Reklama

"Ścieżką mnicha z Szaolinu"

Okazją dla Bartosza Donarskiego do porozmawiania z Cyjanem, perkusistą i liderem białostockiej formacji Dead Infection stała się premiera EP-ki "Corpses Of The Universe". Bębniarz legendy polskiego grindu i jedna z najlepiej rozpoznawalnych postaci polskiej sceny ekstremalnej opowiedział nam nie tylko o mini-albumie, ale i planach na przyszłość oraz tajnikach gore grindu.

Zacznijmy od tego, że materiał, który znalazł się na "Corpses Of The Universe", w pierwotnym założeniu miał trafić na zupełnie inne wydawnictwo. Co się właściwie stało?

Tak, zgadza się. Materiał miał pierwotnie ukazać się jako split-CD z amerykańskim Mortician. Niestety, powolne tempo realizacji materiału przez Amerykanów sprawiło, że musieliśmy zrezygnować z tej opcji. Inaczej materiał wyszedłby jeszcze z rok później.

Oczywiście rezygnacja z tego projektu nastąpiła za obopólną zgodą. Will Rahmer z Mortician przeprosił nas i wytłumaczył, że nie zrealizowali swojej części na czas, gdyż wciąż nie byli dostatecznie przygotowani ze względu na ich nowego bębniarza. A warto dodać, że ich materiał miał być pierwszym w ich karierze z żywym perkusistą. Tak więc oto mamy "Corpses Of The Universe" jako nowe MCD/LP w karierze zespołu.

Reklama

"Corpses Of The Universe" to wciąż ten sam, "poczciwy" Dead Infection, tyle że coraz lepszy. Analogia z winem nasuwa się sama. Jest i klasyczne "umpa-umpa", są gradobicia blastów, jest też w końcu jakby większa tożsamość poszczególnych utworów. Jak to znajdujesz?

Ciężko mi to skomentować, gdyż jako twórca muzyk z pewnością spoglądam na to wszystko z innej perspektywy niż potencjalny słuchacz. Przy pisaniu materiału staraliśmy się, aby niczego w nim nie zabrakło i zrobić to tak jak potrafimy najlepiej. Jest to wciąż ten sam Dead Infection tylko myślę, że pobrzmiewają w nim echa naszej całej twórczości. Tak więc nie brakuje tu klasycznych klep, jak i blastów czy ciężaru naszych wczesnych wydawnictw.

W warstwie muzycznej Dead Infection od lat kroczy tą samą ścieżką, wyznaczoną na początku lat 90. Dysponujesz dużymi umiejętnościami, nigdy jednak nie odstąpiłeś od prawideł klasycznego grindcore'a, którego korzenie leżą w ekstremalnym hardcorze i punku. Nie bawi cię techniczna ekwilibrystyka, połamane rytmy, dziwaczne dysonanse?

Zawsze powtarzałem, że nie szukam w muzyce żadnych innowacji i kombinacji. Gram to co leży mi na sercu. Niech w łamańce bawią się inni. Żartobliwie przyznam, że podążam ścieżką mnicha Ngho z klasztoru Szaolin, który powiedział kiedyś bardzo mądrą rzecz: Ostatnim i jednocześnie najtrudniejszym etapem sztuki jest prostota. No i tak to w moim mniemaniu powinno wyglądać.

Ja także uważam, że grindcore bardziej wywodzi się ze sceny punk/hc niż z metalu. Sporo tego słuchałem w latach 80. i może stąd pobrzmiewa echo w naszej muzyce. Mam na myśli pewne rytmy. Bo jeśli chodzi o ścianę dźwięku, to tu już bliżej jesteśmy wczesnemu Carcass, który paradoksalnie też wywodzi się bardziej z korzeni punkowych.

Od wielu lat flirtujecie też poniekąd z brutalnym death metalem, którego obecność zauważalna jest również na nowym materiale. Death metal to twoje dodatkowe hobby?

Czy ja wiem, czy hobby? Już od dłuższego czasu nagrywając w studio nie opieram się na jakimś konkretnym wzorcu. To znaczy nie puszczam sobie jakiejś płyty i myślę: O tak właśnie chcę teraz brzmieć.

Dead Infection istnieje już tyle lat, że wydaje mi się, iż już sam wyrobił sobie własne charakterystyczne brzmienie i nie potrzebuje już jakiegokolwiek muzycznego wspomagacza. Aczkolwiek scena brytyjska z drugiej połowy lat 80. jest chyba dla mnie wciąż najbliższa.

W tym roku miną cztery lata od chwili wydania ostatniego, dużego albumu. Ja wiem, że pojawianie się na wszelkiego rodzaju EP-kach, kompilacjach, splitach, to wręcz obowiązek każdego szanującego się grindcore'owca, ale czy nie jest to też trochę rozmienianie się na drobne? Istniejecie niemal 20 lat, a wydaliście raptem trzy albumy.

Kwestia nagrywania albumów to także nasza niezależność. Chodzi o to, że nigdy nie zgadzaliśmy się na jakiekolwiek ustępstwa ze strony rożnych wytwórni, że musimy nagrywać płytę co rok czy dwa. Nie chodzi tu o jakiś snobizm, ale po prostu nagrywaliśmy płyty, kiedy czuliśmy, że jesteśmy przygotowani i mamy akurat inwencję twórczą. Chyba nie potrafiłbym nagrać albumu tylko po to, że wytwórnia czy ktoś inny się dopomina.

Oczywiście, czasem to działa na niekorzyść zespołu, jest się zapominanym i tak dalej. Ale wydaje mi się, że gdybyśmy nagrywali płyty częściej to za bardzo zaczęlibyśmy zjadać swój ogon. Akurat różne EP-ki i splity są wygodne pod tym kątem, gdyż nie musimy na siłę pisać 40 minut materiału. Ale w tym momencie wyjdę naprzeciw wszystkim tym, którzy nas szanują i cenią i powiem, że planujemy już nie robić aż tak wielkich przerw jeśli chodzi o nagrywanie pełnowymiarowych albumów.

O ile się nie mylę, to "Corpses Of The Universe" jest pierwszym materiałem, na którym w studiu zadebiutował w waszych barwach Pierścień. Czy można zatem mówić, że miał on wpływ na kształt tego mini-albumu?

Staraliśmy się, aby każdy z nas miał wpływ na kształt albumu. Na pewno Pierścień miał w tym niemały wkład, choćby z uwagi na to, że był przy okazji reżyserem dźwięku. Na szczęście wszyscy rozumieliśmy się podczas sesji doskonale i nie przypominam sobie, aby ktoś komuś chodził na jakieś specjalne kompromisy wbrew swojej woli. Wizja była bardzo podobna. Dodam jako ciekawostkę, że część materiału została napisana jeszcze w poprzednim składzie.

Rozumiem też, że Jaro wyjechał i nie wróci. Czy tak?

Wróci czy nie wróci, nie mam pojęcia. Jest teraz gdzieś, lecz nie wiadomo gdzie jak to śpiewał w "Pszczółce Mai" Wodecki. Po za tym w tej kwestii nie mam nic więcej do powiedzenia.

Wydaliście też niedawno retrospektywny album z demówkami z zamierzchłych czasów, "Human Slaughter... Till Remains". Skąd ten pomysł?

To był pomysł Selfmadegod Records. A także ukłon w stronę fanów, którzy wciąż dopominali się o te demówki. Pierwsza wersja tej płyty, którą wydał w 1997 roku Morbid Rec. rozeszła się błyskawicznie, a jeszcze teraz sporo osób pyta się o te wydawnictwo. Tak więc ta płyta to wyjście im naprzeciw.

Pozostając przy innych wydawnictwach, powiedź coś o waszej niedawnej współpracy z Vaderem. Jak doszło do tej dość osobliwej kolaboracji?

Z Peterem przyjaźnimy się już od dawien dawna. Jeszcze od czasów pierwszych koncertów Vader w Białymstoku pod koniec lat 80. Peter zawsze dzwoni, gdy przyjeżdża do Białegostoku na koncert lub nagrywać do "Hertza". Tak też było i tym razem, gdy nagrywali album "XXV". Po prostu zadzwonił do mnie i zapytał czy nie wskoczylibyśmy do studia nagrać gościnnie jeden kawałek. I tak to wyglądało.

Zdradź kto jest twórcą tej - dla mnie najlepszej - okładki, która zdobi "Corpses Of The Universe". Wreszcie nie tak dosłownie...

Jeśli chodzi o pomysł, to jest to moja koncepcja. Nie pamiętam tylko teraz czym się zainspirowałem. He, he! Może mi się to przyśniło czy też zobaczyłem coś podobnego w jakimś filmie... W każdym bądź razie przekazałem swoją wizję dla naszego basisty Hala, który jest znakomitym grafikiem. I on urzeczywistnił to.

Jesteś prekursorem stylu znanego pod nazwą gore grind, i chyba nie tylko w kraju nad Wisłą. Czy ta estetyka tekstów, grafiki ma w sobie jakikolwiek inny sens prócz dosadnego przypomnienia, że i tak zjedzą nas robale?

Proszę wszystkich o niedoszukiwanie się jakichś głębszych przekazów w naszej ideologii. My nie jesteśmy zespołem, który próbuje zmienić świat. Czerpiemy radość z tego co robimy i po prostu bawimy się muzyką.

Pamiętam jak Carcass przyznał się po kilku latach od wydania ich debiutu, że cała otoczka gore miała na celu ochronę zwierząt przed zabijaniem, z racji tego, że wszyscy byli wegetarianami. Można i tak. Słuszna koncepcja. Ciekaw jestem tylko czy pod postacią diabła też można coś ocalić lub uratować (śmiech).

Wydaje was teraz firma z Japonii. Winylową wersję powierzyliście z kolei Amerykanom. Mecenat to jednak dość odległy. Dlaczego w ten sposób?

A dlaczego nie? Mnie zawsze interesowała bardziej skuteczność wytwórni, a nie egzotyka jej położenia. Chociaż z drugiej strony trzeba przyznać, że dzięki tej egzotyce mieliśmy możliwość zobaczenia ciekawych zakątków naszego globu.

Z tego co pamiętam widziałeś już kilka koncertów w ramach "powrotnej" trasy Carcass. Jak wrażenia? No i jak w ogóle oceniasz całą tę inicjatywę?

Powiem krótko... Dla mnie miazga! Nic dodać nic ująć. Ale samej inicjatywy ich "reunionu" wolę nie komentować.

Nowa EP-ka już niebawem dotrze do fanów. Pora chyba zabierać się za album...

Po drodze jeszcze coś będzie. Na przełomie września i października ukażą się nasze dwie split-EP-ki z Regurgitate i z Haemorrhage. Materiał na te wydawnictwa przygotowaliśmy i zarejestrowaliśmy już wcześniej. A potem już naprawdę szczerze... praca nad nową dużą płytą.

Dzięki za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: mnisi
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama