Reklama

"Popowy i globalny"

W październiku 2005 roku do sklepów trafił pierwszy po blisko pięcioletniej przerwie nowy anglojęzyczny album Ricky'ego Martina, zatytułowany "Life". Jak przyznał sam popularny latynoski wokalista, tak długa przerwa w karierze spowodowana była głównie zmęczeniem i zniechęceniem. "Stałem przed 25 tysiącami fanów, ale nie sprawiało mi to w ogóle przyjemności. Aplauz nie robił na mnie żadnego wrażenia" - wspomina Ricky. Na szczęście dla fanów piosenkarz odpoczął i zregenerował siły, by powrócić z nową płytą, w której nagraniu pomagali mu liczni i uznani goście (will.i.am z Black Eyed Peas, Fat Joe, Amerie czy George Noriega). Z tej okazji Ricky Martin opowiada o pracy nad "Life", słynnych współpracownikach i potajemnym testowaniu nowych piosenek w klubach tanecznych.

Skąd taki właśnie tytuł płyty "Life" ("Życie")?

Moja płyta nosi tytuł "Life", bo podczas jej nagrywania życie koło mnie toczyło się bardzo intensywnie. Poza tym miałem okazję podróżować po całym świecie, rozmawiać z bardzo różnymi muzykami i zwykłymi ludźmi, co okazało się dla mnie bardzo inspirujące. Całymi garściami czerpałem piękno, które mnie otaczało. W rozmaitych kulturach poszukiwałem nie różnic, a punktów wspólnych.

Opowiedz o pracy nad tym albumem.

Zawsze byłem bardzo zaangażowanych w powstawanie swoich płyt. Tym razem nie dość, że byłem swoim własnym producentem, to jeszcze współtworzyłem każdą kompozycję na płycie. Najważniejsze było to, że płyta powstawała swoim tempem, nigdzie się nie śpieszyłem, nie byłem w trakcie żadnej trasy koncertowej.

Reklama

Sadzę, że odtąd moje płyty będą powstawały właśnie w ten a nie inny sposób.

Jak scharakteryzowałbyś brzmienie "Life"?

Gdybym chciał nagrać płytę o takim brzmieniu, jak 7-8 lat temu, to pewnie byłoby to niemożliwe. Po pierwsze, jestem teraz zupełnie innym człowiekiem, a po drugie - pracowaliśmy w zupełnie innym składzie, z innymi producentami. Ci ludzie, często bardzo młodzi, wyrażają swoją osobowość właśnie przez charakterystyczny styl muzyki, którą wykonują. Nie boją się ryzykować i tego też uczułem się pracując z nimi.

Z kim konkretnie pracowałeś nad tą płytą?

O współpracy z innymi muzykami i producentami przy tej płycie mógłbym opowiadać godzinami, bo każda z zaproszonych przeze mnie osób była zupełnie inna. Każda pochodziła z innej kultury, miała za sobą inny bagaż doświadczeń.

Pracowałem z Georgem Noriegą i Dannym Lopezem, ale i z will.i.amem z The Black Eyed Peas, The Matrix, Daddy Yankee, Scottem Scorchem, Amerie, Fat Joe... Ze wszystkimi wymieniałem się pomysłami, nie ograniczaliśmy się, nie baliśmy się podążać wspólnie w nowych kierunkach. Ten album jest na pewno popowy, ale i bardzo globalny.

Pierwszym singlem z płyty był utwór "I Don't Care"...

"I Don't Care" wyprodukowany został przez Scotta Storcha i Seana Garretta. Od strony tekstowej mówi o zakręconej miłości, co wcale nie znaczy, że taką właśnie teraz przeżywam. Równie ważny, co słowa, jest rytm i charakter tego kawałka, jego płynność i taneczność za razem. Słychać w nim echa muzyki środkowo-wschodniej.

Gościnny udział Amerie i Fat Joe'a tylko dodał temu utworowi energii i tak naprawdę nie wiem, czy ludzie do końca spodziewali się po mnie takiej piosenki... Ale zobaczymy, co się wydarzy!

A "Drop It On Me"? Opowiedz o tym numerze.

Piosenka "Drop It On Me" to efekt mojej współpracy z Luny Tunes i will.i.amem z The Black Eyed Peas, a także Taboo, Debbie Nova... To jedna wielka impreza z małym dodatkiem reggaetonu.

Na drugi singel z płyty typowany jest kawałek "It's Alright".

"It's Alright" mówi o drodze przez życie zgodnie z samym sobą, bez zbędnego moralizatorstwa... Chcę podzielić się z innymi tym, co robię, żeby życie wokół mnie było najprostsze z możliwych. Tu też chodzi o muzyczną wolność i nieograniczoną zabawę. To chyba mój ulubiony utwór z płyty.

Co było dla ciebie najważniejsze przy nagrywaniu tej płyty?

Przez ostatnie trzy lata siedziałem zamknięty w studiu i tworzyłem muzykę. Ale i wiele podróżowałem, starałem się poznawać samego siebie, zrozumieć zakamarki swojej duszy. Zastanawiałem się, co chcę robić w życiu, gdzie - muzycznie - nie chcę już nigdy wracać, kogo chcę mieć wokół siebie i z kim chcę pracować - menedżerów, producentów. Podróże dookoła świata niewątpliwie zmieniają sposób, w jaki patrzysz na życie, i na płytę "Life".

Wielokrotnie, będąc w różnych miastach, wybierałem się do klubów w różnych przebraniach, żeby nikt mnie nie poznał i żeby zabawa przebiegała bez zakłóceń. Tak też sprawdzałem pierwsze reakcje na muzykę, którą właśnie nagrałem - dawałem DJ-owi swoje kawałki i prosiłem o ich puszczenie gdzieś w trakcie setu. Nie było źle, bo ludzie przynajmniej nie opuszczali parkietu (śmiech)! Odzew z klubów jest bardzo ważny. Tam nie liczą się nazwiska, liczy się brzmienie.

Jak wyglądają twoje plany koncertowe?

Chcę koncertować przez najbliższe dwa lata. Czuję, że potrzebuję ponownie być w trasie. Zacznę od Ameryki Łacińskiej, potem Europa, Azja, Stany. Na pewno też pojawię się w kilku krajach afrykańskich.

Mój kalendarz jest zapełniony praktycznie do 2007 roku. Wcale mnie to jednak nie martwi. W moim życiu chodzi o muzykę, scenę, kontakt z publicznością.

Dziękuję za rozmowę.

(Na podstawie materiałów promocyjnych Sony BMG.)

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy