Me And That Man: Kościół Zdrowego Rozsądku (wywiad)

John Porter i Adam Nergal Darski stoją na czele Me And That Man /fot. Oskar Szramka /.

Pod szyldem Me And That Man debiutuje wspólny projekt Adama Nergala Darskiego i Johna Portera. Co o "Songs Of Love And Death" sądzą sami twórcy?

Przypomnijmy, że oprócz Adama Nergala Darskiego (lider metalowej grupy Behemoth) i Johna Portera w zespole Me And That Man występują Wojtek Mazolewski (bas, kontrabas) i Łukasz Kumański (instrumenty perkusyjne).

Grupa zadebiutowała singlem w dwóch wersjach językowych - polskiej ("Cyrulik Jack") i angielskiej ("My Church Is Black"). Autorami nagrania są Adam Nergal Darski (muzyka) i Olaf Deriglasoff (tekst).

Jeszcze przed premierą albumu "Songs Of Love And Death" poznaliśmy utwory "Ain't Much Loving" i "Cross My Heart And Hope To Die". Debiutancka płyta do sklepów trafia w piątek 24 marca nakładem Cooking Vinyl (świat) i Wydawnictwa Agora (Polska).

Reklama

Adam Drygalski, Interia: Zanim nagrałeś czyste partie wokalu wyprosiłeś na pół godziny Johna ze studia. Co robiłeś przez ten czas, z grubsza wiadomo. Nikt natomiast nie wie, co działo się  z Johnem!

John Porter: - Prawie poszedłem po papierosy! Byłem tak zdziwiony, że nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Zaczynasz pracę nad wspólnym projektem i na początku słyszysz "Idź sobie na spacer!".

Jak się śpiewa czysto?

Adam Nergal Darski: - Intuicyjnie. Muzyka determinuje, jaki głos jej towarzyszy. Nie wchodziłem na jakieś dziwne, nienaturalne dla mnie rejestry. Jestem sobą tak samo tutaj, jak i na płytach Behemoth. Nie siliłem się na oryginalność na pokaz, raczej postawiłem na wygodę i klimat. Jestem względnie zadowolony, choć śpiewem bym tego nie nazwał. Traktuję ten album, jako fundament pod dalszy rozwój. John wypracował taki styl, że słowa układają się w dźwięki w luźny i naturalny sposób. Od czasu i nastroju zależy, jak zostaną zaśpiewane. Nie uczyliśmy się tej płyty nuta w nutę. Na efekt ma raczej wpływ to, że udało nam się zrozumieć.

Po co nagrywać piosenki o śmierci i miłości? Przecież jest już ich kilka milionów.

JP: - A co innego ważne jest w życiu? Całe życie szukasz miłości. Gdy jesteś już trochę starszy, zyskujesz świadomość, że nie możesz jej szukać w nieskończoność. Jesteśmy jedynym, w pełni świadomym, gatunkiem na świecie. Chociaż do końca się z tym nie zgadzam...

AND: - A żaby John? (śmiech)

JP: - Żaby? Jakie znowu żaby? Słoń ma świadomość, że umiera. O to mi chodziło! Żaba nie ma o tym pojęcia.

Wydaje mi się, że minimalnie odbiegliśmy od tematu. Tej płyty bardzo przyjemnie się słucha, idąc wieczorem przez miasto z piersiówką whiskey w kieszeni. Podoba mi się pomysł na dziecięcy chór w "Cross My Heart and Hope to Die". Jest taki trochę skacowany i wykrzykuje jeszcze większe herezje niż na"Another Brick in the Wall". Dodam tylko, że smog lub mgła będą dla państwa dodatkową atrakcją podczas spaceru.

AND: - Wymyśliłem tę piosenkę w wakacje jeżdżąc po Berlinie na rowerze. Ni stąd ni zowąd wpadła mi do głowy! Wyświetliła się w całości razem z tekstem, dosłownie spłynęła na mnie. Słowa są bardzo mocne, metafory proste. Deklaracja z dziecięcych ust potęguje wrażenie, o co najmniej kilka pięter. Rzeczywiście skojarzenie z Pink Floyd jest ok, ale mnie przyszli wtedy na myśl Dead Man's Bones, zespół Ryana Goslinga, którzy zresztą muzycznie nie są daleko od tego, co my robimy. Wcale nie zamierzam ukrywać tych inspiracji, bo i po co.

Używając facebookowych reakcji, myślę, że Johnny Cash i Carl McCoy wcisnęliby "lubię to" a z kolei, taki zapomniany zespół, jak Coffinshakers, pewnie przewróciłby się z zachwytu i wpadł prosto do grobu.

AND: - Rob Coffinshaker to był gość, który poruszał się w, używając dużego uogólnienia, w podobnych rewirach. Miał metalowy zespół Gehenna, potem założył projekt, o którym wspomniałeś. Myślę, że on podchodził do tego bardziej slapstickowo, ale robił ciekawą muzykę. My nie chcemy być groteskowi, nie chcemy robić pastiszy. Łączy nas za to sympatia do Johnny'ego Casha. To postać ikoniczna w świecie popkultury, urodzony rebeliant.

Spytałem o Coffinshakers w kontekście nazwy gatunku, który tworzyli. Ludzie mówili o tym "horror country", czy "gothabilly". Wam pasują takie określenia?

JP: - Kategorie to sprawa drugorzędna. Jest to w jakimś sensie muzyka drogi. Najbliżej jej do amerykańskiego grania. Nergal kiedyś rzucił, że gramy necro-blues... też brzmi fajnie!

AND: - Podoba mi się, że ludzie są skonfundowani. Nie wiedzą z jakim stylem mają do czynienia. Spekulowano, że będzie to neo folk, blues, country. Wiadomo, blues jest wypadkową tego typu historii, ale gatunków i inspiracji jest naprawdę sporo. Bardzo trudno ten album sklasyfikować. Nie podejmujemy takich polemik.

Słowa są bardziej nergalowe, a muzyka bardziej porterowa.

JP: - Używasz takich słów, że ze stu kilometrów można poznać, kto je napisał!

AND: - Rzeczywiście są słowa klucze. Wszelkie odniesienia religijne i biblijne są mi bliskie. To jest baza, z której korzystam od dawna. Te rzeczy mogą się przenikać z tym, do czego przyzwyczaiłem ludzi, ale forma jest dalece inna. W "My Church Is Black" słychać moją rękę, ale Behemoth, by takiej piosenki nie zagrał.

JP: - Nie było założenia, że jeden z nas jest bardziej tekściarzem a drugi kompozytorem. Na tym polega siła i urok naszej współpracy. Jesteśmy bardziej blendem niż duetem.

"My Church Is Black" i "Cyrulik Jack", to ten sam utwór w dwóch wersjach językowych. Treść jest dość daleka. Trochę jak z przełożeniem tytułu "Dirty Dancing" na "Wirujący seks". Tłumacz, nie jestem pewien, czy dobrze, że określam Olafa Deriglasoffa tym mianem, miał pełną swobodę. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że oryginalny tekst mu nie przeszkadzał.

AND: - No pewnie! Gdybym chciał, żeby ktoś przetłumaczył ten utwór jota w jotę, to wysłałbym słowa do biura tłumaczeń. Powiem nawet, że te dwa teksty nie mają ze sobą prawie nic wspólnego, choć uchylając nieco kuchni, Olaf znał mój tekst. Są punkty styczne, jak "kościół straconych". Wyszła z tego gra słów, gdzieś tam mrugnęliśmy okiem z tym cyrulikiem, bo oczywiście nawiązuje do Barberiana, którego jestem właścicielem. Olaf lubi takie cave'owskie granie. Powiedział tylko: "Daj mi tydzień i zobaczysz co z tego wyjdzie". Wyszło, i to jak!

Zobacz teledysk "My Church Is Black"...

...i "Cyrulik Jack":

Nie chciałeś sam spróbować pisać po polsku?

AND: - Napisałem wcześniej tekst, ale go nie zaakceptowałem. Wydawał mi się zbyt banalny. Słowa Olafa nie są skomplikowane, ale układają się w dość sugestywną całość. Prosta, mroczna poezja. Dla mnie język polski nie jest najwdzięczniejszym narzędziem w obsłudze. Tyczy się to również śpiewania. Organek, Kortez, Monika Brodka, a kiedyś na przykład Maanam, Grzegorz Ciechowski, TSA, czy Turbo. To twórczość, którą przemyślano brzmieniowo i merytorycznie. Ogólnie, polski rock jest trudnym tematem. Sam używam określenia "agro rock" mówiąc o tej muzyce, bo ta zalewa ten rynek w większości. Większość komercyjnych przedsięwzięć śpiewanych po polsku brzmi, mówiąc delikatnie, wieśniacko. A mówiąc bez ogródek, brzmi jak kompletne gówno. Stąd agro rock.

JP: - Cała tajemnica polega na tym, że szukamy zarówno sensu, jak i brzmienia słów. Rolling Stonesi są idealnym przykładem. Ten zespół ma takie brzmienie wyłącznie dlatego, że korzysta z języka angielskiego. Angielski to urzędowy język rock and rolla. "My Church Is Black" na mnie działa. Przemawia do mojej wyobraźni a cyrulik, czy inny królik już nie.

Rockmani w Polsce myślą bardziej po polsku, czy po angielsku lub amerykańsku?

AND: - Nie jestem mocno zaangażowany politycznie, ale to co się dzieje, ma wpływ na moje życie. Gdzieś pod skórą mam gniew. Frustrację. Nie jestem uzależniony od Polski, bo często żyję obok niej, jestem mentalnym cyganem, wagabundą. Ale koniec końców zawsze wracam tutaj. Tu jest mój dom, tu płacę podatki, więc cały kontekst polityczny w oczywisty sposób na mnie oddziałuje. Jestem w trakcie pisania nowych piosenek dla Behemotha. Chcąc nie chcąc, to co się tu wyprawia będzie miało odzwierciedlenie w tekstach. Świat siłuje się na wielu frontach. I w Polsce, i w Stanach, i w Niemczech, i we Francji i w tysiącu innych miejsc, o których nie mamy pojęcia. Nic dziwnego, że artyści na to odpowiadają.

JP: - Ale to nie jest jeszcze taka reakcja, jak w latach 60. Nie wytrzymuje porównania z takimi postawami, jak Boba Dylana, Joan Baez, Pete'a Seegera, czy Johna Lennona. Problem polega na tym, że demokracja, jako system polityczny raz działa lepiej, raz gorzej. A przez ostatnie lata chroniła głównie establishment. Normalni ludzie w końcu powiedzieli "dość". Tylko że wyrobili sobie zdanie i zyskali ochotę na zmiany słuchając nie tych, którzy mówią najmądrzej, a tych którzy mówią najgłośniej. Jest Trump, jest Brexit. Mamy, co mamy w Polsce.

Chciałem was trochę wpuścić w maliny, bo uczciwie licząc, jednym z niewielu facetów, mówiących z sensem jest papież Franciszek, reprezentujący raczej odległą wam instytucję. Użyję angielskiego, bo to lepiej zabrzmi: Sad but true.

JP: - Zgadzam się. I przez to papież Franciszek nie jest za bardzo popularny w polskim Kościele. Powiedział, że dobrym człowiekiem nie musi być człowiek wierzący. Słyszałeś to kiedyś wcześniej z ust jakiegoś księdza?

AND: - Ma mnóstwo antysystemowych, żeby nie powiedzieć, wywrotowych idei. Jak patrzę na niego i na Kościół, to odbieram ten przekaz, jako mocno liberalny i ekumeniczny. To dobry kierunek, bo powoduje duże napięcie w tej mocno już skostniałej instytucji.

Może warto iść w politykę? Kilku muzyków robi teraz kariery w Sejmie.

AND: - Ktoś mnie kiedyś próbował przekabacić. Dostałem telefon i grzecznie podziękowałem. "A zdaje pan sobie sprawę, ile z tego można wyciągnąć kasy?" - takie było kolejne pytanie. Czyste przekupstwo polityczne. Dajesz swoją gębę na billboard, a my ci odpalimy kilka ładnych tysięcy, co miesiąc. Dlatego jeśli chciałbym kiedyś zająć się polityką, to założyłbym własne ugrupowanie. Kościół Zdrowego Rozsądku. W skrócie KZR.

Tylko uważaj na Janusza Korwin-Mikkego. On co dwa dni zmienia nazwę swojej partii. Pewnie jak czytał, to zachłysnął się herbatą, po czym krzyknął: "Mamy to!".

AND: - Korwin, lepiej uważaj! Nazwa opatentowana. Nie wypłacisz się.

JP: - I masz jeszcze "My Church is Black"! Od razu podepniesz pod to kobiety! Jak już trafisz do Sejmu, to zgłoś się koniecznie do jakiejś komisji, albo podkomisji. Pewnie płacą za to jakieś dodatki. Cholera, teraz widzę, że ta płyta jest przemyślana bardziej, niż mi się wydawało.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Me And That Man | Nergal | John Porter
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy