Reklama

"Metal wkradający się w życie"

Kiedy przyjrzymy się metalowej scenie lat 80., czy raczej kiedy zaczniemy poszukiwać zespołów które okazały się dla tego gatunku najważniejsze i najbardziej przełomowe, bez wątpienia momentalnie natkniemy się na Mercyful Fate. Grupę, która praktycznie stworzyła nowy gatunek w ciężkiej muzyce (którego przez lata praktycznie nikomu nie udało się skopiować), grupę, na której muzyce wychowały się już pokolenia fanów heavy, thrash i black metalu.

O ile brzmienie Mercyful Fate można sklasyfikować jako klasyczny heavy metal, to przez swój image, otoczkę wokół zespołu jak i spektakularne, szokujące koncerty - do dziś są uznawani za pionierów black metalu. Co prawda od wydania ostatniej płyty studyjnej minęło już prawie 10 lat, a nowy materiał jeszcze oficjalnie nie zaczął nawet powstawać, to okazało się, że mamy inną świetną okazję do przeprowadzenia wywiadu.

25 lat temu ukazał się bowiem album, który zmienił raz na zawsze scenę metalową. "Mellisa". Płyta przełomowa, uwielbiana, kultowa. Nie tylko o tym albumie Bart Gabriel z magazynu "Hard Rocker" rozmawiał z Hankiem Shermannem, jednym z twórców legendarnego Mercyful Fate.

Reklama

Witaj Hank, jak się masz?

Dobrze, jestem zajęty robieniem muzyki jak nigdy dotąd.

No właśnie, wiem, że ostro pracujesz, jak się nazywa twój projekt?

Mój nowy zespół nazywa się Demonica, to zespół thrash metalowy. Muzyki brzmi jak krzyżówka Slayer, Testament i Mercyful Fate, to ci chyba da jakieś wyobrażenie jak to brzmi (śmiech). Nagraliśmy do tej pory 8 utworów, spodziewam się, że będziemy mieli wszystkie utwory skończone na początku lipca. Skład to Klaus Hyr na wokalu, ja na gitarze, muzycy z USA i Niemiec którzy też nad tym pracują. Kompletny skład będzie ogłoszony w późniejszym terminie.

Czyli wydaje ci się, że ten album zaciekawi fanów Mercyful Fate?

Z pewnością, na pewno im się spodobają niektóre z utworów. To najcięższe nagrania, jakie kiedykolwiek zrobiłem i z pewnością znajdziesz tu i tam gitary charakterystyczne dla Mercyful Fate...

Niedawno miałeś projekt Force Of Evil, teraz Demonica. Nie sądzisz, że najwyższy czas na nową płytę Mercyful Fate?

Jak dla mnie super, ale najpierw musimy poczekać aż King Diamond dojdzie do siebie, wiesz że ma problemy z plecami i musi się tym zająć. Z tego co wiem polepsza się. Wtedy będziemy mogli zobaczyć, jakie są możliwości, czy możemy nagrać nowy album Mercyful Fate w niedalekiej przeszłości. Zobaczymy...

Pomęczę cię trochę: mamy okrągłą rocznicę, 25 lat od wydania płyty "Melissa". Trudno wyobrazić sobie dzisiejszą scenę heavy i black metalową, gdyby nie powstała... Jak wspominasz nagrywanie tego materiału?

To było dla nas bardzo ekscytujące, to przecież była nasza pierwsza duża płyta. Wybraliśmy utwory na "Melissa", i pamiętam, że graliśmy dużo prób zanim weszliśmy do studia w sierpniu 1983. Nagraliśmy całość w 13 dni. Nagrywaliśmy w starym kinie, które się nazywało Trianglen Bio, potem je przebudowano i przemianowano na Easy Sound Recording.

Przyznaj się, czułeś że robicie coś wielkiego? Coś, co będzie klasykiem?

No, w ogóle, ale wiedzieliśmy, że robimy coś fajnego, coś, z czego jesteśmy dumni. Nie wydaje mi się, że robiąc album zastanawiasz się co będzie ileś tam lat do przodu, raczej koncentrujesz się przy pracy nad nim, następnie żeby zrobić trasę, a potem masz nadzieję, że będzie dobrze (śmiech).

No zgadza się. "Melissa" to płyta, która była przepełniona wręcz mrokiem i klimatem, który na stałe zmienił oblicze sceny metalowej, i zainspirował pokolenie zespołów tworzących black metal. Pamiętasz jakie grupy miały wtedy na was wpływ, kiedy to wy tworzyliście nowy album i jakby nie było - nowy gatunek?

Wszyscy słuchaliśmy wtedy Black Sabbath, Uriah Heep, Scorpions, Deep Purple, Ufo, i innych które grały w tamtych dniach, ale wydaje mi się że największy wpływ mieli na nas Judas Priest, byli metalowi już od 1976 roku... Bohaterami moim i Michaela byli w tamtych dniach Michael Schenker i Uli Roth...

Zawsze mnie ciekawiło, dlaczego na waszym debiucie nie znalazł się żaden utwór z genialnego mini albumu "Nuns Have No Fun", czy jak go zwą niektórzy "Mercyful Fate"...

Po prostu, dlatego że ten materiał już był wydany wcześniej, woleliśmy się skupić na nowym materiale kiedy robiliśmy "Melissa"...

Proste nie proste, ja po prostu kocham ten krążek! Hank, co w ogóle przyciągnęło cię do muzyki metalowej? Przecież zanim założyłeś Mercyful Fate, mieliście punkowy zespół Brats...

Tak, w 1977 roku, kiedy zaczynałem grać na gitarze, ruch punkowy dominował na scenie, wiesz, Sex Pistols, The Damned i te inne fajne zespoły. Więc to było dla mnie naturalne, że zacząłem od grania muzyki punk, to było po prostu łatwiejsze. Ale wtedy powoli metal zaczął wkradać się w moje życie, nauczyłem się paru zagrywek gitarowych, a stamtąd już było blisko do robienia metalowych utworów, które zresztą ewoluowały we wczesne kawałki Mercyful Fate.

Po tym jak Michael Denner opuścił w 1981 roku Brats, założył grupę Danger Zone, w której udzielałeś się także ty i King Diamond. Czy więc oficjalnie można mówić, że Danger Zone to grupa, która zmieniła się w Mercyful Fate?

Danger Zone był zespołem Michaela, a King i ja zostaliśmy poproszeni o pomoc w nagraniu demo. A że to wyszło całkiem nieźle, wyszedł pomysł stworzenia Mercyful Fate. Ot tego momentu zaczynało to nabierać kształtu, mieliśmy różnych perkusistów, ale w końcu został z nami Kim Ruzz.

Czy któreś z utworów Danger Zone lub Brats stały się potem utworami Mercyful Fate? Pytam, bo jak nie wszyscy chyba wiedzą, dwa utwory ze składanki Mercyful Fate "Return Of The Vampire" to tak naprawdę nagrania demo Danger Zone...

Tak, wiem, pojawiły się na tej płycie, ale to nie były prawdziwe utwory Mercyful Fate, zrobiliśmy to by szybko się wywiązać z kontraktu z Roadrunner...

Jak wspominasz reakcje publiczności na pierwszych koncertach z Mercyful Fate? To co robiliście było przecież dość szokujące - ten show, i satanistyczny image. Grupa Venom robiła coś podobnego przed wami chociaż oczywiście nie na taką skalę - byliście często do nich porównywani...?

Jestem pewien, że to musiało być i przerażające i ekscytujące zobaczyć wtedy show Mercyful Fate, wiesz, mieliśmy na scenie eksplodującą zakonnicę, płonące krzyże, prawdziwą krew, później płonącą zakonnicę, no i King Diamond jako frontman... Tylko, że byłem tak skoncentrowany na swojej grze na gitarze, że prawie wszystko to przegapiłem (śmiech). Tak, było trochę porównań do Venom, ale różniliśmy się od nich stylem muzyki...

Które z tamtych koncertów pamiętasz jako szczególne...? Pamiętasz, z jakimi grupami grywaliście?

Wydaje mi się, że nasze koncerty w Holandii w 1982 roku były bardzo ważne, to był pierwszy kraj, który przyjął Mercyful Fate poza Danią, publiczność zawsze wariowała na naszym punkcie, i mieliśmy doskonałe wsparcie mediów. Podpisaliśmy pierwszy kontrakt z wytwórnią Rave On, no i w Holandii nagraliśmy nasz pierwszy mini album... Graliśmy parę koncertów w Danii z innymi zespołami, ale głównie grywaliśmy sami...

Jak wiemy, niestety w 1985 roku doszło do rozłamu w zespole, rozwiązaliście się. Plotka głosi, że byliście znudzeni tym satanistycznym image i chcieliście robić coś innego - to prawda?

Wiesz, wydaje mi się, że King chciał iść w to jeszcze bardziej... Ja z kolei nie przywiązywałem do tego takiej wagi, wolałem się skupić na muzyce. Po tym jak rozwiązaliśmy Mercyful Fate w '85 roku, postawiłem na nowe wyzwania i założyłem zespół Fate, który obracał się w stylu melodyjnego, amerykańskiego grania...

Właśnie, Fate. Całkiem udany moim zdaniem zespół, ale dlaczego już po dwóch latach od nich odszedłeś...?

Po dwóch latach zaczęło mi brakować metalu, to następowało powoli, aż pewnego dnia miałem dość po walce z naszym producentem Simonem Hanhartem, kiedy zobaczyłem jego pięści przed twarzą... Trochę zwariowane (śmiech).

Tak, ale Fate istniał dalej, nadal nagrywają. Znasz te nagrania? W ogóle nie miałeś kiedyś ochoty wrócić do tego zespołu?

Uważam, że zrobili świetne płyty po tym jak ich opuściłem wtedy w '88 roku... Nie, nigdy nie myślałem żeby do nich wrócić, byłem już na dobre ponownie w metalu...

Tak, i założyłeś zespół Lavina, który szybko zmienił się w genialny Zoser Mez. Nie znam nagrań demo Lavina, ale uwielbiam płytę Zoser Mez, która jak dla mnie brzmi jak... Mercyful Fate, z innym wokalistą! Jak myślisz, dlaczego ta świetna przecież grupa, nie odniosła takiego sukcesu jak Mercyful Fate?

Tak, to prawda, wszystko skończyło się jako Zoser Mez, dawaliśmy z siebie wszystko, nagraliśmy płytę, ale nie było dobrego kontraktu, więc i brak możliwości na odniesienie sukcesu. To był pomieszany album z trzema różnymi wokalistami, może dlatego fani nie mogli się z nim utożsamiać...

Niedawno ukazała się reedycja płyty Zoser Mez nakładem maleńkiej wytwórni Supreme Music Creations. Zastanawia mnie, dlaczego to oni to wydali - czyżby większe wytwórnie jednak nie były tym zainteresowane, czy też wy nie zabiegaliście o większą wytwórnię? Wiesz, ta płyta byłaby momentalnie wykupiona przez maniaków Mercyful Fate, gdyby wiedzieli, że coś takiego istnieje...

Dostaliśmy ofertę od greckiej Supreme Music Creations, a że nie myśleliśmy generalnie o wydaniu tego - stwierdziliśmy, że ok. Chcieliśmy coś ruszyć do przodu, więc się to ukazało, nawet z bonusem!

A dlaczego właściwie na płycie jakby nie było nowego tworu Zoser Mez, znalazł się cover Mercyful Fate...?

Dla mnie i dla Michaela to było naturalne, żeby nagrać ponownie ten utwór, napisaliśmy muzykę, do tego chodziło po prostu o dobrą zabawę. W ogóle, to zrobiliśmy dwie wersje "Desecration Of Souls".

Hank, powiedz mi jedno: skoro na płycie znalazł się remake utworu Mercyful Fate, do tego w składzie byłeś ty na gitarze i na basie, Michael Denner z Mercyful Fate na drugiej gitarze, no i Bjarne Holm, który grał u was w czterech utworach i został w końcu perkusistą Mercyful Fate w 1996 roku, dlaczego ta płyta ukazała się pod szyldem Zoser Mez a nie Mercyful Fate?

Nie było nawet takiej możliwości, nie było wszystkich właściwych członków, no i przede wszystkim to musi być King Diamond w roli wokalisty!

No fakt, tu się z tobą muszę zgodzić. W ogóle to prawda, że po tym jak King Diamond usłyszał kompozycje Zoser Mez, zaproponował reaktywację Mercyful Fate, i tak zespół powrócił w 1992 roku...?

Właściwie to prawda, King usłyszał instrumentalny kawałek "Land Of Goshen" i stwierdził, że mu to przypomina stary materiał Mercyful Fate. Parę miesięcy później poskładaliśmy spowrotem Mercyful Fate, oczywiście nie tylko z powodu tego kawałka, po prostu dobrze się nam razem grało.

Jak doszło do tego, że zespół zasilili wtedy również Timi Hansen i Snowy Shaw? W ogóle wtedy Snowy Shaw był przecież członkiem solowej grupy Kinga Diamonda...

Po prostu obu ich spytaliśmy czy dołączą do zespołu, i obaj powiedzieli tak (śmiech). Snowy Shaw grał wtedy z Kingiem Diamondem, więc to było naturalne żeby go zaprosić do udziału w trasie i w nagraniach.

No niby tak, ale wasz rewelacyjny album "In The Shadows" z 1993 roku, to debiut innego bębniarza: dołączył do was Morten Nielsen. Dlaczego w ogóle to Snowy był wymieniany jako perkusista z tego okresu...?

Było zdjęcie Snowy'ego w książeczce, ale jestem pewien że gdzieś tam pisze że to Morten Nielsen był perkusistą. To dlatego, że Snowy grał z nami trasę, więc zdecydowaliśmy się dać jego zdjęcie do książeczki.

Na płycie pojawił się wasz dość znany wielbiciel, w roli gościa specjalnego. Chodzi mi o Larsa z Metallicy. Jak do tego doszło, byliście po prostu kolegami, czy wiedziałeś, że Metallica gra sporo coverów Mercyful Fate, i przyda wam się taki gość?

Znamy się z Larsem od wczesnych lat 80., kiedy mieszkał tu w Kopenhadze, spędzaliśmy dużo czasu z Metallicą kiedy tutaj nagrywali... Więc to było naturalne, żeby go zaprosić do nagrania starego kawałka... Grał w Meksyku, więc przyleciał do nas z Dallas, spędziliśmy razem trzy dni, jammująć i nagrywając. Było naprawdę fajnie.

Więcej w magazynie "Hard Rocker".

Hard Rocker
Dowiedz się więcej na temat: życia | black metal | nowy gatunek | utwory | nagrania | śmiech | metal
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy