Reklama

Björk: 30 lat płyty "Debut". To nie miało prawa się udać

Ten album był zmorą części pracowników sklepów płytowych. Wielu z nich nie miało pojęcia, na której półce go postawić. Rock? Niekoniecznie. Pop? Tym bardziej nie. Elektronika? Nie do końca. Te wątpliwości, na szczęście, ani trochę nie zaszkodziły płycie, która z Björk zrobiła gwiazdę. Minęło 30 lat od premiery albumu "Debut".

Ten album był zmorą części pracowników sklepów płytowych. Wielu z nich nie miało pojęcia, na której półce go postawić. Rock? Niekoniecznie. Pop? Tym bardziej nie. Elektronika? Nie do końca. Te wątpliwości, na szczęście, ani trochę nie zaszkodziły płycie, która z Björk zrobiła gwiazdę. Minęło 30 lat od premiery albumu "Debut".
Björk na planie teledysku "Big Time Sensuality" - Nowy Jork, wrzesień 1993 r. /Al Pereira /Getty Images

Nie można chyba lepiej zatytułować swojej pierwszej płyty, żeby nikt nie miał wątpliwości, że ma do czynienia z debiutem. W przypadku Björk chodziło jednak wyłącznie o debiut solowy - i to taki oficjalny. Artystka miała już bowiem spore doświadczenie na scenie. Debiutowała jako 11-latka, zdążyła nawet wydać swoją muzykę.

Poza tym wokalistka udzielała się w kilku zespołach, a najsłynniejszy z nich to The Sugarcubes. Formacja powstała w 1986 roku w Rejkiawiku i zdążyła wydać trzy płyty. Oczywiście największą popularnością cieszyła się w rodzinnej Islandii, ale muzyka zespołu dotarła też nieoczekiwanie do zagranicznych fanów. Płytę "Life's Too Good" uznaje się za jeden z pierwszych wielkich sukcesów islandzkiej muzyki na świecie. Grupa została nawet zaproszona na amerykańską trasę U2 i wystąpiła w sumie dla ponad 700 tysięcy ludzi. To było świetną reklamą dla The Sugarcubes, ale nawet najlepsze gościnne występy nie gwarantują zespołom długowieczności. Islandzka grupa rozpadła się w grudniu 1992 roku.

Reklama

Björk: Nocne rajdy po klubach

O ile pozostali - byli już - muzycy formacji zastanawiali się jeszcze, co zrobić ze swoim życiem, o tyle Björk nie miała wątpliwości. Wokalistka rzuciła się w wir pracy. Chciała koniecznie stworzyć coś świeżego, zabrzmieć tak, jak nigdy wcześniej nie brzmiała. Artystka ruszyła na poszukiwanie inspiracji, a pomogła w tym wyprawa do Anglii, w której Björk już wcześniej pomieszkiwała. Między innymi w Manchesterze gwiazda trafiła na rzeczy, które ją zadziwiły i zachwyciły. Elektronika, punk, muzyka klubowa, popowa scena, na której bez problemu działali artyści o zupełnie różnych stylach - to wszystko zafascynowało Islandkę i tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że w muzyce nie ma granic.

Zresztą klubowe inspiracje słychać nie tylko na pierwszej płycie Björk, ale też na jej kolejnych albumach. Nieprzespane noce i włóczenie się od klubu do klubu przyniosły więc efekty. A jak to się właściwie stało, że wokalistka była w stanie wydać "Debut" już osiem miesięcy po rozpadzie swojego zespołu? Okazało się, że wiele utworów czekało na nagranie nawet od kilku lat. Artystka pisała sporo piosenek, ale nie wszystkie pasowały do twórczości jej zespołów, więc Islandka chowała niewykorzystane piosenki do szuflady i tam czekały na lepszy moment. Ten moment nadszedł w 1993 roku.

Björk Guðmundsdóttir (spróbujcie wymówić to szybko) szukała odpowiedniego producenta dla swojej płyty. Oczywiście nie mogła to być osoba, która robiła coś "zwyczajnego", bo pasowanie do jakiegoś stylu było ostatnią rzeczą, jakiej chciała wokalistka. Ówczesny chłopak artystki przedstawił ją Nellee'emu Hooperowi, który miał już na koncie pracę między innymi z Soul II Soul, Massive Attack i Sinéad O’Connor.

Islandka dosyć sceptycznie podchodziła do nowego znajomego, bo jego prace wydawały jej się zbyt grzeczne i "zwykłe". W rzeczywistości jednak ta dwójka miała sporo wspólnego. Przede wszystkim oboje lubili "dziwną" muzykę, nie znosili nudy i - jak się okazało - mieli podobny pomysł na brzmienie płyty "Debut". Björk nie była już ograniczona przez zespół, nie musiała wygładzać brzmienia, dostosowywać się do nikogo, więc puściła wodzę fantazji. Nic dla tego duetu nie było zbyt szalone. Saksofony, pomieszane z harfami i bitem techno? Proszę bardzo! To nie była może najłatwiejsza do wyprodukowania płyta, ale duet przygotował ją całkiem sprawnie.

To nie miało prawa się udać

"Debut" ukazał się latem 1993 roku. Dla jednych ta płyta była szokiem, innych wprawiła wręcz w zakłopotanie, bo nie wiedzieli, co mają o niej myśleć. Nawet dziennikarze muzyczni przyznawali, że czegoś takiego jeszcze nie słyszeli. Oczywiście Björk była już znana z grupy The Sugarcubes, ale ten album w niczym nie przypominał dokonań formacji. Niektórzy recenzenci pisali wprost, że płyta zatrzęsła rynkiem. Wyobraźcie sobie początek lat 90. W muzyce prym wiodą gitarowe zespoły, triumfy święci Nirvana, w Wielkiej Brytanii rozwija się britpop, a tu nagle wchodzi Björk, cała na biało, z płytą, której nie da się podpiąć do końca pod żaden istniejący gatunek.

Artystka zresztą za nic w świecie nie chciała "pasować", więc nic dziwnego, że stworzyła swoją mieszankę. Hip hop połączyła z jazzem, techno, operą, a do tego elementami muzyki świata i paroma innymi wpływami, a to wszystko podlała tekstami o miłości. Czasem trudnej, ale jednak miłości. Taka płyta mogła skończyć na dwa sposoby: trafić tylko do wiernych fanów lub miłośników eksperymentów i w sumie przepaść, albo spodobać się masowej publiczności. O dziwo wygrała ta druga opcja, co zaskoczyło nawet wytwórnię płytową.

Firma oszacowała, ilu fanów mogła mieć grupa The Sugarcubes i stwierdziła, że album znajdzie maksymalnie około 40 tysięcy nabywców. Szefowie wytwórni musieli się nieźle zdziwić, kiedy w ciągu trzech miesięcy sprzedali ponad 600 tysięcy egzemplarzy krążka. "Debut" świetnie radził sobie na listach przebojów. Może nie był na pierwszym miejscu, ale sami przyznacie, że trzecia pozycja w Wielkiej Brytanii i 79 tygodni pobytu w zestawieniu najchętniej kupowanych płyt, jak na tak odważny album, to naprawdę niezły wyczyn.

Płyta miała zresztą kilka wznowień i kolejnych wydań, w różnych wersjach, więc pierwotne wyniki sprzedaży szybko się zdezaktualizowały. Zwłaszcza w Stanach, gdzie na początku prasa muzyczna pisała o albumie z trochę większą rezerwą niż dziennikarze w Europie. Dopiero po kilku latach niektórzy amerykańscy recenzenci przyznali, że to był jednak świetny i przełomowy album. Wątpliwości nie miała za to amerykańska telewizja MTV, która w kółko emitowała teledyski Islandki, choćby klipu do "Human Behaviour".

Jakie znaczenie ma "Debut" po 30 latach od premiery? Nadal spore. Do dzisiaj to jedna z najważniejszych płyt lat 90. i nie tylko. Być może Björk nie od razu znalazła odważnych muzycznych naśladowców, bo o to też byłoby trudno, ale wielu artystów przyznawało się do inspiracji jej twórczością. Do tego grona należeli między innymi: Thom Yorke z Radiohead, Florence Welch z Florence and The Machine, Missy Elliott, Amy Lee z Evanescence, a nawet Jeff Buckley, który uwielbiał brzmienie "Debut". Płyta udowodniła też samej Björk, że odwaga popłaca, czego artystka zresztą trzymała się w kolejnych latach. To właśnie ta wokalistka była jedną z pierwszych osób w muzycznym świecie, które wykorzystywały w sztuce aplikacje na telefony i wirtualną rzeczywistość. A to zapewne nie ostatni raz, kiedy świat ją naśladował.

PS Björk w ramach promocji ostatniej płyty "Fossora" powróci do Polski - 18 listopada wystąpi w Tauron Arenie Kraków.

Czytaj także:

Björk: Debiut, który nie był debiutem

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Björk
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy