Michał Szpak: Chciałbym pojechać na Eurowizję (wywiad)
Iśka Marchwica
Michał Szpak po debiucie płytowym trochę się zaszył, trochę zniknął, szykował się do powrotu z nowym, dużo dojrzalszym materiałem. Udało się - utwór “Real Hero" zdobył na Festiwalu w Opolu nagrodę Superpremiery 2015, a krytycy docenili dojrzałość Szpaka. Kiedyś mówił o sobie "kolorowy ptak", nam mówi: "Przeżyłem sytuacje osoby dużo starszej". O muzyce, artystycznej drodze, kontrowersjach wokół wyglądu, akceptacji i hejcie rozmawiamy z Michałem Szpakiem.
Jadwiga Marchwica, Interia.pl: Spotykamy się niedługo po twoim sukcesie na Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu. Czy uważasz wygraną Suprepremierę za swój sukces?
Michał Szpak: - Zdecydowanie. Przede wszystkim dlatego, że jest to ważna wygrana z własnym materiałem po trzech latach ciszy - może nie głuchej, bo jednak pojawiałem się w różnych miejscach, ale jednak ciszy. Uważam to też za sukces Polaków, bo to oni na mnie zagłosowali. Publiczność miała do wyboru różne gwiazdy, a wybrała mnie, pomimo że jestem osobą kontrowersyjną i nie każdy zgadza się z tym jak wyglądam, jak się zachowuję, co chcę przekazać. Bardzo cieszy mnie więc, że został oceniony talent.
Niedługo po festiwalu na swoim profilu facebookowym napisałeś inspirujący post, mówiący o dążeniu do celu, o wierze we własne możliwości. To był posukcesowy strzał, czy zawsze starasz się przekazywać pozytywną energię swoim fanom, znajomym?
- Każdy kto przejrzy mojego Facebooka zauważy, że ja zawsze taki jestem. Zebrałem pewną grupę odbiorców, sympatyków, o których muszę dbać, przekazywać im dobre emocje. Sam o sobie i dla siebie też muszę myśleć pozytywnie - to jest kluczem do tego, żeby się nie poddawać.
Jesteś dobrym materiałem dla hejterów i chyba często spotykasz się z ostrymi uwagami, krytyką. Znaczącym jest, że rok temu na scenie w Opolu znalazłeś się obok Maćka Maleńczuka, który często podkreśla, że hejt jest zjawiskiem bardzo polskim.
- To jest faktycznie jakaś polska cecha, taki cień na charakterze naszej kultury. Z jakiegoś powodu trudno nam jest się pogodzić z tym, że ktoś odniósł sukces, albo że jest lepszy. To trudne, bo osoby, które są lepsze, mają ciężkie życie.
Może więc łatwiej byłoby się trochę "uśrednić", wtopić w tłum? Nie miałeś przez te kilka lat myśli, żeby się gdzieś z tą swoją wyjątkowością schować?
- Ja jestem osobą, która zawsze wyraża siebie. Nie umiem, nie chcę i nigdy nie będę robić niczego pod publikę. Nie ulegam naciskom ludzi z zewnątrz tylko po to, żeby jednej czy drugiej osobie udowodnić, że mam talent, żeby się wpasować w czyjąś wizję tego talentu. Uważam, że każdy, kto ocenia talent drugiego człowieka wyłącznie przez pryzmat tego, jak wygląda i jak się ubiera, powinien się poważnie nad sobą zastanowić. Ja takim ograniczeniom na pewno ulegać nie będę.
Zdarzyły ci się kiedykolwiek nieprzyjemne sytuacje związane z brakiem akceptacji twojego wyglądu?
- Bardzo, bardzo rzadko dochodzi do bezpośredniej konfrontacji. Zdarza się, że pojawiam się w nowym towarzystwie, które nie zna mnie osobiście i wyrabia sobie opinię po pierwszym rzucie oka. Dobrze widać, kto cię ocenia w takiej sytuacji i w głębi duszy nie aprobuje, nawet jeśli nic nie powie, a kto jest po prostu zaciekawiony. Po chwili rozmowy kwestia wyglądu jakoś znika - nie usłyszałem nigdy, żeby ktoś uznał chociażby, że mam wygórowane zdanie na swój temat.
To działa w dwie strony? Ty też jesteś otwarty i akceptujący?
- Akceptujący jestem do wszystkich, a otwarty... tylko do ludzi, do których chcę być otwarty.
Bezpośrednia konfrontacja i nieprzyjemna sytuacja, o którą pytałam, zdarzyła się właśnie po koncercie w Opolu...
- Tak, ale nie chcę tego komentować i do tego wracać, bo uważam, że nie ma takiej potrzeby. Tego typu zachowania należy szybko puszczać w niepamięć. Szkoda, żeby sztucznie wyolbrzymiona sytuacja zza kulis festiwalu stała się ważniejsza, od wygranej talentu i muzyki.
Wróćmy do początków twojej kariery, kiedy Michał Szpak zaistniał w świadomości polskiej publiczności. Podczas pierwszych przesłuchań do programu "X-Factor".
- To jest dobra historia, wręcz niesamowita, jak teraz o niej myślę. Dzień przed eliminacjami spałem w jakimś obskurnym pracowniczym hostelu, gdzie noc kosztowała chyba 15 zł. Był grudzień, a ja leżąc w nocy w tym okropnym pokoju poczułem bardzo mocno, że w następnym roku zmieni się moje życie. To nie była myśl, że znajdę pracę i będzie dobrze - to było silne przekonanie, że moje życie diametralnie się zmieni.
Wyśniłeś sobie sukces!
- Wyczułem go! Ale śniłem też coś ważnego, bo między kolejnymi etapami "X-Factora" wyjechałem ze znajomymi na wycieczkę do Londynu i któregoś poranka obudziły mnie rozmowy. Znajomi stali wokół mnie i śmiali się pod nosem, bo ponoć przez sen mówiłem "Jesteś gwiazdą! Jesteś gwiazdą!" [śmiech].
Ale zanim stałeś się gwiazdą, na pierwszych przesłuchaniach siedząca w jury Maja Sablewska kazała ci zdjąć wszelkie ozdoby, zrezygnować ze stylizacji, którą wybrałeś na scenę...
- Ja wbrew pozorom jestem pokorną osobą, więc wykonałem jej prośbę, choć uważam, że było to niepotrzebne. Równie dobrze ja mógłbym ją poprosić o to samo. Okazało się potem, że moja stylizacja nie miała za zadanie przyćmić braków wokalnych, co udowodniłem. Ale z Mają Sablewską historia jest w ogóle ciekawa. Kilka miesięcy przed wystąpieniem w "X-Factorze" wysłałem do niej wiadomość z nagraniami, prośbą, aby została moją patronką. Wiem, że tę wiadomość dostała i myślę, że kiedy wszedłem na scenę "X-Factora", to wiedziała, kim jestem.
Młody chłopak, debiutujący, nikomu nie znany, prezentujący tak odważną stylizację może zaszokować. Może też istnieć obawa, że udaje, gra kogoś kim nie jest, żeby się przypodobać.
- Mój wygląda zawsze jest związany z moją wyobraźnią i potrzebą artystycznego wyrazu. Oczywiście, to jaką muzyką się interesowałem i w jakich kręgach się obracałem też ma znaczenie. Jako młody chłopak trafiłem do zespołu hardrockowego, stąd pewnie zainteresowanie ćwiekami, brałem też udział w zajęciach wokalnych w Domu Kultury w Jaśle. Tam z kolei często wykonywałem piosenki polskie, piosenki aktorskie, starsze polskie utwory rockowe o ogromnym ładunku emocjonalnym, które miały w sobie brzmienie utworów trudnych. Ja zawsze lubiłem wyzwania, więc chętnie się wykonywania takich utworów podejmowałem i to nie tylko ukształtowało moją wrażliwość muzyczną, ale też moje podejście do wizerunku.
Michał Szpak: Krytyka pod moim adresem jest niekonstruktywna:
Rodzina akceptowała te artystyczne poszukiwania?
- Wolność jest w mojej rodzinie wartością nadrzędną. Zawsze byliśmy z rodzeństwem traktowani, jako wolni ludzie. Rodzice dawali nam pewne wytyczne, ale generalnie akceptowali nasze wybory. Jeżeli chodzi o mnie, to i tata i mama mówili, że na scenie mam prezentować siebie i być artystą i nigdy nie będą się wstydzić mojego wyglądu. Pewne uwagi kierowali pod względem wizerunku na co dzień... ale to były tylko takie propozycje.
A na co dzień jak wyglądasz?
- .... Tak samo [śmiech]. Paradoksalnie, kiedy byłem w rockowym zespole na co dzień ubierałem się bardziej hardkorowo niż teraz!
Rodzeństwo miało jakieś uwagi?
- Siostra starsza w tym okresie studiowała w Krakowie śpiew operowy i do domu wpadała rzadko, a jeszcze rzadziej się wypowiadała na mój temat. Siostra młodsza, jest dużo młodsza, więc jako kilkulatek niewiele miała do powiedzenia. Natomiast brat uważał, że muzyka rockowa super, wygląd może niekoniecznie... Ale jego opinią się nie przejmowałem [śmiech].
Twój wygląd jest ważną częścią twojej artystycznej osobowości?
- Oczywiście, myślę, że każdy artysta musi czuć siebie jako całość, a ja nie wyobrażam sobie odcinać wyglądu od swoich emocji. Jestem hiper-kolorowy i to mi odpowiada. Z drugiej strony mamy Kasię Nosowską, bardzo stonowaną, która też wyraża siebie swoim strojem i zachowaniem i też nie jest w tym sztuczna. Stylizacja wyraża mnie, zawsze. Bez tego nie czułbym się spełniony. Trudno mi jest nawet wykonywać polecenia reżysera, które mnie jakoś ograniczają, bo kiedy zaczyna się muzyka - ja jestem w swojej bańce. Ten mój świat kończy się dopiero, kiedy kończy się muzyka. W trakcie, nic nie może mnie od niego odciąć.
Mówisz, że to jaki jesteś, bierze się z twojej wyobraźni. Ale tę wyobraźnię musiało coś pobudzić...
- I pobudzało - pobudzali mnie typowi ważni artyści, jak Michael Jackson, Aerosmith czy Freddy Mercury. Ostatnio nawet doszedłem do wniosku, że pamiętam śmierć Freddiego Mercury'ego, chociaż jest to właściwie niemożliwe, bo byłem za mały. Ale pamiętam świadomość, że stało się coś ważnego, że świat stracił ważną osobę, że odszedł artysta o niezwykłej wrażliwości. Postać Mercury'ego do dziś jest dla mnie ważna i inspirująca. Talent tych wielkich artystów na pewno został w mojej głowie, ich profesjonalizm na scenie, ich głosy, to jak były prawdziwe.
Powiedziałeś całkiem niedawno, że dorosłeś i rezygnujesz z bycia "Piotrusiem Panem". Odcinasz się od pierwszych lat kariery?
- Zdecydowanie nie i na pewno nie widać po mnie jakichś drastycznych zmian. Zmiany zaszły we mnie, w środku, a wynika to z tego, że moje życie pędzi bardzo szybko. Przez ostatnie lata przeżyłem sytuacje kilkanaście lat do przodu. Dużo widziałem, dużo doświadczyłem i siłą rzeczy musiałem stać się bardziej dorosły. Bardziej racjonalnie patrzę na życie, choć wciąż jestem niepoprawnym optymistą i nie lubię stąpać mocno po ziemi.
Istnieje takie określenie "mentalnego starca". Taka osoba trochę zazdrości tym, którzy żyją spokojnie, tempem zwykłego człowieka, żałuje tego, że kariera odebrała mu pewne etapy życia.
- Wiem co masz na myśli i chyba tak miałem przez chwilę, ale miałem możliwość w całym tym zmieszaniu poznać wspaniałych ludzi, którzy dostarczają mi przeżyć ze wszystkich etapów. Nic nie dzieje się przez przypadek i dzięki temu, że rok temu poznałem wspaniałych ludzi w Poznaniu, teraz nagrywam tam płytę. Dzięki temu przeżywam trochę życie studenckie, bo uczestniczę w ważnych wydarzeniach moich znajomych - egzaminach, obronach prac licencjackich. Ja musiałem zrezygnować z moich studiów psychologicznych, ale dzięki kontaktowi z nimi poczułem, że chciałbym do tego wrócić. Dzięki temu zawrotnemu tempu, poznawaniu różnych ludzi, udało mi się nadrobić pewne sytuacje, które mogły mi uciec w ostatnich latach. Nie czuję się mentalnym starcem, chociaż zawsze ciągnęło mnie do osób starszych. Lepiej czułem się w ich towarzystwie, niż z rówieśnikami. A jeśli już miałem wokół siebie osoby w swoim wieku, to były to osoby równie wrażliwe, albo równie zwariowane jak ja. Jakieś szajki, paczki nigdy mnie nie interesowały. Wolałem spędzić czas nad jeziorem z jednym czy dwójką przyjaciół, niż wielką głośną paczką znajomych. Dużo czasu spędzałem też ze swoim zespołem, po kilka godzin dziennie i to było moje życie, mój świat. Pod tym względem, czuję się umysłowo starszy o jakieś dziesięć lat, a najważniejsza jest dla mnie zawsze muzyka.
Tę wewnętrzną zmianę, tę dojrzałość słychać też w utworze "Real Hero".
- To jest zmiana, chociaż ja dalej przekazuję tę samą myśl, tylko cztery lata temu przekazywałem ją w dość infantylny sposób. Dalej podkreślam mój przekaz, że mamy jedno życie i nikt nie może za nas decydować, co z nim zrobimy. To my jesteśmy decydentami - o tym samym mówiłem cztery lata temu i dziś, tylko w bardziej dojrzały sposób. Ja sam czuję, że jest to ogromna zmiana - wiem dokładnie kiedy ona nastąpiła i jakie były jej powody, wiem też że była świadoma i konieczna.
Zobacz teledysk "Real Hero":
Oryginalnie piosenka jest angielska, a na potrzeby festiwalu w Opolu została przetłumaczona na język polski. Jak się z tym czułeś?
- Trochę niekomfortowo, bo uważam, że "Real Hero" w oryginalnej wersji brzmi lepiej. Ale przekład na język polski zachował całą melodykę tej piosenki, co nie jest łatwe. Ja absolutnie nie mam problemu z tym, żeby śpiewać po polsku, dla rodaków, żeby pielęgnować ojczysty język. Trzeba mieć jednak świadomość, że nasz język nie jest odpowiedni dla każdego tematu i każdych emocji. Język polski pasuje do przekazywania ciężkich emocji, jest dramatyczny, waleczny. Pasuje do utworów poważnych, do piosenki aktorskiej. I repertuar Czesława Niemena doskonale to oddaje.
Zobacz teledysk "Jesteś bohaterem":
Już w zeszłym roku mówiłeś, że chciałbyś startować w Eurowizji. "Real Hero" ma eurowizyjny potencjał.
- To jest po prostu bardzo dobry utwór, świetna ballada. Obserwowałem w tym roku Eurowizję i faktycznie, po świetnej piosence z Łotwy [Aminata "Love Injected" - dop. red.], po prezentacji tak kompletnej i wybitnej artystki, tak emocjonalnej piosenki stwierdzam, że miałbym na Eurowizji szansę. Już nawet mam w głowie utwór, który chciałbym wykonać, który ukaże się na płycie w październiku. Chciałbym pojechać na Eurowizję, zmierzyć się z europejskimi artystami i zaprezentować kompozycję, która wiem, że odciśnie duże emocjonalne piętno na tym konkursie.
Podobne, jakie odcisnęła Conchita Wurst?
- Inne, bo Conchita była świetna, to był doskonały występ, ale z góry obliczony na medialny sukces, co mi się nie spodobało. Przyznaję, że Conchita Wurst zrobiła coś bardzo ważnego dla społeczności, którą reprezentuje, ale przede wszystkim - jest kochana i doceniana w swoim kraju. Polska ma niezwykłych artystów, ale nie jest w stanie ich docenić, więc nie powinna oczekiwać od nich czegoś w zamian. W Austrii czy Włoszech jest inaczej - publiczność ich docenia i wspiera i to jest niezwykłe. Conchita Wurst nie zmarnowała swojej wygranej i jest niezaprzeczalnym przecinkiem w tym konkursie na przestrzeni lat. Chciałbym, aby mój występ był równie ważny, choć w innym sensie. Wiem, że porównuje się mnie do Conchity, choć nie uważam, żebym miał z nią cokolwiek wspólnego. Bardziej energią sceniczną czuję się związany z Violettą Villas, od której nauczyłem się szczerości przekazywania emocji podczas koncertów.
Czujesz, że twój głos ma znaczenie dla młodego pokolenia?
- Usłyszałem niedawno od znajomych z Poznania ciekawą teorię. Muzyka, którą wykonuję, jest starsza ode mnie, więc mój znajomy stwierdził, że mój głos łączy pokolenia w odwrotny sposób - od rodzica do dziecka. Mam świadomość tego, że mój głos również jest starszy ode mnie i trafia do osób dojrzałych. Mam nadzieję, że przekaz mojej płyty też trafi i do starszych i do młodszych. A moją muzyką chcę powiedzieć, że nasze przemijanie jest nieuniknione, że pomimo, że świat się zmienia, musimy akceptować siebie i być dobrymi ludźmi. Bo zła energia zawsze wraca, a dobra zawsze nas wspiera.