby w "As Tears Go By" Marianne Faithfull, bondowskim singlu "Goldfinger" Shirley Bassey i przeboju Petuli Clark "Downtown". Oglądaliście film The Beatles "A Hard Day's Night"? Tak, tam też na gitarze przygrywał Page. Nie pytajcie jednak artysty o dokładną listę utworów, w których powstaniu pomógł, bo tego muzyk sam nie pamięta. W rozmowie z NPR Jimmy zdradził: "Miałem trzy sesje dziennie, piętnaście tygodniowo. Czasem grywałem z zespołami, czasem nagrywałem coś do filmu, a niekiedy pracowałem z folkowymi muzykami... Potrafiłem się wpasować we wszystkie te role". 

Na pewno jednak gitarzysta nie zapomni tego, że kilka razy pracował z The Rolling Stones, a nawet istniała szansa, że dołączy do Micka Jaggera i spółki. Menedżer zespołu świetnie znał Page'a i zatrudnił go w swojej wytwórni płytowej jako łowcę talentów oraz producenta. Nic dziwnego, że to właśnie jego zaproponował jako zastępstwo, kiedy Stonesów opuścił Brian Jones. Ostatecznie grupa zatrudniła Micka Taylora, ale po jego odejściu znów na horyzoncie pojawiła się propozycja Jimmy'ego. Znów nic z tego nie wyszło. The Rolling Stones jeszcze raz rozważali zatrudnienie artysty, kiedy Keith Richards został zatrzymany w Kanadzie za posiadanie heroiny. Muzykowi groziło wtedy co najmniej siedem lat odsiadki. Ostatecznie Keithowi udało się wywinąć od kary więzienia, a Page nie dopisał do swojego CV kolejnego legendarnego zespołu.

Wierzyli, że podpisał pakt z diabłem

Niektórzy dziennikarze muzyczni, a także zazdrośni koledzy po fachu żartowali, że Page podpisał pakt z diabłem, bo to przecież niemożliwe, żeby ktoś tak dobrze grał. Dowcipy po jakimś czasie przerodziły się w plotkę, która krążyła w showbussinesie: artysta sprzedał duszę w zamian za sławę. Jimmy nieświadomie sam przyłożył rękę do tego, że wiele osób zaczęło go uznawać za satanistę. Gitarzysta fascynował się swego czasu Aleisterem Crowleyem, brytyjskim okultystą i mistykiem. Muzykowi spodobały się zwłaszcza poglądy oryginalnego filozofa na temat samorozwoju, hedonizmu i wolności jednostki. Sam Crowley często wykorzystywał seks i narkotyki, żeby - jak twierdził - zbliżyć się do demonów, a wiadomo, że seks i narkotyki akurat gwiazdom rock and rolla też nie były obce. 

W każdym razie Page kolekcjonował manuskrypty mistyka. To nie koniec, bo cytat z Crowleya znalazł się na oryginalnym nakładzie płyty "Led Zeppelin III". Jeśli komuś jeszcze mało, to Jimmy kupił na początku lat 70. dom w Szkocji, który należał kiedyś do filozofa. Nie był to jednak najlepszy zakup, bo artysta stwierdził, że posiadłość jest nawiedzona, na dodatek wcale nie przez Aleistera. Wcześniej dom miał dwóch albo trzech lokatorów, w tym miejscu znajdował się również kościół, który spłonął. "Złe fluidy już tam były. Pewnemu mężczyźnie obcięto tam głowę i czasem słychać, jak turla się ona po domu" - relacjonował Page w wywiadzie dla magazynu "Rolling Stone". 

Jak muzyk reagował na pytania o fascynację okultyzmem? Artysta stwierdził, że nie zamierza opowiadać o swoich wierzeniach ani duchowych poszukiwaniach, nie chce też nikogo do niczego przekonywać. Oczywiście Jimmy starał się unikać komentowania różnych doniesień w czasie istnienia Led Zeppelin, bo dobrze wiedział, że trochę kontrowersji jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Miał rację. Mimo że członkowie zespołu wyśmiali te oskarżenia, to wiele milionów ludzi przesłuchało "Stairway to Heaven" od końca, żeby odnaleźć rzekomy satanistyczny przekaz.

Page tak dobrze radził sobie w pewnym momencie jako gitarzysta sesyjny, że w połowie lat 60. odmówił, kiedy koledzy próbowali zatrudnić go w zespole The Yardbirds. Ostatecznie się zgodził, ale jego kariera w grupie nie trwała długo. Zespół sporo koncertował, co niekoniecznie przekładało się na sukcesy i atmosfera między muzykami nie była najlepsza. Tak zaczęły się odejścia z The Yardbirds. W 1968 roku Jimmy, żeby nie płacić kar za odwołane koncerty, znalazł zastępstwa dla tych, którzy opuścili grupę i w ten sposób dołączyli do niego: Robert Plant, John Bonham i John Paul Jones. To The Yardbirds 2.0 zmieniło wkrótce nazwę na Led Zeppelin i tak zaczęła się historia jednego z najpopularniejszych zespołów na naszej planecie. Jimmy Page odpowiadał w grupie nie tylko za grę na gitarze i pisanie piosenek, ale też za produkcję płyt. Muzyk zajmował się tym przy okazji wszystkich albumów zespołu i miał taki zwyczaj, że za każdym razem zatrudniał nowego inżyniera dźwięku. Jimmy nie ukrywał, że na koncertach The Yardbirds miał spore możliwości improwizacji i dzięki temu zbierał pomysły, które później wykorzystywał w Led Zeppelin. Choćby ten na brzmienie grupy, czyli mieszankę bluesa, akustycznych dźwięków, rocka i nośnych refrenów. 

Historia Led Zeppelin nie trwała długo. W 1980 roku po śmierci Bonhama (zresztą w domu Page’a) zespół zakończył działalność, a Jimmy przez kilka miesięcy nawet nie zbliżał się do gitary. Muzyk w kolejnych latach brał udział w wielu projektach, między innymi Page and Plant i Coverdale-Page, a także komponował ścieżki dźwiękowe. Oczywiście przez cały czas fani mieli nadzieję na powrót Led Zeppelin. Formacja reaktywowała się nawet na specjalny koncert w Londynie w 2007 roku, ale na tym marzenia się skończyły. Jimmy i John Paul Jones rozważali powrót na scenę z kimś innym niż zajęty swoimi projektami Robert Plant, udało się nawet nagrać nowe piosenki. Wszystko wylądowało ostatecznie w szufladzie. Być może dlatego, że - jak stwierdził kiedyś Page - tylko Plant potrafi tak zaśpiewać "Stairway to Heaven".

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Led Zeppelin | Yardbirds | Jimmy Page
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy